sobota, 29 maja 2021

"Siódmy element" — młodzieżówka

Tytuł:           Siódmy element               
Tytuł oryginału: The Stone - La settima pietra
Autor:           Guido Sgardoli               
Wydawnictwo:     Akapit                       
Rok 1. wydania:  2019                         

Urban fantasy — akcja rozgrywa się współcześnie (chociaż niezupełnie w mieście) i magia ma tu ogromne znaczenie (acz nie występują inne rasy). Książka raczej dla młodzieży — główny bohater ma trzynaście lat i oczywiście musi się mierzyć z bardzo poważnymi problemami. Inaczej mówiąc, to fantastyka z elementami kryminału. I zwłok nie brakuje.

Ciekawe miejsce akcji; chociaż Autor jest Włochem, wydarzenia rozgrywają się na wysepce u wybrzeży Irlandii. I to ma znaczenie fabularne — mamy do czynienia z magią Celtów, a wszystko kręci się wokół kilku menhirów. Kamienie pamiętają, kamienie pojawiają się w różnych miejscach, kamienie wpływają na ludzi. Ciekawie wykorzystana morska sceneria, ale odrobinę męczyły mnie te wszystkie irlandzkie nazwy; Tech Duinn, Bruach Thoir... Nie potrafiłam zapamiętać, co jest czym.

Spodobało mi się przedstawienie niewielkiej społeczności — na wysepce mieszka około czterystu ludzi, wszyscy się znają i bardzo niechętnie integrują z obcymi. Norweg przebywający na wyspie od dekad nadal zwany jest Obcym i nikt nie chce gadać z policjantem przysłanym do zbadania najpierw jednej śmierci, potem kolejnej, a wreszcie całego szeregu wypadków, kłótni i zgonów.

Bohaterowie sympatyczni. Dzieciaki mają swoje charakterki, lepiej lub gorzej dogadują się z rodzicami, czasami wagarują, zaciekle bronią honoru rodziny... Oczywiście, nie mogło obyć się bez słodkiej, szczenięcej miłości. Ech, co Hollywood robi z ludźmi — trzynastolatki muszą się całkiem poważnie zakochiwać i odkrywać, że ta druga osoba jest najważniejsza na świecie...

Ogółem czytało się całkiem przyjemnie. Dobrze dawkowana niepewność, ciągle rosnące stawki, wieczne i urozmaicone zagrożenia... Niektóre rzeczy dało się przewidzieć, ale z niedużym wyprzedzeniem.

Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, mignęła mi tylko jedna literówka.

wtorek, 25 maja 2021

"Dobra zmiana" — o języku

Tytuł:          dobra zmiana                       
Autor:          Michał Rusinek, Katarzyna Kłosińska
Wydawnictwo:    Znak                               
Rok 1. wydania: 2019                               

Książka opowiada o języku partii obecnie rządzącej. Wszelkie wątpliwości co do tematyki rozwiewa podtytuł: "Czyli jak się rządzi światem za pomocą słów". Pouczająca lektura, tym bardziej, że już od dawna dzieci i młodzi ludzie nie przerabiają w szkole retoryki, w większości przypadków jesteśmy skazani na instynkt i jakieś okruchy wiedzy.

Pracę podzielono na kilkadziesiąt rozdziałów. Uporządkowane alfabetycznie, każdy dotyczy jednego hasła chętnie używanego przez ekipę u władzy. Od "afer" do "życia". Typowy rozdzialik liczy kilka stron. Zaczyna się od genezy (niektóre mają naprawdę ciekawe korzenie), a kończy na starannie podanych źródłach wszystkich (na ogół licznych) cytatów. Środek to analiza danego zwrotu z punktu widzenia językoznawcy.

To zaskakujące, jak często rządzący sięgają do metafor militarnych. Jak na dłoni widać, że hasła dzielą ludzi (i mam tu na myśli nie tylko "sort"). Autorzy zwracają uwagę również na upraszczanie złożonych zjawisk, odmawianie przeciwnikom cech ludzkich itp.

To nie jest lekka ani przyjemna lektura, potrafi nieźle podnieść ciśnienie. Nie wykluczam, że zwolennikom obu stron sceny politycznej.

Niestety, analiza kończy się na 2019 (wtedy opublikowano książkę, trudno wymagać cudów). A mam wrażenie, że od tej pory sporo się pozmieniało i powstało wiele nowych haseł.

