sobota, 28 grudnia 2019

"Cesarzowe Habsburgów" — celebrycko

Tytuł:           Cesarzowe Habsburgów 
Tytuł oryginału: Habsburgs Keiserinnen
Autor:           Sigrid-Maria Größing 
Wydawnictwo:     Lira                 
Rok 1. wydania:  2017                 

Jak głosi tytuł, to książka o koronowanych (na ogół) cesarzowych Habsburgów. Niekoniecznie o żonach cesarzy, bo to nie są tożsame zbiory. Każdej cesarzowej (a jest ich łącznie 26 plus dwie niedoszłe z powodu nagłej śmierci małżonka-następcy tronu) poświęcono kilka stron tekstu. Rozdziały ułożone chronologicznie.

Niestety, zawartość rozdziałów pozostawia wiele do życzenia — opisy są powierzchowne, jakby tworzone na podstawie kolorowych pisemek o życiu celebrytów. Kilka słów o negocjacjach przedmałżeńskich i dlaczego wybrano właśnie tę księżniczkę. Sporo zachwytów z serii "Ach, co to był za ślub!". Potem ile dzieci urodziła, okoliczności śmierci i na tym koniec, przechodzimy do następnej. Bardzo mało o charakterze postaci, o dokonaniach. Nie uwierzę, że zostało bardzo mało danych o życiu tych kobiet. Przecież większość z nich prowadziła korespondencję, na pewno historycy analizowali każdy list. Miały swoje dwory, swoje wydatki... Tu już nie trzeba wyszukiwać strzępów informacji ze średniowiecznych kronik.

Historia zepchnięta do tła. Ot, ten cesarz rządził w trudnych czasach, bo wojna trzydziestoletnia, tamten miał kłopoty z Napoleonem. Być może austriackiemu czytelnikowi hasło "Metternich" lub podobne mówi wystarczająco wiele. Ja ledwie kojarzę, że ktoś taki istniał. Wydaje mi się, że dla polskiego odbiorcy należało dorzucić jakieś wyjaśnienia. W przypisach, notkach na początku rozdziału, gdziekolwiek...

Bo w tej chwili najciekawsze informacje, które wyniosłam z książki, to po pierwsze, rozjaśnienie kwestii porąbanej genetyki Habsburgów i konieczności notorycznego chowu wsobnego. Po drugie — garść refleksji na temat ewolucji dworskiej mody. Każdy rozdział zaczyna się od czarno-białego portretu cesarzowej, więc widać, jak to się zmieniało: od skromnych średniowiecznych sukien sięgających niemal do brody do śmiałych dekoltów oświecenia. Koronki, kryzy, falbanki, kokardy, kunsztowne fryzury...

Czyta się szybko, bo i tekstu stosunkowo niewiele — przy każdym rozdziale portret na całą stronę, następną zajmuje tytuł, trzecia całkiem pusta. Potem z pięć stroniczek tekstu i znowu trzy zmarnowane. Szkoda drzew.

W książce zamieszczono tablice genealogiczne. Miły gest — Habsburgowie byli niezbyt kreatywni w wymyślaniu imion i łatwo się pogubić w tych wszystkich Fryderykach, Franzach i Josefach. Jest również spis ilustracji. Nie ma bibliografii (czy bez tego można uznać książkę za faktycznie popularnonaukową?) ani spisu treści. Jakiś jego erzac stanowi chronologiczna lista cesarzowych. Z datami narodzin i śmierci (których na początku rozdziałów już nie ma) oraz mężami, ale bez numerów stron. Mapka imperium też by nie zaszkodziła.

