piątek, 31 grudnia 2021

"Wiedźma" — fantasy

Tytuł:          Wiedźma      
Autor:          Anna Sokalska
Tom:            1            
Wydawnictwo:    Lira         
Rok 1. wydania: 2019         

Pierwszy tom cyklu fantasy. Tytułowa  wiedźma najpierw żyje w szesnastowiecznej Polsce jako chłopka, a potem zostaje skrzywdzona. Nie wiedzieć czemu, zasypia na kilka wieków, budzi się w czasach współczesnych, pałając żądzą zemsty, oszpecona blizną, przeklęta i z zablokowaną mocą. Spotyka dwoje byłych studentów, również nie do końca zwykłych ludzi i łączą siły.

Początek mnie nie przekonał. Archaiczna stylizacja wydawała się nierówna, sztuczna. Ale potem jakoś się przyzwyczaiłam, a może coś się poprawiło. Kiedy już protagonistka przeniosła się do współczesności, jej słowa lepiej wtapiały się w tło. W końcu mogła coś podłapać z młodzieżowego slangu. Iksde.

Zastanawiam się, czy to young adult. I dochodzę do wniosku, że raczej tak. Wprawdzie bohaterowie już nie są nastolatkami, ale nadal wielka romantyczna miłość potrafi rozwiązać każdy problem. Postaci są czarno-białe (acz jakieś słabe odcienie szarości im się trafiają), pokusy demonów łatwe do przejrzenia (z zewnątrz), a przemiany nagłe i cudowne. We Wrocławiu łatwiej spotkać zmorę czy chochlika niż normalnego człowieka.

Przeszkadzał mi styl — napuszony, momentami ocierający się o purpurę. Wydaje mi się, że trochę tu za dużo przymiotników i płytkich porównań.

Zakończenie też nie przypadło mi do gustu — wątki nie zostały porządnie domknięte (widać, że czekają na następne tomy), a epilog stanowi pośpieszne streszczenie wydarzeń zachodzących po ostatniej stronie normalnego tekstu.

Mimo tych wad książkę czyta się dość szybko.

Pod względem językowym nie jest źle. Trafiają się jakieś niekontrolowane powtórzenia, ale innych błędów nie zauważyłam. Acz fajerwerków słownych czy głębokich lub dowcipnych fragmentów też nie.

poniedziałek, 27 grudnia 2021

"Jak pachnie deszcz?" — o meteorologii

Tytuł:           Jak pachnie deszcz?       
Tytuł oryginału: What Does Rain Smell Like?
Autor:           Simon King, Clare Nasir   
Wydawnictwo:     REBIS                     
Rok 1. wydania:  2019                      

Pytania z krótkimi (rzadko więcej niż dwie strony, częściej pół) odpowiedziami. Pytania różnorodne — od wielokrotnie powtarzanych i dziecinnych (dlaczego niebo jest niebieskie?) do bardzo szczegółowych i rzadko spotykanych (jak często stosuje się zasiewanie chmur w skali globalnej?). Czasami odpowiedzi są bardzo oczywiste, acz ich rozwinięcia już niekoniecznie (czy pogoda może zabić?).

Rzuciła mi się w oczy pewna niechlujność podczas przygotowywania książki — pełno w niej różnych błędzików. "Skroplone powietrze", "kryształy w kształcie diamentów" (kiedy rysunek pokazuje graniastosłupy o sześciokątnej podstawie), przyrost śniegu "od pięćdziesięciu jeden milimetrów do pięciu centymetrów"... Albo opis eksperymentu, w którym do połowy szklanki wody wrzucamy lód, a po jego stopieniu poziom cieczy się nie zmieni. Owszem, samo stopienie pływającego lodu nie zmieni poziomu płynu, ale wrzucenie lodu — już tak.

I tak na każdym kroku. Asteroida, która zabiła dinozaury, raz spadła 65 milionów lat temu, innym razem —  66. Ja wiem, że to właściwie nie robi żadnej różnicy, ale można by się na którąś wersję zdecydować. Jeśli rozpoznaję byki w tych kwestiach, na które znam prawidłowe odpowiedzi, to nie bardzo mogę ufać opisom przedstawianym w pozostałych miejscach.

Książka została napisana przez dwoje brytyjskich meteorologów i to widać. Mnóstwo odniesień do brytyjskiego klimatu, pamiętanych na Wyspach huraganów i innych zjawisk, żadnych ukłonów w stronę polskiego czytelnika. Czy my nie mamy własnych meteorologów? Nawet do zredagowania książki i dorzucenia paru przypisów nikt się nie znajdzie?

Podobał mi się rozdzialik poświęcony pogodzie na innych planetach Układu Słonecznego. Jeszcze się z czymś takim nie spotkałam.

Jest garstka czarno-białych rysunków i zdjęć, ale zamieszczono ich bardzo mało i chyba nie w tych miejscach, w których były najbardziej potrzebne. Aż się prosiło, żeby pewne wyjaśnienia zilustrować schematem. Bez tego tłumaczenia wypadły sucho i niejasno. Zwłaszcza, jeśli nie ufa się wszystkim użytym słówkom.

Na końcu książki znajduje się słowniczek trudniejszych pojęć. Nie ma indeksu ani bibliografii. Spis treści raczej skąpy.

czwartek, 23 grudnia 2021

"Dziewięć dni" — emocjonalnie

Tytuł:           Dziewięć dni   
Tytuł oryginału: What She Knew  
Autor:           Gilly Macmillan
Wydawnictwo:     Świat Książki  
Rok 1. wydania:  2015           

Ośmioletni chłopiec ginie podczas spaceru po lesie. Właściwie od początku wiadomo, jak się to skończy, więc niespecjalnie jest o co walczyć. Akcja poprowadzona została dwutorowo: poznajemy odczucia matki dziecka i policjanta dowodzącego akcją. Odczucia, a nie fakty. Matka najwięcej myśli o skopanej konferencji prasowej i opinii publicznej, a wrażenia policjanta w ogóle poznajemy przez pryzmat sesji terapeutycznych.