Publikację zdobią kolorowe ilustracje — zazwyczaj zrzuty ekranu z tweetami lub kadry telewizyjne z paskami informacyjnymi. Wydaje mi się, że przydałyby się im podpisy.

Na końcu znajduje się indeks. Zawiera nie tylko hasła omawiane w rozdziałach, ale również wiele mniej ważnych, które nie zasłużyły na własne kilka stron.

Nie zauważyłam błędów językowych. Za wyjątkiem tych w cytatach, opatrywanych komentarzem "sic!". Acz dziwi mnie wytknięcie błędu ortograficznego w wypowiedzi dla radia.

piątek, 21 maja 2021

"Do gwiazd" — młodzieżówka

Tytuł:           Do gwiazd        
Tytuł oryginału: Skyward          
Autor:           Brandon Sanderson
Wydawnictwo:     Zysk i S-ka      
Rok 1. wydania:  2018             

Tytuł można interpretować na różne sposoby; "Do gwiazd" to marzenie głównej bohaterki, zaproponowana przez nią nazwa formacji militarnej, dążenie grupki ludzi uwięzionych na niezbyt gościnnej planecie, jedyny logiczny kierunek ekspansji... I każda z tych interpretacji wydaje się uprawniona, co zaliczam Autorowi na plus.

Jak wynika z powyższego, książka należy do kategorii SF inna planeta, loty w kosmos, technologie je umożliwiające. Powieść można również zaliczyć do YA — protagonistka jest młoda (ledwo co skończyła szkołę), wszechstronnie utalentowana, pozostali bohaterowie są raczej wyraźnie zdefiniowani; jedni źli, inni dobrzy. No, może w dwóch przypadkach coś tam się zmienia i postacie niepostrzeżenie wędrują w stronę drugiego obozu.

Nieco drażniła mnie przewidywalność wielu elementów. Nie tylko tak oczywistych, jak to, że książka nie będzie opowiadać o dziewczynie hodującej glony ani pracującej w oczyszczalni ścieków, albo że bohaterka nie umrze po pierwszych kilkudziesięciu stronach. Przewidziałam także niektóre z bardziej subtelnych rozwiązań i to odebrało część przyjemności z lektury.

Za to podobała mi się SI, tak uroczo nieporadna w próbach naśladowania czy chociażby definiowania ludzkich emocji. A komplementy przez nią prawione uważam za piękne w swojej śmieszności.

Ogólnie — sympatyczne czytadło. Lektura idzie szybko mimo pokaźnej objętości. Czyta się przyjemnie, ale w głowie nie zostają jakieś głębsze refleksje.

Pod względem językowym nie jest źle — wpadła mi w oczy jakaś zabłąkana literówka. Gorzej, że w jednym miejscu "mniejsze" zmieniło się w "większe", co pozbawiło zdanie sensu.

poniedziałek, 17 maja 2021

"Podróże Guliwera" — klasyka satyry

Tytuł:             Gulliver's Travels
Tytuł tłumaczenia: Podróże Guliwera  
Autor:             Jonathan Swift    
Wydawnictwo:       Collins Classics  
Rok 1. wydania:    1726              

Chyba każdy przynajmniej z grubsza zna treść: osiemnastowieczny żeglarz (lekarz, później kapitan) podróżuje po całym świecie i zazwyczaj wbrew swej woli trafia do dziwacznych, nieodkrytych wcześniej krain. Najczęściej pamięta się o liliputach, olbrzymach i mądrych koniach. Być może dlatego, że te przygody trwają najdłużej. Ale były jeszcze inne, również odbiegające od zachodniej Europy.

Trochę brakuje mi wiedzy o ówczesnym świecie, żeby docenić żarty. Podobno dwór Liliputów wzorowany jest na dworze Jerzego I, a wyrastający z bzdurnych powodów spór między Liliputami a Blefuscu — na konflikcie między Anglią i Francją. Potem role się odwracają i to protagonista jest karzełkiem, co pozwala na kilka interesujących obserwacji.

Za każdym razem bohater zaprzyjaźnia się z kimś znaczącym (przeważnie królem) i toczy z nim długie rozmowy, przy okazji mocno krytykując zachodnią cywilizację. Interlokutorzy aż nie mogą uwierzyć w te paskudztwa i głupoty. Chyba najbardziej oberwało się prawnikom, ale i lekarze nie wyszli z obgadywania bez szwanku. Miejscami widać publicystyczne ciągoty Autora.