Pod względem językowym bez rewelacji. Sporadyczne literówki, zdarzają się powtórzenia, gdzieś tam kłopocik z pisownią łączną/rozdzielną.

wtorek, 24 grudnia 2019

"Święty płomień" — dobry pomysł na świat

Tytuł:           Święty płomień 
Tytuł oryginału: Holy Fire      
Autor:           Bruce Sterling 
Wydawnictwo:     Wydawnictwo MAG
Rok 1. wydania:  1996           

SF, z akcją rozgrywającą się pod koniec XXI wieku (około stulecia po napisaniu). Przede wszystkim zwraca uwagę świat, oparty na interesującym pomyśle — po ogromnych zmianach w medycynie i wynikającym z nich przedłużeniu oczekiwanego życia, władzę przejmuje pokolenie staruszków. Już około stuletnich, ale ciągle jeszcze z niezłymi perspektywami na przyszłość. I swoimi staruszkowymi zasadami.
http://cdn.themis-media.com/media/global/images/library/deriv/954/954112.png

Młodzi, czterdziestoletni czują się oszukani przez los i pozbawieni szans na rozwój — jakkolwiek szybko by nie biegli, zawsze pozostaną w tyle za odmłodzonymi gerontami, którzy mają po swojej stronie (niekiedy) wieki doświadczenia w zawodzie, kapitał grubo porośnięty odsetkami i szkolne znajomości...

Mam jednak wrażenie, że ten bardzo dobry pomysł nie został w pełni wykorzystany. Oprócz narzekań młodych i troski o bezpieczeństwo nie widać zbytnio gerontokracji. A szczegółowe pokazanie jej skutków chyba mogłoby wyjść ciekawie. Wątek religijny też nietuzinkowy.

Za to fabuła nie rzuca na kolana ani nie trzyma w napięciu. Bohaterka nie ma wyraźnego celu. Raczej tylko szaleje po nagłym odmłodzeniu i wypięknieniu. Ot, ofiara burzy hormonów, godna książki dla nastolatków.

We wstępie Autor bardzo ciepło wspomina wizytę w Polsce i cieszy się z tłumaczenia. To miły akcent, ale potem, w treści, tych naszych wpływów za bardzo nie widać (OK, jeden z bohaterów nazywa się Warshaw). Acz słowiańskie już są — część akcji rozgrywa się w Pradze.

Język o tyle ciekawy, że zawiera sporą garść wtrąceń w różnych językach — bohaterka podróżuje po Europie — niemieckim, czeskim, francuskim... Sporadycznie trafiają się powtórzenia.

piątek, 20 grudnia 2019

"Prezes" — przekręty finansjery

Tytuł:           Prezes       
Tytuł oryginału: The Chairman 
Autor:           Stephen Frey 
Wydawnictwo:     Świat Książki
Rok 1. wydania:  2005         

Podobno thriller, chociaż książka nie trzymała mnie w napięciu. Ot, bohater po śmierci poprzednika zostaje prezesem wielkiej firmy, a prawie wszyscy dookoła próbują zmienić ten stan rzeczy. Nie przebierając w środkach...

Postacie bardzo antypatyczne. Nie potrafią upilnować rozporków, knują przeciwko sobie, podkładają świnie najbliższym kolegom, zlecają zabójstwa tych dalszych, a myślą wyłącznie o dolarach. Biedni, nieszczęśliwi ludzie. W gruncie rzeczy było mi wszystko jedno, kto kogo zaciuka. Nie najszczęśliwsze podejście do thrillera...

Odrzucał mnie światopogląd bohaterów. Nigdy nie stawiam znaku równości między wartością człowieka a wartością jego majątku, podczas gdy w książce to nagminne podejście. Standardową jednostką obrachunkową jest milion, a ludzie posiadający tylko jeden uważani są za biedaków (ha, gdzie byłabym na skali ja i moi znajomi?). Ogólnie — samczy, nieciekawy świat, w którym nie chciałabym grzebać nawet długim patykiem.

Fabuła mogłaby zainteresować, ale pod warunkiem, że trafiłby się jakiś bohater pozytywny, któremu mogłabym kibicować. Jeden ochroniarz jest w porządku, ale to trochę za mało i na zbyt dalekim planie, żeby uciągnąć wózek z czytelniczymi emocjami.