Samego śledztwa jest niewiele, raczej odnosiłam wrażenie, że policja rzuca się na każdy kawałek informacji, który przypadkiem wpadnie im w ręce, jak buldog na kość. Nieważne, czy ma to sens, czy nie. Zaangażowali mnóstwo ludzi i sprawdzają każdy ślad. Niby tak powinno być, ale w kluczowym momencie kłócą się między sobą, a wykrycie jakichś konkretów zajmuje im podejrzanie dużo czasu. Raczej dochodzą do przełomów, bo ktoś im coś pokazał lub wysłał, niż na podstawie własnych analiz.

Narrację urozmaicają wstawki z nietypową formą; a to maile policyjne, a to zapis sesji terapeutycznych inspektora, a to wpisy na blogu i komentarze, a to fragmenty poradników dla rodziców zaginionych dzieci... Te zagrania mi się spodobały, urozmaiciły książkę pod względem stylistycznym.

Nie polubiłam żadnego z głównych bohaterów. Wydawało mi się, że uparcie koncentrują się nie na tym, co trzeba, użalają nad sobą i bez przerwy babrzą w swoich emocjach. Jeszcze zrozpaczoną matkę można zrozumieć, ale policjant powinien być bardziej profesjonalny. Tymczasem najwięcej kreatywności wykazywał w wymyślaniu usprawiedliwień dla niepowodzeń. Dodatkowo chyba jest mizoginem. No, przynajmniej bardziej lubi i szanuje przesłuchiwanych facetów, kobietom raczej nie ufa.

Podejrzanych w toku niby śledztwa pojawia się sporo, ale jacyś tacy niewydarzeni. Bo kręcili się w okolicy w kluczowym momencie i nie spodobali się policji, bo skłamali co do alibi, bo znali chłopca, bo jakieś wydarzenie z dzieciństwa podważa ich stabilność psychiczną... Naciągane w większości przypadków.

Z wpadek językowych bardzo zaskoczyła mnie brunetka o kasztanowych włosach. Ale może była farbowana...

sobota, 18 grudnia 2021

"Nad Niemnem" 2 — moralizatorsko

Tytuł:          Nad Niemnem      
Autor:          Eliza Orzeszkowa 
Tom:            2                
Wydawnictwo:    Prószyński i S-ka
Rok 1. wydania: 1888             

Romansu ciąg dalszy. Justyna przy każdej okazji spotyka się z Janem Bohatyrowiczem. Posuwa się nawet do pomocy przy żniwach i mimo nie całkiem odpowiedniego stroju, bierze sierp i coś tam próbuje żąć. Toczy długie rozmowy z gadatliwą matką Jana i z jego milkliwym stryjem. Z tym ostatnim rozmawiają głównie o przeszłości, panna zaczyna coś tam rozumieć.

Aby wątek romantyczny nie był zbyt prosty, Justyną zaczyna się również interesować inny mężczyzna — równie bogaty, co bezwartościowy. Stara miłość, kuzynek też chętnie by sobie poflirtował. A i dla Janka stroi się jego przyjaciółka z lat dziecinnych, strasznie zazdrosna o panienkę.

W tym wszystkim zaczęła mnie irytować dwubiegunowość postaci. Ci pracowici są pełni cnót, pozostali — odpychający, zajmują się głównie wyglądem, hipochondrią, zabawą i byciem znudzonym (oczywiście, jak to u szwarccharakterów bywa, te dwie cechy raczej idą w parze, niż się wykluczają). Może Kirłowa i zazdrosna chłopka wykazują jakieś odcienie szarości. Cała reszta jest albo biała, albo czarna, co pozbawia ich ludzkiego wymiaru.

Praca wygląda przy tym na lekką — nawet podczas żniw kobiety przerzucają się żartami. No, nic tylko wyprowadzać się na wieś, pod strzechy i tam prowadzić spokojne i cnotliwe życie pełne szacunku dla przodków (najlepiej powstańców) i zrozumienia dla współczesnych. Szkoda, że ten obrazek jest zbyt piękny, aby był prawdziwy.

Zaskoczyło mnie, że natychmiast po ścięciu zboże zwozi się z pola. Kiedy ostatni byłam na wsi podczas żniw, snopki przez dobrych kilka dni schły sobie na rżyskach, poukładane w kopy, dopiero później zwoziło się je do stodół i młóciło.

Zauważyłam ze dwie literówki.

wtorek, 14 grudnia 2021

"Komornik" — apokaliptycznie

Tytuł:          Komornik        
Autor:          Michał Gołkowski
Tom:            1               
Wydawnictwo:    Fabryka Słów    
Rok 1. wydania: 2016            

Można uznać tę książkę za angel fantasy, ale na pewno nie wypada typowo. Bohater — Ezekiel — przeżył kiedyś Apokalipsę, a obecnie pełni obowiązki Boga i próbuje jeszcze raz odtworzyć życie na Ziemi, dokładnie według pierwotnego scenariusza. W roli anioła występuje Szemijazasz. Niby wszystko się zgadza, tylko że to na pewno nie jest uśmiechnięty blondynek z obrazków dla dzieci. Właściwie to podpadł podobnie jak Lucyfer, a został ukarany chyba jeszcze gorzej.

Wkrótce Ezekiel ląduje na Ziemi, anioł go wszędzie szuka, a Apokalipsa rozpoczyna się od początku, według identycznego schematu. Trup ściele się gęsto, a anioły mają nieoczekiwane podejście do lepszych i gorszych grzeszników.

W ogóle nie bardzo rozumiem, skąd te liczne anioły się wzięły. OK, część przyszła razem z Szemijazaszem. Ale chyba przecież nie archanioł Michał, który szaleje po Europie? Dziwi mnie również brak wzmianek o huraganach w Amerykach. Jeśli Ziemia przestała się obracać, Słońce bez przerwy stoi nad Amerykami, temperatury panują tam okropne, to i oceany w pobliżu powinny się nagrzewać, a wichry hulać.

Główni bohaterowie (ci ludzcy) nie są zbyt głębocy, ale dają się lubić. To nie jest dziewiętnastowieczna powieść o cierpieniach i rozterkach duszy, tylko przygodówka, w której trzeba dożyć przynajmniej do końca książki.