Trochę nie mogłam pogodzić się z służalczością Guliwera. Cóż, może natenczas tak się rozmawiało z możnymi, ale szczególnie w krainie Houyhnhnmów bohater zachowuje się właściwie jak zdrajca człowieczego gatunku. A po szczęśliwym powrocie do domu nie potrafi rozmawiać z własną rodziną, tak mu ludzie obrzydli. Hmmm, ja bym nawet nie chciała żyć w tej końskiej utopii. Obawiam się, że — jak każda utopia — stałaby się nie do wytrzymania.

Dziwi mnie, że na tej historii oparto bajki i filmiki dla dzieci. To chyba przez te lilipucie rozmiary pierwszego napotkanego ludu. Bo problemy poruszane w książce są dość poważne, nie na dziecięce główki.

czwartek, 13 maja 2021

"Polska demonologia ludowa" — o straszydłach

Tytuł:          Polska demonologia ludowa
Autor:          Leonard Pełka            
Wydawnictwo:    Replika                  
Rok 1. wydania: 1987                     

Podtytuł: "Wierzenia dawnych Słowian". Książka niedawno zmarłego Autora — zgodnie z tytułem — opowiada o różnych strachach nękających od wieków bogobojnych Słowian. Przede wszystkim przodków Polaków, ale niekiedy również braci ze wschodu i południa. Głównie to pomniejsze byty nadprzyrodzone, występujące całymi gromadami; płanetniki, rusałki, południce, strzygi itp. Ale zdarzają się również słynniejsze, znane z imienia — poszczególne diabły czy "białe damy" z tego czy tamtego zamku.

Na ogół byty szkodzą ludziom, niekiedy nawet ich zabijając. Ale zdarza się, że pomagają (strzegą pól, wskazują właściwą drogę) lub są neutralne (znikają po dostrzeżeniu człowieka, śpiewają sobie, tańczą, płaczą). Często wierzenia w te stwory są zabawnie przemieszane z chrześcijaństwem — wystarczy przeżegnać się lub pomodlić, by zapewnić sobie bezpieczeństwo.

Książka bogata w fakty, ale mało wciągająca. Pełno w niej rozmaitych wyliczanek; tyle procent informatorów uważa, że dane widziadło pojawia się pod postacią kobiety w białej sukni, tyle procent — nagiego dziecka, tyle — mężczyzny ubranego po miejsku... Albo całe listy sposobów obrony lub krótkich cytatów z definicjami, opisami i poradami.

Chyba z tego powodu język wydaje się sztywny, miejscami nawet podejrzanie przypominał mi socjalistyczną nowomowę. Brakowało komentarzy, żartów, jakiegoś osobistego spojrzenia Pełki na temat. Suche te wszystkie wiadomości.

Za to osoba Autora objawiła się z nawiązką w ilustracjach, co odrobinę mnie zdegustowało. Owszem, ładne, kolorowe, na lepszym papierze niż reszta książki, ale... Zdjęcie Autora, fotografie gabinetu, portrety Autora, bibeloty i pocztówki z kolekcji Autora... Ja rozumiem, że człowiek niedawno zmarł i można chcieć go uczcić, ale taki kult jednostki nie pasuje mi do nauki. Ponadto ze zdjęć wynika, że Pełka miał swój portret nad biurkiem. No, ja bym wolała nie patrzeć tak często na własny wizerunek...

Na końcu pracy zamieszczono bibliografię, dość długą, około dziesięciu stron. Przydałby się jeszcze indeks albo chociaż bardziej szczegółowy spis treści.

Pod względem poprawności języka całkiem dobrze. Tylko gdzieś zabłąkała się literówka czy powtórzenie.

niedziela, 9 maja 2021

"Początek" — pierwszy tom

Tytuł:           Początek. Kroniki tej Jedynej  
Tytuł oryginału: Chronicles of the One. Year one
Autor:           Nora Roberts                   
Wydawnictwo:     Edipress                       
Rok 1. wydania:  2018                           

Po okładce i tytule polskiego wydania tego za bardzo nie widać, ale to dopiero pierwszy tom. Owszem. coś zostaje doprowadzone do końca, jednak widać, że to tylko pewien etap, naprawdę ciekawe rzeczy zaczną się dziać później. Może wtedy pewne wątki się wyjaśnią.

