sobota, 30 kwietnia 2022

"Antologia Modernoj Ukrains'koi Dramy" — teatr ukraiński

Tytuł:             Antologia Modernoi Ukrains'koi Dramy
Redaktor:          Larisa Zales'ka Onyszkiewicz        
Wydawnictwo:       TAKSON                              
Rok 1. wydania:    1998                                

Jak w tytule — zestawienie utworów scenicznych napisanych przez dziewięcioro dwudziestowiecznych (przynajmniej z grubsza) ukraińskich dramatopisarzy. Czasami na człowieka przypada jeden utwór, czasami więcej. Ułożone mniej więcej chronologicznie — od Łesii Ukrainki do Walerija Szewczuka.

Redaktorka urodziła się w Ukrainie, ale mieszka i pracowała w Stanach Zjednoczonych. Zajmowała się literaturoznawstwem, a szczególnie modernistycznym i postmodernistycznym dramatem ukraińskim. Brakowało jej w pracy tłumaczeń chociażby najważniejszych sztuk, więc zredagowała dwutomowe wydanie. Pierwszy tom zawiera teksty po ukraińsku, drugi — tłumaczenia na angielski. Czytałam tylko ten pierwszy.

Redaktorka się napracowała, bo dla każdego z dramatopisarzy napisała odrębne wprowadzenie (oprócz ogólnej też niekrótkiej przedmowy na początku książki). Dość szczegółowe, trochę mi to przeszkadzało, bo zdradzało dużą część fabuły. Jeśli na przykład ze wstępu wiadomo, że trzeci akt rozgrywa się w innym miejscu, a podczas dwóch pierwszych narasta konflikt bohatera ze społecznością, to wiadomo, jak skończy się drugi akt.

Niewykluczone, że dla docelowego odbiorcy te dzieła powinny już być znane jak dla Polaków na przykład "Wesele" — każdy zdąży przerobić na polskim, zanim pójdzie do teatru na przedstawienie. Dla mnie jednak to była nowość i spoilery odbierały mi część przyjemności. Acz wprowadzenie do sytuacji twórcy jednak się przydawało.

Sztuki raczej ciężkie w odbiorze. Jak to historia dwudziestego wieku w ogóle, a Ukrainy w szczególności. Nie żeby bieżąca była weselsza. Oby wreszcie ten naród doczekał się happy endu i zaczął mieć z górki.

wtorek, 26 kwietnia 2022

"Gra o tron" — wiele postaci

Tytuł:           Gra o tron        
Tytuł oryginału: A Game of Thrones 
Autor:           George R.R. Martin
Tom:             1                 
Wydawnictwo:     Zysk i S-ka       
Rok 1. wydania:  1996              

Pierwszy tom szalenie popularnego cyklu. W końcu i ja się skusiłam, marnych dwadzieścia parę lat po premierze. Nie widzę wielkości uzasadniającej tę sławę, ale książka nie jest zła. Zgodzę się, że świetnie nadaje się na serial — nawet rzekłabym, że ma w sobie wiele z opery mydlanej.

Mnóstwo postaci, jak się można domyślać — obecnych i przyszłych pretendentów do tytułowego tronu (podobno w ogóle nie jest wygodny). Trochę brakowało mi fabuły; większość wydarzeń to interakcje między bohaterami, a nie coś istotnego dla losów świata. Ot, ktoś kogoś zabił (lub tylko usiłował), ktoś zaszedł w ciążę, zorganizowano turniej rycerski... Podobno fabuła sporo czerpie z Wojny Dwóch Róż. Za słabo znam historię Anglii, żeby się wypowiadać, ale może i Lannisterowie mają coś wspólnego z Lancasterami.

Owszem, jeśli w ciążę zachodzi władczyni, a próbuje się zabić kogoś znaczącego na dworze, to takie wydarzenia mogą wpłynąć na losy królestw i we właściwym czasie trafić do podręczników historii. Ale śmierć to śmierć, a brzemienna królowa jest tak samo miotana hormonami jak zwykła praczka.

Bohaterowie na ogół czarno-biali. Bez trudu można się zorientować, czy według Autora powinnam kibicować danemu człowiekowi, czy nie. Jeśli ktoś jest podły, to po całości, nie cofnie się nawet przed kazirodczym związkiem, morduje równie łatwo, jak spluwa. Ze świecą szukać ludzkich, ani przesadnie szlachetnych, ani wrednych postaci.

Nie zachwyciło mnie również, że fantastyka jest zepchnięta do roli tła i mało znaczących rekwizytów. Owszem, dzieci lorda Starka mają swoje wilkory.Ale gdyby towarzyszyły im specjalnie wytresowane niedźwiedzie, czy to by wiele zmieniło? Takich drobiazgów jest więcej — fantastyczne opowieści starych piastunek, dziwaczne sny...

Dźgnęły mnie w oczy truskawki, które w naszym świecie powstały w osiemnastym wieku ze skrzyżowania dwóch gatunków poziomek. Jakoś niespecjalnie pasują do rycerzy w zbrojach naparzających się mieczami.