Fabuła ciekawa, czytałam z zainteresowaniem. Acz końcówka szyta zbyt grubymi nićmi. Sztucznie to wyglądało, pozwalało zbyt wiele przewidzieć. I trochę za mało zamknięty ten pierwszy tom. Jakby stanowił tylko wprowadzenie. Niby mamy podtytuł "Arena dłużników", ale nie dowiadujemy się, na czym polegają walki na tej arenie.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

piątek, 10 grudnia 2021

"Enneagram" — religijnie

Tytuł:           Enneagram                  
Tytuł oryginału: The Enneagram              
Autor:           Richard Rohr, Andreas Ebert
Wydawnictwo:     Wydawnictwo WAM            
Rok 1. wydania:  1995                       

Podtytuł angielskiego wydania: "A Christian Perspective" w tłumaczeniu zamienił się na: "Dziewięć typów osobowości". Jakby to powiedzieć... Przekład nie jest wierny, poczułam się oszukana i to rzutowało na odbiór całości. Tym bardziej, że ktoś (zapewne tak samo oszukany) postawił tę książkę na półce z popularnonaukowymi.

Tak, książka zawiera omówienie dziewięciu typów osobowości. A oprócz tego główne grzechy związane z tymi typami, sugerowane sposoby pojednania się z Bogiem, przykłady postaci biblijnych, świętych i kościelnych znajomości któregoś z Autorów charakteryzujących się danym rodzajem osobowości, rozważania, który typ osobowości miał Jezus (spoiler: wszystkie), jak enneagram może pomóc w rozwiązywaniu problemów przy pracy duszpasterskiej... A ja naiwnie oczekiwałam tylko pierwszego, zajmującego być może jedną czwartą książki.

Jak już nastawiłam się negatywnie, to drażniły mnie nawet takie drobiazgi jak traktowanie poszczególnych grup tak, jakby należeli do nich wyłącznie mężczyźni, chociaż w języku polskim do na przykład Jedynek bardziej pasuje rodzaj niemęskoosobowy. Poczułam się zlekceważona przez facetów nadal żyjących w patriarchacie. Owszem, nie zdarzało się to notorycznie, ale czasem wyskakiwał jakiś niepasujący zaimek.

Jednak przyznaję, że z tej jednej czwartej książki, która pozostaje zgodna z tytułem, można wyciągnąć ciekawe informacje.

Sporo rysunków symbolu enneagramu; a to z grzechami, a to z mocnymi stronami, pokusami itp.

Oprócz zgrzytających zaimków zauważyłam jeszcze jedną całkiem posypaną konstrukcję zdania (aż nie potrafiłam zgadnąć, o co w nim mogło chodzić) i drobne kłopoty z łączną/rozdzielną pisownią "nie".

poniedziałek, 6 grudnia 2021

"Rezydent wieży" — fantasy

Tytuł:          Rezydent wieży   
Autor:          Andrzej Tuchorski
Tom:            1                
Wydawnictwo:    Prószyński i S-ka
Rok 1. wydania: 2011             

Kilka opowiadań, wszystkie  z tym samym bohaterem — magiem mieszkającym w wieży. Fabularnie powiązane słabo, prawie jak dowcipy o babie u lekarza — ktoś przychodzi do wieży czarownika i prosi o pomoc w jakimś problemie, mag za drobną opłatą pomaga. Tylko jedno opowiadanie odbiega od tego schematu. Właściwie jedyną osią fabularną, która łączy poszczególne części, jest wątek romantyczny. A to są skłóceni z ukochaną, a to się godzą...

Przed sztampą książkę ratuje uniwersum. To nie klasyczne quasi-średniowiecze, tylko świat Imperium Rzymskiego. Postacie przy uroczystych okazjach wdziewają togi, pojawia się sporo określeń łacińskich, sąsiednie państwa jako żywo przypominają te znad Morza Śródziemnego... Ale obowiązkowe elfy i krasnoludy też są.

Bohater łasy na pieniądze, ma krąg przyjaciół ze szkoły na bardzo wygodnych (dla fabuły) stanowiskach. Razem potrafią dokonać właściwie wszystkiego. Postacie drugoplanowe raczej płaskie. Być może sprawia to punkt widzenia pierwszoosobowego narratora, który nie wygląda na wysublimowanego wrażliwca, a być może po prostu sama książka gruba nie jest.

Męski punkt widzenia i męski rodzaj pisania — dużo tu bohaterów ratujących świat przy pomocy miecza. Sam protagonista też odbył szkolenie wojskowe (bez niego nie dostałby tak intratnej posady jak wieża). Niewykluczone, że ten wątek romantyczny miał stanowić ukłon w stronę kobiet, ale na mnie jakoś słabo zadziałał.

Zdarzają się usterki językowe. A to zaimek odsyła w kosmos, a to "wypełnione żwirem alejki"...

czwartek, 2 grudnia 2021

"Żądła rządzą" — o trzmielach

Tytuł:           Żądła rządzą       
Tytuł oryginału: A Sting in the Tale
Autor:           Dave Goulson       
Wydawnictwo:     Marginesy          
Rok 1. wydania:  2013               

Autor jest pasjonatem i to widać. Od dziecka interesował się zwierzętami, a po osiągnięciu dorosłości wcale mu nie przeszło. Pewnie dobrze. Trzmiele wydają się zajmować szczególne miejsce w jego sercu. Goulson potrafi zarażać entuzjazmem, nawet za pośrednictwem papieru.

Książka opowiada o różnych aspektach życia trzmieli. Zaczyna się od cyklu rocznego i temperatury (muszą się nieźle rozgrzać, zanim mogą wzbić się w powietrze), potem następuje szereg różnorodnych ciekawostek (spodobały mi się kukułcze zwyczaje niektórych gatunków), a na końcu mamy opisy walki o ochronę tych owadów i próby reintrodukcji.

Praca nie pomija przy tym życia Autora i to już uznałabym za wadę. Uważam, że rozdziały o kupowaniu kawałka ziemi we Francji (aby przekształcić ją w przyjazną trzmielom łąkę) oraz zakładaniu fundacji poświęconej ochronie trzmieli można spokojnie wyrzucić albo chociaż okroić.