Pod względem językowym nie jest źle, ale trafiają się zagubione podmioty. W jednym miejscu konstrukcja zdania sugeruje, że postrzelony, ciężko ranny człowiek wbiegł po schodach. ;-)

poniedziałek, 16 grudnia 2019

"Strzelby, zarazki, maszyny" — fascynująca geohistoria

Tytuł:           Strzelby, zarazki, maszyny
Tytuł oryginału: Guns, Germs and Still     
Autor:           Jared Diamond             
Wydawnictwo:     Prószyński i S-ka         
Rok 1. wydania:  1997                      

Zaczęło się od prostego pytania zadanego przez znajomego Autora — niejakiego Yalego, polityka z Papui-Nowej Gwinei — "Dlaczego wy, biali, wytworzyliście i przywieźliście na Nową Gwineę tyle 'towaru', podczas gdy my, czarni, wytworzyliśmy go tak mało?". Historię tego pytania Diamond przytacza w prologu. Reszta książki to próba odpowiedzi na nie, o czym może świadczyć podtytuł: "Losy ludzkich społeczeństw". Skróconą odpowiedź zawiera sam tytuł, ale jak do tego doszło?

Autor jest biologiem ewolucyjnym, ale w książce porusza raczej zagadnienia z zakresu geografii i historii (OK, biologii też trochę jest — w końcu pszenica czy krowy odegrały w tym procesie ogromną rolę) i radzi sobie bardzo dobrze. Analizuje różne zagadnienia. To nie tylko kwestia fartu — w niektórych regionach rosły zboża świetnie nadające się do początków rolnictwa, w innych nie. Ale takie czynniki jak oś kontynentu też miały znaczenie. To nie przypadek, że kolonizatorzy popłynęli od Eurazji (ciągnącej się ze wschodu na zachód) do Ameryk (zorientowanych północ-południe).

Epilog to krótka próba wyjaśnienia, dlaczego podbijali Europejczycy, a nie na przykład Chińczycy, którzy przez wiele wieków dysponowali najpotężniejszą cywilizacją na kontynencie. Tu już jest więcej pytań niż odpowiedzi, ale jedno i drugie jest ciekawe i może skłonić do refleksji.

Lektura jest fascynująca, chociaż dość ciężka. To nie jest książka do szybkiego przerzucania kartek. Raczej należy je odwracać z rozmysłem i czytać uważnie — w przeciwnym razie można przeoczyć mnóstwo faktów i fakcików.

Dużo się dowiedziałam, sporo zrozumiałam. Teraz uważam, że lepiej wiem, na jakich zasadach opiera się nasz świat. Książka została nagrodzona Pulitzerem. Pewnie słusznie, chociaż to wyróżnienie bardziej kojarzy mi się z dziennikarstwem niż z literaturą, a tym bardziej popularnonaukową (która w ogóle wydaje mi się bardzo niedoceniania na wszelkich polach).

Trafiały się jakieś usterki językowe, ale jestem skłonna przymknąć na nie oko.

niedziela, 15 grudnia 2019

Finkla redaguje — piętnasty numer "Silmarisa"

Wczoraj pojawił się piętnasty numer naszego czasopisma. Nie wyrobiliśmy się w terminie (może by to zwalić na piątek trzynastego? ;-) ), ale z dobowym poślizgiem jest:

Numer zimowy, już wszyscy myślą o świętach, co i na okładce się odbiło:



Tym razem stosunkowo niewiele stron. Zapraszam do lektury i do dzielenia się uwagami.