Powieść zdecydowanie dla młodzieży. Są wprawdzie sceny seksu, a nawet sugestie gwałtów, ale w konstrukcji to young adults. Przede wszystkim postacie są podzielone na dobrych i złych. Łatwo ich od siebie odróżnić; źli próbują zabić tych dobrych. Dobrzy zabiją wyłącznie w obronie własnej, ewentualnie kobiet i dzieci powierzonych ich opiece. Bo ci dobrzy uznają za swój obowiązek zaopiekowanie się każdą napotkaną bezbronną istotą, z psami włącznie.

O celowaniu w młodego i mało wymagającego czytelnika świadczy również traktowanie po macoszemu zależności przyczynowo-skutkowych. Ot, nagle wybucha zaraza i w tym samym momencie w ludziach zaczyna budzić się lub rosnąć magia. Książka nie wyjaśnia, po co, dlaczego. Tak po prostu jest i koniec.

W ogóle słabo tu z wyjaśnieniami. Ot, dobrzy uciekają z miast, łączą się w coraz większe grupy i próbują żyć dalej. Ci wstrętni źli rabują, zabijają, gwałcą. A czego nie mogą zabrać, to niszczą. Jakoś nie chce mi się wierzyć w taki wybuch bezsensownej agresji. Może jeszcze w Nowym Jorku, ale w pozostałych miejscach? Czy naprawdę przed robieniem złych rzeczy ludzi powstrzymuje wyłącznie groźba kary? A kiedy załamują się struktury społeczne, wybucha niepohamowana i głupia przemoc? Na tyle powszechna, że strach wyjść z domu?

Dziwnie czytało się książkę o zarazie podczas covidowej pandemii. Za to wyraźnie widać, jak naiwnie potraktowano naukową stronę zagadnienia — w ciągu dwóch tygodni od pierwszego przypadku pojawiają się szczepionki. Wprawdzie oszukańcze i nieskuteczne, ale nie brak ludzi, którzy w to wierzą. No, bez przesady!

Ot, takie lekkie i niezobowiązujące czytadełko.

Trafiają się literówki. Język raczej prosty, bez fajerwerków.

wtorek, 4 maja 2021

"Uprowadzenie" — thriller z fantastyką

Tytuł:           Uprowadzenie            
Tytuł oryginału: The Hijack              
Autor:           Duncan Falconer         
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok 1. wydania:  2004                    

Książka rozkręca się nietypowo: najpierw pojawia się jeden wątek, w kolejnym rozdziale drugi, niespecjalnie powiązany, w następnym — jeszcze jeden. I tak dalej. Przyzwyczaiłam się do pierwszego bohatera, a tu on po odegraniu swojej roli przepada na wiele stron. Irytowało mnie nieco, że tak długo nie wiem, o co właściwie chodzi w tej powieści (a uważam, że po jednej dziesiątej książki czytelnik powinien już mieć co najmniej koncepcję). Ale kiedy już wszystkie wątki się połączą, a stawka wyklaruje, robi się ciekawie. Okazuje się, że każda postać była potrzebna, a gra jest ważna.

Trochę przeszkadzał mi ktoś w rodzaju telepaty odgrywający ważną rolę w fabule. Lubię fantastykę, ale nie w takich niekontrolowanych połączeniach. Wydaje mi się to pójściem na łatwiznę. Nie wiadomo, jak rozwiązać problem, więc zwalmy to na kosmitów, długowieczne elfy albo innego Supermena.

Co ciekawe, bohaterami są niemal wyłącznie mężczyźni. Kobiety mogą być matkami (a i to rzadko), kochankami już raczej nie. Cóż, bardzo męski świat, męskie zabawy w agentów i żołnierzy — notabene środowisko bardzo bliskie Autorowi. Niekiedy sam żartuje z obsikiwania terenu.

Trochę mi brakowało wykorzystania Internetu. Sądzę, że przydałby się chociażby do pracy nad talentem Gabriela. Taniej przejrzeć setki zdjęć, niż lecieć gdzieś samolotem tylko po to, żeby od rzutu oka przekonać się, że to pudło. A w momencie opublikowania książki Wikipedia dawno istniała i miała się nieźle.

Ogólnie, kiedy już stało się jasne, o co w tym wszystkim chodzi, czytało się całkiem przyjemnie. Ostatnie rozdziały nawet emocjonujące, z realnym zagrożeniem.

Niestety, mogło być lepiej pod względem językowym. Widziałam jakieś literówki, zagubione podmioty, powtórzenia (czasami wynikające z tłumaczenia z angielskiego)... Gdzieś tam Falconer pomylił przeciążenie z grawitacją.