Odrobinę przeszkadzała mi również angielskość książki. Jakby trzmiele mówiły określonym językiem. Najpierw opisy sprowadzenia tych owadów na Nową Zelandię, później — kiedy już w Anglii dany gatunek wyginął — próby sprowadzenia z powrotem młodych królowych. I to koniecznie nowozelandzkich, szwedzkie z jakiegoś powodu uznano za gorsze. W środku sporo na temat brytyjskiej fundacji chroniącej trzmiele... Mam wrażenie, że te rzeczy są mało interesujące dla polskiego czytelnika.

Z wpadek merytorycznych: na stronie 87 Autor twierdzi, że 1600 kilometrów to "więcej niż czterokrotna odległość do Księżyca". No cóż, zdarzało mi się być o wiele dalej od domu, ale jakimś cudem przegapiłam ten brak atmosfery i mniejszą grawitację. Ktoś tu się rąbnął o trzy rzędy wielkości.

Książkę ilustrują czarno-białe fotografie trzmieli. Szkoda, że nie są kolorowe, bo nie sposób dostrzec różnic między poszczególnymi gatunkami. Czasem nawet trudno orzec, gdzie kończy się kwiat, a zaczyna owad. Na końcu zamieszczono listę trzmielich gatunków (z nazwami po łacinie, angielsku i polsku).

Nie zauważyłam usterek językowych.

niedziela, 28 listopada 2021

"Płomień strachu" — nierozsądni bohaterowie

Tytuł:           Płomień strachu
Tytuł oryginału: Vuurgeest      
Autor:           Jack Lance     
Wydawnictwo:     Świat Książki  
Rok 1. wydania:  2014           

Akcja toczy się w różnych miejscach Stanów Zjednoczonych (ciekawam, dlaczego akurat tam, skoro Autor jest Holendrem). Książkę chyba należy uznać za kryminał, chociaż pewności nie mam — bohater dostaje coś, co przypomina listy z pogróżkami. Niby jeszcze nie popełniono przestępstwa, ale stara się rozwikłać zagadkę związaną z przesyłkami. To zdjęcia z jakiegoś nieznanego cmentarza, a na odwrotach zamieszczono niepokojące zdania.

Niby powinnam kibicować bohaterowi i jego żonie, ale nie ułatwiali. Przede wszystkim — dlaczego nie pisnął ani słowa policji, tylko próbował sam rozwiązać zagadkę? Nawet po tym, jak ktoś zepchnął do rowu samochód, którym jechali? Teoretycznie dostajemy jakieś wyjaśnienia, ale nie przekonały mnie.

Rozumiem, że i bohater, i jego żona mają swoje fobie, ale aż tak głupie działania mnie wkurzały. Śledztwo prowadzi protagonistę gdzieś daleko od domu. Pal licho, że sprawa pochłania go tak, że niespecjalnie przejmuje się pracą i zobowiązaniami firmy. Razem z nim jedzie żona, bo chce go wspierać. A potem bez przerwy marudzi, bo boi się śmierci, nie chce o niej rozmawiać, nie chce się tym zajmować... Po co się tam wlokła?

W ogóle żona zachowuje się tak, jakby Lance postanowił udowodnić światu, że kobiety są beznadziejnie głupie. Najpierw robi awantury mężowi, że nic nie powiedział o pogróżkach, potem narzeka, że nie chce o tym słuchać. Najlepiej, gdyby problem po prostu zniknął.

Ogólnie — miejscami miałam ochotę rzucić książkę i przestać się męczyć obserwowaniem losów tak nierozsądnych, niezdecydowanych i niekonsekwentnych ludzi. 

Zdarzały się zagrania, które uznaję za nieuczciwe wobec czytelnika kryminału. A to bohater rozpoznaje na zdjęciu kogoś dla siebie ważnego, ale nie dowiadujemy się od razu, kto to, a to Autor zataja bardzo ważne informacje...

Zdecydowanie zbyt często podmioty gdzieś uciekają. Zaimkom też zdarza się odwoływać gdzieś w kosmos.

czwartek, 25 listopada 2021

"Rycari soroka ostrowow" — dwie minipowieści

Tytuł:             Rycari Soroka Ostrowow. Mal'cik i t'ma
Autor:             Siergiej Łukianienko                  
Wydawnictwo:       Izdatielstwo AST                      
Rok 1. wydania:    1992, 1997                            

O ile mi wiadomo, te dwie minipowieści jeszcze nie zostały przetłumaczone na polski. Można je przełożyć jako "Rycerze Czterdziestu Wysp" i "Chłopiec i ciemność". Zastanawiam się, co skłoniło wydawcę do połączenia akurat tych dwóch rzeczy w jednym tomie.

"Rycerze" to debiutancka powieść Łukianienki. Druga ukazała się pięć lat i sześć powieści później. Mimo to pierwsza bardziej do mnie przemówiła, wydaje się głębsza i rozgrywa w ciekawiej skonstruowanym świecie, dostrzegam w niej coś więcej niż prostą walkę dobra ze złem — więcej odcieni szarości, możliwych podejść.

Są także podobieństwa — w obu minipowieściach bohaterem jest chłopiec (nastoletni lub nieco młodszy), który w nadprzyrodzony sposób (za sprawą kosmitów lub za pomocą magii) zostaje przeniesiony do innego świata. A ten wcale nie jest rajem i protagonista musi walczyć o życie i szukać możliwości powrotu do siebie.

Można uznać, że to YA w wersji rosyjskiej — w obu przypadkach bohaterowie są Rosjanami. W "Rycerzach" ma to większe znaczenie, pojawia się tam również więcej narodowości, między innymi Polacy. Przed dziećmi stoją bardzo poważne zadania, z zabijaniem włącznie.