Plik z zawartością magazynu (w formacie pdf) pobrać lub poczytać można tutaj: w dropboksie. Z naszą nową stroną walczymy, ale jeszcze nie wygraliśmy.
Za kilka dni powinny pojawić się wersje w formatach do czytników elektronicznych.

czwartek, 12 grudnia 2019

"Chciwość" — sensacyjnie

Tytuł:           Chciwość          
Tytuł oryginału: Gier              
Autor:           Marc Elsberg      
Wydawnictwo:     Wydawnictwo W.A.B.
Rok 1. wydania:  2019              

Książka mocno kojarzyła mi się z powieściami Dana Browna. Jest ciekawy problem (a nie tylko prymitywny morderca lub terrorysta), są ci dobrzy (których dodatkowo, chociaż w niczym nie zawinili, ściga policja), są ci źli próbujący, nawet po licznych trupach, przejąć coś cennego — dla władzy, bogactwa, powstrzymania kluczowej informacji... Jest wciągająca, sensacyjna akcja, bo bohaterowie bez przerwy walczą o życie, a wróg depcze im po piętach i zmusza do spektakularnych ucieczek. Jest mózgowiec, który wyjaśnia mniej kumatemu partnerowi (a czytelnikom przy okazji), o co w tym wszystkim chodzi. Są szkice obrazujące problem lub zagadki...

Oczywiście są także różnice: Elsberg wybiera zagrożenia i problemy, które dotyczą każdego z nas, a nie tylko wąziutkiej warstwy. Tym razem padło na redystrybucję dóbr i tempo wzrostu gospodarczego. Zaczyna się od zamordowania laureata nagrody Nobla z ekonomii. A potem napięcie rośnie.

Bohaterowie w dużym stopniu schematyczni. Ot, jeden wykształcony, że bardziej nie można, drugi mu tylko pomaga i zadaje pytania pozwalające na przekazanie potrzebnych faktów. Ale żaden nie ma głębszego rysu psychologicznego czy charakteru.

Spodobało mi się nazwanie części decyzjami. Oraz drzewka towarzyszące ich tytułom (a to z kolei nasuwa skojarzenia z "Parkiem jurajskim" Crichtona). W sumie, widać w tym pewną logikę. W końcu gospodarowanie w znaczącym stopniu sprowadza się do podejmowania decyzji i wyborów.

Czyta się szybko, może nawet zbyt szybko — rozdziały są króciutkie, a każdy zaczyna się od nowej strony i to nie od samej góry. Szkoda drzew na takie sztuczne pompowanie grubości książki.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

niedziela, 8 grudnia 2019

"Zmory Alaizabel" — przeciętne fantasy

Tytuł:           Zmory Alaizabel               
Tytuł oryginału: The Haunting of Alaizabel Cray
Autor:           Chris Wooding                 
Wydawnictwo:     Amber                         
Rok 1. wydania:  2001                          

Przeciętne fantasy — ani porywające, ani szczególnie słabe. Nie znałam wcześniej Autora, więc nie miałam wywindowanych oczekiwań. Ot, kolejna grupa dzielnych ludzi ratuje świat. Że też ciągle znajdują się głupcy, którzy próbują go zniszczyć. To prawdziwy fenomen standardowych światów fantasy — powtarzalność i krótkowzroczność działań antagonistów...

Tytuł został bardzo dziwnie przetłumaczony, oryginalny lepiej oddaje treść, chociaż jest przydługi. W przekładzie można się doszukiwać dwuznaczności, ale nie wszystkie interpretacje wydają mi się uzasadnione, więc rezultat może być mylący. A w angielskim wszystko jasne — ktoś poluje na dziewczynę.

Fabuła w takich historiach jest przewidywalna — wiadomo, jak to się musi wszystko skończyć. Zwłaszcza, jeśli mamy do czynienia z częścią dłuższego cyklu, co bardzo często zdarza się w fantasy. Pozostaje tylko bez szczególnego drżenia serca patrzeć, jak bohaterowie radzą sobie z licznymi przeszkodami. Powieści tego typu różnią się scenografiami — w tym przypadku mamy Londyn. Nie potrafiłam ustalić, który wiek. Niby już jest metro (a właściwie już go nie ma) i bomby, ale ludzie jeszcze powszechnie używają lamp naftowych. Walczą na rewolwery, ale i szermierki nie zaniedbują.