Nie napiszę, że czyta się szybko, bo krój rosyjskich literek jakoś temu nie sprzyja. Najwidoczniej Cyryl z Metodym nie stawiali na ergonomię. Ale lektura całkiem przyjemna i lekka. Szczególnie "Chłopiec i ciemność" graniczy z bajką.

piątek, 19 listopada 2021

"Liczenie baranów" — o spaniu

Tytuł:           Liczenie baranów
Tytuł oryginału: Counting Sheep  
Autor:           Paul Martin     
Wydawnictwo:     MUZA S.A.       
Rok 1. wydania:  2002            

Podtytuł "O naturze i przyjemnościach snu" nie pozostawia wątpliwości, o czym jest ta książka. Autor omawia wiele aspektów snu — skutki jego niedoboru (zdrowotne i społeczne), rodzaje, cykle, czynniki sprzyjające i niesprzyjające, śnienie, problemy związane ze spaniem (między innymi lunatykowanie i chrapanie) oraz przyjemności wynikające z przebywania w łóżku (nie wszystkie, seks raczej pomija)... Znalazło się nawet trochę miejsca na omówienie historii łóżek (zwłaszcza w Anglii).

Martin kategorycznie opowiada się za snem i potrafi przytoczyć sporo argumentów na poparcie tej tezy. Jakby się nad tym zastanowić... Trudno orzec, czy większe zagrożenie stanowi kierowca pijany, czy przysypiający nad kierownicą. Pierwszych na ogół zwalczamy wszelkimi możliwymi metodami i potępiamy społecznie, drugich chwalimy i podziwiamy. Kto nie ma w pracy kolegów, którzy zjawiają się w zakładzie o siódmej lub jeszcze bardziej pogańskiej godzinie albo każdego dnia spędzają tam za dużo czasu? Czy ktokolwiek ich krytykuje? Dziwne, straszne i śmieszne.

Czyta się z zainteresowaniem. Niektóre rzeczy wydają się oczywiste, ale jakoś człowiek nigdy o nich nie myśli. Skoro jedną trzecią czy czwartą życia spędzamy w nieświadomości, wydajemy się ją wypychać z pamięci i w ogóle nie szanować.

Lekturę uprzyjemniają liczne odwołania do literatury, szczególnie do Szekspira (ale nie tylko).

"Ta książka zmieniła moje życie" to wielkie i górnolotne słowa, więc raczej ich nie użyję. Ale pod jej wpływem zaczęłam inaczej patrzeć na sen i przestałam go organizmowi żałować. Potrzebuje i nie ma co udawać, że jest inaczej, więc niech sobie śpi, ile musi.

Na końcu książki znajdują się źródła bibliograficzne (około siedemdziesięciu stron, w podziale na rozdziały) oraz indeks.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

poniedziałek, 15 listopada 2021

"Dziewczyna o czterech palcach" — dwudziestolecie międzywojenne

Tytuł:          Dziewczyna o czterech palcach
Autor:          Marek Krajewski              
Wydawnictwo:    Wydawnictwo ZNAK             
Rok 1. wydania: 2019                         

Kolejny kryminał Krajewskiego z akcją osadzoną przed około wiekiem. Tym razem dwudziestolecie międzywojenne, jego początek. Zaczyna się na Kresach, gdzie lokalny watażka terroryzuje ludność. Między innymi ucina po jednym palcu zgwałconym dziewczynom. Ot, tak, żeby każdy wiedział, że cnota panny przepadła gdzieś w stepach i lasach.

Wkrótce pojawiają się nieoczekiwane konsekwencje tego zachowania, a akcja przenosi się do Warszawy i wolnego miasta Gdańska. Krok za krokiem lokalne przestępstwo przeistacza się w wielką politykę. Główny bohater — policjant Popielski — najpierw ma ująć watażkę, potem dostaje kolejne zadania w jakiś sposób wynikające z poprzednich.

Protagonista na pewno nie jest kryształowym człowiekiem — odczuwa nieodparty pociąg do łatwych kobiet, a i za kołnierz nie wylewa — ale jakoś wzbudza sympatię. Może dzięki temu, że bardzo dba o malutką córeczkę, a może to współczucie wywołane utrudniającą mu życie epilepsją. No i nie jest ani alkoholikiem, ani niepohamowanym dziwkarzem. A może chodzi o to, że zawsze jakieś antypatyczne indywiduum źle mu życzy...

Nie rozumiem za bardzo, w jaki sposób główny antagonista prowadzi tak aktywne życie. Tu hulanki na Kresach, tam wielka polityka w Warszawie. Złole w literaturze zazwyczaj są bardzo pracowici. Jako bandyta zawsze dotrzymuje słowa. Jeśli to samo udaje mu się w polityce, to... Chyba powinien wzbudzać szacunek.

Ogólnie czyta się przyjemnie. Niektóre rzeczy wiadomo z historii, ale bardziej intymne szczególiki życia bohaterów pozostają nieznane, więc mogą wciągnąć.

Zauważyłam literówkę, gdzieś tam podmiot ucieka w kosmos...

czwartek, 11 listopada 2021

"Rafa Armagedonu" — monumentalne fantasy

Tytuł:           Rafa Armagedonu    
Tytuł oryginału: Off Armageddon Reef
Tom:             1                  
Autor:           David Weber        
Wydawnictwo:     REBIS              
Rok 1. wydania:  2007               

Książka z gatunku cegieł (niemal 900 stron), do tego to dopiero początek wielotomowego cyklu, który chyba jeszcze nie został zamknięty. Trudno jednoznacznie określić, czy to fantasy, czy SF. Zaczyna się od tego, że wroga rasa kosmiczna dziesiątkuje ludzi. Garstce udaje się wymknąć z oblężenia i założyć kolejną kolonię. Daleko od pól walk, długo po ich zakończeniu.

No i tu dzieje się coś, co bardzo mnie zdegustowało. Kosmici wydają się tępić wszelkie przejawy zaawansowanej technologii, więc dobrze, żeby nowa kolonia nie afiszowała się z lotami w Kosmos czy choćby radiem. Wobec tego przywódcy uciekinierów decydują, aby kolonistom zmienić pamięć i narzucić religię maksymalnie hamującą rozwój. Sami zachowują wszelkie wynalazki ludzkości i przypisują sobie role archaniołów, dysponując wachlarzem sztuczek zdolnych rzucić na kolana każdego maluczkiego.

Decyzja wydaje się tak głupia, krótkowzroczna i megalomańska, że aż przykro czytało się o jej skutkach. No, nie lubię, kiedy bohaterowie książek zachowują się idiotycznie.

Stąd wiele cech fantasy w książce — mało zaawansowane technologie używane przez kolonistów, wciąż silna wiara, że przodkowie kontaktowali się z aniołami, teokracja, a nawet smoki (takie stworzenia żyły wcześniej na wybranej planecie).

Jak na rasową fantasy przystało, na początku książki znajdują się mapki. A na końcu spis postaci (przydatny, bo jest ich mnóstwo, a wiele nosi nazwiska z kultur spoza europejskiego podwórka), glosariusz oraz informacja o miarach czasu.

Fabuła raczej męska — pełno tu walk, politycznych intryg i szpiegowania. No, chłopcy bawią się w przepychankę o władzę, która nigdy nie wydawała mi się fascynująca.

Bardzo dużo infodumpów potrzebnych do opisania tego świata. Warunki geograficzne, klimat, polityka, handel, koligacje rodzinne. Nie przeczę — Autor się napracował przy kreacji. Ale to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Raczej przy tym ziewają.

Nie zauważyłam usterek językowych.

sobota, 6 listopada 2021

"Brytyjska monarchia od kuchni" — jak w tytule

Tytuł:           Brytyjska monarchia od kuchni
Tytuł oryginału: Behind the Throne            
Autor:           Adrian Tinniswood            
Wydawnictwo:     Bellona                      
Rok 1. wydania:  2018                         

Historia podana w nietypowy sposób — nie najważniejsze osiągnięcia kolejnych władców Wielkiej Brytanii, tylko problemy z prowadzeniem ogromnego gospodarstwa domowego (albo i kilku). Książka omawia kolejnych panujących od Elżbiety I do Elżbiety II. Kończy się mniej więcej na śmierci księżniczki Diany.

A problemy mogą być rozmaite. Najczęściej to setki synekur na zamkowym dworze. Niektóre funkcje brzmią naprawdę dziwacznie, tym bardziej, że od wielu lat już się danej czynności nie praktykuje. Jak na przykład polowania z sokołami (a sokolnik jeszcze stosunkowo niedawno pobierał niezłą kasę za swoje nieistniejące wysiłki).

Z setek synekur (oraz różnorodnych dodatkowych przywilejów — jak mieszkanie i wyżywienie na koszt władcy) wynikała permanentna dziura w królewskim budżecie. Sposób zarządzania tym wszystkim to koszmar menadżera. Ale co zrobisz — tradycja. Rzadko komu udawało się zmieścić w dostępnych wydatkach. Chyba dopiero królowa Wiktoria dała radę. Jeszcze gorzej szło z reformowaniem systemu.

Niekiedy odnosiłam wrażenie, że zagadnienia opisywane w danym rozdziale są wciśnięte na siłę. Ot, nie dało się znaleźć nic ciekawszego, to napiszmy o kosztach przyjmowania zagranicznych poselstw za tego to a tego króla.

Książka ozdobiona licznymi fotografiami i reprodukcjami. W większości czarno-białe, ale w środku znajduje się seria kolorowych, odnoszących się do bardziej współczesnych czasów.

Na końcu każdego rozdziału znajdują się przypisy bibliograficzne. W publikacji zawarto również kilkanaście stron bibliografii ogólnej oraz indeks osób.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

poniedziałek, 1 listopada 2021

"Dywan z wkładką" — zabawnie

Tytuł:          Dywan z wkładką   
Autor:          Marta Kisiel      
Wydawnictwo:    Wydawnictwo W.A.B.
Rok 1. wydania: 2021              

Podtytuł — "Komedia kryminalna" — nie kłamie. Jest wesoło, aż się przypominają książki Chmielewskiej w szczytowej formie. To samo traktowanie bohaterów z dystansem i humorem, ten sam fabularny akcent na kobiety, podobny typ postaci — inteligentne, z fantazją, nietuzinkowe... Nawet elementy obyczajowe, które zazwyczaj mnie nudzą, wchodzą jakoś bezboleśnie. Może i gdzieś grasuje straszliwy morderca, ale pozytywne postacie wychodzą z przygód obronną ręką.

Akcja toczy się na wsi. Zwariowana rodzinka z dwójką dzieci i psicą (o wdzięcznym imieniu Piña colada, dla przyjaciół Pindzia) przeprowadza się na wieś, stopniowo zapoznaje z sąsiadami, urządza w nowym miejscu... Niedługo potem wpada z wizytą teściowa pani domu i zaczyna wywierać presję na wszystkich pod ręką.

Bohaterowie barwni, zabawni, może nawet odrobinę karykaturalni. Jak teściowa, to pełna wigoru i trenująca jogę. Jak nastolatek, to z nieodrywający się od komputera lub zbuntowany i z wyrazistą ideologią. Wzbudzają sympatię (przynajmniej ci, którzy mieli to robić) i dają się zapamiętać.

Trochę niewiarygodna wydaje mi się kulminacyjna scena. No, ja na miejscu zbrodzienia nie zachowywałabym się w ten sposób. To było takie spontaniczne, że aż nie pasowało do postaci. Poza tym zabrakło mi zabawy w typowanie mordercy. Wszystko wyjaśnia się nagle i zbyt szybko.

Język iskrzy się od humoru. Najbardziej ujęły mnie wkurwiny (przeciwieństwo endorfin), ale nie brak innych perełek. Już samo imię dla psa o czymś świadczy.

W sumie  — lektura szybka, łatwa i przyjemna.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

czwartek, 28 października 2021

"Księga Joanny" — postapo

Tytuł:           Księga Joanny   
Tytuł oryginału: The Book of Joan
Autor:           Lidia Yuhnavitch
Wydawnictwo:     Poradnia K      
Rok 1. wydania:  2017            

Książka do mnie nie przemówiła. Za mało konkretów, za dużo mętnych domniemywań i niedopowiedzeń. Najbogatsze resztki ludzkości schroniły się gdzieś. Chyba gdzieś wysoko, znaczy w kosmosie nad Ziemią. Ale połączenie nie zostało zerwane, pobierają z Ziemi to, czego potrzebują. Jakoś. Nie wiadomo dokładnie, czego potrzebują, bo są niemal samowystarczalni. Ale coś pobierają.