Bohaterowie też raczej tuzinkowi; on młody, zdolny, zaradny i opiekuńczy, ona w opałach... Po prostu musi pomóc biednej dziewczynie. Sprzymierzeńców znajdują w różnych miejscach, niekiedy nawet nieoczekiwanych. Z wrogami jakby prościej. Postacie na ogół czarno-białe, po lekturze przychodzi mi do głowy tylko jeden bardziej interesujący przypadek, który ma dobre i złe strony.

Los bardzo mocno sprzyja tym dobrym. Niby Wooding próbuje to wyjaśniać, otwarcie wciągając do gry wyższą siłę, ale i tak to zagranie wydaje mi się pójściem na łatwiznę. Coś jakby brak interesujących pomysłów na wyprowadzenie bohaterów z impasu, więc po prostu załóżmy, że wszystko będzie szło jak z płatka, a my możemy spokojnie usiąść i poczekać.

Z poziomem językowym mocno tak sobie. Powtórzenia, jakiś zabłąkany kiks w zapisie dialogów — pal to diabli. Ale pomylenie "stróżki" i "strużki"? Coś takiego może bawić u ucznia (byle jeszcze przed maturą), potem już wygląda żenująco.

środa, 4 grudnia 2019

"Żelazne damy" — fabularyzowanie i konfabulowanie

Tytuł:          Żelazne Damy 
Autor:          Kamil Janicki
Wydawnictwo:    Znak Horyzont
Rok 1. wydania: 2015         

Podtytuł "Kobiety, które zbudowały Polskę" zdradza, o których konkretnie damach mowa. Większość tekstu poświęcono żonom Mieszka I; Dobrawie i Odzie. Kilkadziesiąt stron — połowicom Bolesława Chrobrego; Emnildzie, Odzie Miśnieńskiej i brance Przedsławie.

W książce nie brakuje naciąganych hipotez. Zdaję sobie sprawę, że po tysiącu lat materiały, jakimi dysponują historycy, są żałośnie skąpe. Ale brak dowodów na poparcie jakiejś tezy jeszcze nie oznacza, że teza przeciwna musi być prawdziwa. Czytając, często miałam wrażenie, że Autor dość dowolnie wypełnia pustki w kronikach i innych źródłach.

W jednym miejscu Janicki pisze, że kobiety królów rzadko umierały przy porodzie, a kilkadziesiąt stron dalej spekuluje, że to mogła być przyczyna śmierci Dobrawy. Ewentualnie świetna okazja dla skrytobójcy. Na coś by się wypadało zdecydować. Albo taki schemat rozumowania: załóżmy na chwilę, że A. To by czyniło B bardzo prawdopodobnym. Ale B przecież potwierdza A. Czyli udowodnione!

No, nauka tak nie powinna działać. Nie przeczę, że czyta się przyjemnie. W odróżnieniu od postaci z kart podręczników, bohaterki (oraz ich mężowie, bracia, ojcowie...) myślą, czują, wykonują drobne gesty. Słowem — stają się ludźmi z krwi i kości. Ale fajnie byłoby wiedzieć, na co mamy silniejsze lub słabsze dowody, a co miało miejsce wyłącznie w głowie Autora. Ta niepewność wiele ujmuje lekturze. Zakładam, że przynajmniej ogólne tło historyczne jest zbliżone do prawdziwego. Do szczegółów staram się nie przywiązywać.

Niby w setkach przypisów zawarto mnóstwo źródeł, ale jakoś sam tekst mnie do nich nie przekonał. Zresztą sam Janicki w nocie autora przyznaje, że to nie przedstawia twardych faktów.

Książka ilustrowana czarno-białymi obrazkami, zazwyczaj średniowiecznymi, ale nie brakuje również późniejszych wizji Matejki lub innych malarzy. Cesarze, królowie, ich żony i córki...

Na końcu umieszczono bibliografię (niezbyt długą w porównaniu z przypisami), indeks osób oraz źródła ilustracji.

Nie zauważyłam wyraźnych wpadek językowych, ale czasami jakieś nazbyt współczesne słowo gryzło mnie w oczy i wyrywało ze średniowiecznej immersji.