Nie mają organów płciowych, ale są ogarnięci manią seksu. Myślą tylko o tym. Nie próbują ratować Ziemi, prowadzić badań, poprawiać swojego losu, szans na przetrwanie i stworzenie następnych pokoleń. Nie. Zabronili sobie zachowań związanych z seksem, a teraz łamią własne zakazy. Oprócz tego namiętnie rzeźbią w żywej skórze. Rządzi nimi psychopata. Chyba wszyscy to wiedzą, ale on nadal żyje i rządzi. Chociaż nie otacza się gwardią pretorianów.

Niektóre jednostki są obdarzone supermocami o skali przekraczającej nawet fantastyczne normy (Superman to przy nich niemowlak uzbrojony w grzechotkę). Nie wiadomo dlaczego, w jaki sposób je uzyskały. Bo tak. Prawdopodobnie po to, żeby popchnąć fabułę do przodu i stworzyć jakieś twisty i zawirowania.

Męczyła mnie obsesja na temat seksu i brak zależności przyczynowo skutkowych. Jeśli niektórzy bohaterowie są aż tak utalentowani, to dlaczego nie osiągną swoich celów tak po prostu, tylko mozolnie przechodzą przez wszystkie zakręty akcji? Może sami nie wiedzą, co potrafią.

Jakieś robaki "przetrwały czterdzieści miliardów lat". Hmmm. To naprawdę spore osiągnięcie, bo Wszechświat istnieje dwa czy trzy razy krócej. Zastanawiam się, co tutaj miało być. Jeśli miliony, to żadne to dziwo dla gatunku robaków. Może czterysta milionów? A może Autorka wzięła pierwsze lepsze duże liczby z sufitu?

Technicznie też szału nie ma. Znalazłam "stróżki ciekłego płomienia" (str. 136). I nie chodziło o westalki pilnujące ogniska ani nic z tych rzeczy. Gdzieś tam kaleka konstrukcja, składająca się tylko z połowy...

niedziela, 24 października 2021

"Na Zachodzie bez zmian" — wojennie

Tytuł:           Na Zachodzie bez zmian
Tytuł oryginału: Im Westen nichts Neues
Autor:           Erich Maria Remarque  
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie
Rok 1. wydania:  1929                  

Krótka powieść, ale bardzo gęsta. Autor podobno napisał ją w kilka tygodni (szacun). Podejrzewam, że w dużej części opiera się na motywach autobiograficznych. Akcja przeważnie toczy się na froncie podczas pierwszej wojny światowej i pokazuje losy grupki chłopców, których nauczyciel przekonał, żeby zaciągnęli się na ochotnika.

Książka pokazuje, jak wojna zmienia ludzi w żołnierzy. To nie jest na pół żartobliwe potraktowanie tematu jak w "C.K. Dezerterach" czy filozoficzno-spokojne jak w "Przygodach dobrego wojaka Szwejka". Niby jedna i ta sama wojna, a takie różnice. Ciekawa jestem, na ile wynikają z indywidualnych cech pisarzy, a na ile z cech charakterystycznych ich narodów. Acz istnieją również elementy wspólne: tępy/sadystyczny dowódca, sposób rozwiązania tego problemu, podróżowanie pociągami...

Wojna przedstawiona w powieści jest brutalna, leje się krew, syczy gaz bojowy, a bohaterowie się wykruszają. Zresztą, już na starcie z całej klasy została niewiele ponad połowa.

Ale chyba najgorsze są psychiczne zmiany zachodzące w tych dzieciakach. Oni już nie potrafią żyć w czasach pokoju, nawet wyobrazić sobie czegoś takiego nie bardzo mogą. Urlop to po prostu okres, kiedy człowiek jest bezpieczny, ale porozmawiać z rodziną nie ma o czym — oni tam nie byli, nie rozumieją, żyją w innym świecie. Cóż, to by wyjaśniało, dlaczego żołnierze nie przepadają za cywilami.

Rozumiem również, dlaczego niemiecka propaganda w czasach następnej wojny paliła książki Autora i w ogóle bardzo go nie lubiła. Obraz wyzierający z kartek książki nijak nie nadaje się do wykorzystania w celach propagandowych. Zwłaszcza dla Niemców.

Język prosty, jak coś, co rzeczywiście mógł napisać młody chłopak, do tego przygłuszony ostrzałem.

Na końcu książki znajduje się posłowie pióra Wilhelma Strzelczyka.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

środa, 20 października 2021

"10 książek, które zepsuły świat" — kościelnie

Tytuł:           10 książek, które zepsuły świat   
Tytuł oryginału: 10 Books That Screwed Up the World
Autor:           Benjamin Wiker                    
Wydawnictwo:     Fronda                            
Rok 1. wydania:  2008                              

Podtytuł "Ponadto pięć innych, które temu dopomogły". Autor nie kryje swoich poglądów i pewnie nie zdołałby ich ukryć, nawet gdyby bardzo chciał. Z tego powodu odnoszę wrażenie, że świat, który różne książki mu zepsuły, był światem feudalnym, patriarchalnym i monoreligijnym. Wszystko, co ośmielało się krytykować ten ideał, Wiker uważa za złe z definicji. Cóż, nie każdy był zachwycony życiem w tej sielance.

Nie zgadzamy co do listy najbardziej szkodliwych publikacji. "Mein Kampf" czy "Manifest komunistyczny" jeszcze są w porządku (to znaczy bardzo ludzkości zaszkodziły), ale ja w swoim rankingu najgorszych na pewno nie umieściłabym Darwina (nie wspominając już o wcześniej mi nieznanych amerykańskich działaczkach na rzecz aborcji itp.). Za to "Malleus Maleficarum" pewnie miałby spore szanse. Może nawet wezwanie do pierwszej krucjaty by się załapało.

Odrębny problem to odpowiedzialność twórcy za wszystkie skutki publikacji. Wydaje mi się, że jego sumienie powinny obciążać tylko te rzeczy, które mógł przewidzieć. Nowa superbroń na pewno wcześniej czy później zostanie wykorzystana do zabijania. Ale siekiera? Można nią przecież rąbać drewno, użyć zamiast młotka podczas budowy szpitala... Rzeczy i idee same w sobie nie są złe ani dobre, tylko mogą służyć różnym celom.

Rzeczy pisane w dobrej wierze chyba nie kalają dobrego imienia twórcy. W przeciwnym wypadku Arystoteles, który swoimi metodami leczenia wielu posłał do grobu, nie cieszyłby się szacunkiem. A przecież to nie był głupi ani zły człowiek. Tylko o empiryzmie jeszcze nie wiedział i nie przetestował hipotez jak należy.

Nie podobają mi się również styl i chwyty erystyczne Autora. A to pisze wyimaginowane dialogi, a to dziwacznie (moim zdaniem błędnie) interpretuje słowa, a to kąśliwie zarzuca omawianym twórcom najgorsze rzeczy... No właśnie — często powtarzającą się obelgą jest "ateista", nawet kiedy omawiany twórca do niczego takiego się nie przyznawał. Jakby Wiker naiwnie wierzył, że żaden chrześcijanin nie może postępować źle, że tylko wiara w pośmiertną karę powstrzymuje ludzi przed podłościami, że każdy ateista jest niemoralny... To tak nie działa, a świat nie jest prosty ani czarno-biały.

Omówienia poszczególnych twórców i ich książek umieszczono z grubsza chronologicznie, acz na przykład Hitler znalazł się przed Freudem.

Pod względem językowym kiepsko. Uważam, że przymiotnik "makiawelski" zamiast "makiawelicznego" dziwnie wygląda. A już "wysądowanie" (str. 117) to straszny wstyd.

piątek, 15 października 2021

"Testament Templariusza" — wielowątkowo

Tytuł:          Testament Templariusza
Autor:          Jolanta Kaleta        
Wydawnictwo:    Psychoskok            
Rok 1. wydania: 2015                  

Książka rozkręca się powoli, poznajemy wiele wątków — garstka mnichów-rycerzy uciekająca z Francji godziny przed rozpoczęciem polowania na templariuszy, nauczycielka tracąca pracę, wprowadzenie stanu wojennego, życie w klasztorze, morderstwo gdzieś na zabitej dechami wsi, poszukiwania w bibliotece... Jednak dość łatwo odgadnąć, co łączy te wszystkie zagadnienia.

Pozostaje więc tylko testowanie hipotez, a to słabszy bodziec niż ciekawość czy troska o losy ulubionego bohatera. Do tego w książce nie brakuje wątków romantycznych i obyczajowych. Autorka często przypomina, że bohaterka jest ładną kobietą. W ogóle Maria Magdalena ma tyle zalet, że nie rozumiem, czemu mąż się z nią rozwiódł. Powinien raczej pilnować tego skarbu.

Przeszkadzały mi również częste wtrącenia zapowiadające przyszłość niektórych postaci — ten ma zginąć, tamten okazać się świnią, jeszcze inny przeciwstawić się rozkazom władzy... Do tego pojawiały się również tajemnicze motywy fantastyczne. Ot, czasami bohaterka się budziła i po prostu wiedziała, co się u kogo na wsi wydarzyło, czasami ucięła sobie pogawędkę ze zmarłym dziadkiem... A najdziwniejsze było to, że w ogóle się tymi drobiazgami nie przejmowała, traktowała jak rzecz naturalną.

Muszę jednak przyznać, że widać wiedzę historyczną Autorki — w wydarzeniach, nazwach różnych dziwnych przedmiotów... Pod tym względem na plus. To wrażenie potęguje zamieszczony na końcu "Niezbędnik historyczny", który zawiera omówienia najważniejszych kwestii historycznych poruszanych w powieści. Acz o większości tych zagadnień jako takie pojęcie już miałam.

Pod względem językowym mogło być lepiej — gdzieś literówka, gdzieś zmiana podmiotu w zdaniu, w którym zmieniać go nie wolno... Ogólnie, warsztat literacki nie rzucił mnie na kolana.

poniedziałek, 11 października 2021

"Bonobo i ateista" — małpy i moralność

Tytuł:           Bonobo i ateista          
Tytuł oryginału: The Bonobo and the Atheist
Autor:           Frans de Waal             
Wydawnictwo:     Copernicus Center         
Rok 1. wydania:  2013                      

Książka dotyczy nietypowego połączenia — naczelnych (głównie szympansach i bonobo) oraz moralności i religii. Wydaje mi się, że to nieco sztuczne zestawienie. OK, wiele zwierząt wykazuje zachowania, które w naszych oczach świadczą o moralności — poczucie sprawiedliwości, wstyd, jeśli zrobiło się coś bardzo niewłaściwego, dbałość o dobro grupy itp. Ale przejście do religii wydaje mi się zbyt dużym przeskokiem. No, słonie traktują swoich zmarłych z czymś na kształt szacunku. Niektóre małpy wydają się wierzyć w przesądy, rytualnie zaklinają pogodę, aby przestało padać... Ale według mnie to w żaden sposób nie świadczy ani o religii zwierząt, ani ludzi.

Autor jest prymatologiem, kontakty z małpami podtrzymuje codziennie, są to więzi mocne, jak z ludzkimi znajomymi i to widać. Bonobo i szympansy pojawiające się w książce często mają własne osobowości — ten samiec porywczy, tamta młoda samica lubi robić innym głupie dowcipy... Widać, że człowiek wie, o czym pisze.

De Waal często odwołuje się do sztuki. Z zamiłowaniem powraca zwłaszcza do Boscha i jego "Ogrodu rozkoszy ziemskich". Zastanawia się, co artysta chciał powiedzieć, objaśnia, jak te sprawy wyglądają u naczelnych, wskazuje liczne analogie...

Można poznać wiele ciekawostek, więc czyta się przyjemnie. Acz upieram się, że wnioski na temat ludzkiej religii są nieuprawnione. Zalatują sofizmatem.

Tekst ilustrowany jest rysunkami i fotografiami fragmentów "Ogrodu rozkoszy ziemskich". Na końcu znajdują się zdjęcia bonobo w różnych sytuacjach związanych z tematyką książki. Zamieszczono również bibliografię, kilka słów o Autorze, posłowie i indeks.

Trafiają się literówki, ale nie ma ich wiele.