Pod względem językowym raczej słabo. Bohaterowie notorycznie ubierają jakieś ubrania (ciekawe w co), trafiają się literówki, bratanek zdaje się być traktowany jak synonim siostrzeńca...

czwartek, 21 kwietnia 2022

"Tak samo inni" — o rasizmie

Tytuł:           Tak samo inni             
Tytuł oryginału: How to Argue with a Racist
Autor:           Adam Rutherford           
Wydawnictwo:     Prószyński i S-ka         
Rok 1. wydania:  2020                      

Podtytuł "Dlaczego rasizm jest bez sensu" nie tylko wyjaśnia, o czym jest książka. To także jej streszczenie i kilkadziesiąt procent treści — przez cały czas genetyk wyjaśnia, że jego nauka nijak nie przystaje do rasistowskich tez. Przynajmniej współcześnie, bo kiedyś bywało różnie.

Zastanawiam się, co sądzić o tłumaczeniu tytułu. Widać, że znaczenie całkiem inne niż w oryginale. Fajnie byłoby uznać, że to świetnie, bo u nas ten problem nie istnieje i nie ma z kim dyskutować. Ale nacjonaliści czy inni neonaziści mają się nieźle i zdarza im się głosić rasistowskie hasła, czyli polska rzeczywistość skrzeczy, zamiast wyglądać różowo.

Niby w pełni zgadzam się z przesłaniem, ale książka jakoś mnie nie porwała. Może zabrakło ożywczo nowych argumentów, a może te stare zostały podane w mało apetyczny sposób. Tak, jasne, że wszyscy wywodzimy się z Afryki i głupio uważać, że jest inaczej. Tak, ludzie, którzy tam zostali, są bardziej zróżnicowani genetycznie niż reszta świata, więc śmiesznie wrzucać ich wszystkich do worka z napisem "czarni", a potem wnikliwie segregować resztki. I tak dalej...

Chyba nie powinnam się spodziewać szokujących odkryć po książce o takim tytule, ale raczej bezbarwna zawartość trochę mnie rozczarowała. Aha, i nie przemawia do mnie kawałek o czarnoskórych biegaczach. Cały świat ciężko trenuje, więc fakt, że w sprintach i maratonach prawie zawsze wygrywają właśnie oni, przypisywałabym mimo wszystko genom. Ale nie znam się, więc pozostanie to moim prywatnym przekonaniem, dopóki nie napotkam lepszych argumentów.

Na końcu zamieszczono kilka stron bibliografii, notkę o Autorze oraz indeks.

Nie rzuciły mi się w oczy usterki językowe.

niedziela, 17 kwietnia 2022

"(Dez)informacja — political fiction

Tytuł:          (Dez)informacja
Autor:          Marcin Ogdowski
Wydawnictwo:    War Book       
Rok 1. wydania: 2018           

Akcja rozgrywa się w Polsce, tylko odrobinę alternatywnej. To znaczy, rządzi Partia Sprawiedliwości (a właściwie jej prezes niebędący premierem ani prezydentem), w opozycji jest Partia Obywatelska, nazwiska głównych polityków zostały przekształcone, ale bez trudu można odgadnąć, o kogo chodzi. Nazwiska zagranicznych głów państw bez zmian.

W tej wersji Polska już została zawieszona w prawach członka Unii Europejskiej i jest bardzo osamotniona na arenie międzynarodowej, a czasy szykują się nieciekawe, bo wyciekły plany ataku Rosji na Polskę. Do tego zbliżają się wybory.

Trochę dziwnie się czyta, bo niektóre z opisywanych rzeczy już się stały (dwucyfrowa inflacja i paliwo powyżej sześciu czy siedmiu złotych), a inne obecnie wydają się niemożliwe. Jak na przykład dogadanie się Rosji z Ukrainą i atak z jej terytorium. No, po prostu nie. Albo Trump, który uchodzi za zaprzysięgłego wroga Rosji. Albo kraje ościenne zamykające granice w obliczu nadciągającej wojny.

Sporo wątków i postaci. Niby wiele z nich kręci się wokół jednego tematu, ale dopiero pod koniec wszystko zyskuje wspólny mianownik. Trochę się gubiłam w licznych nazwiskach.

Irytowała mnie maniera ukrywania ciekawych informacji przed czytelnikiem. Często gęsto zdarza się, że postać dostaje jakąś wiadomość, wyraża ogólnikowym okrzykiem swoje emocje i na tym rozdział się urywa. Czułam się oszukiwana. Jak mam utożsamiać się z bohaterami, jeśli nie mówią mi, o co chodzi?

Pod względem usterek językowych przyzwoicie, przyuważyłam tylko jedną literówkę.

środa, 13 kwietnia 2022

"Co mówią zwłoki" — gawędziarsko

Tytuł:           Co mówią zwłoki 
Tytuł oryginału: All that Remains
Autor:           Sue Black       
Wydawnictwo:     Feeria          
Rok 1. wydania:  2018            

Podtytuł brzmi "Opowieści antropologa sądowego" i chyba powinnam była zwrócić na niego baczniejszą uwagę. Spodziewałam się czegoś całkiem innego. Pomińmy to, że nie zdawałam sobie sprawy z różnicy między patologiem a antropologiem sądowym i spodziewałam się raczej tego pierwszego (patolog ustala przyczyny śmierci, a antropolog — co się działo za życia).

Oczekiwałam książki bardziej popularnonaukowej, z wykładem na temat informacji, które można uzyskać z martwego ciała. W sumie i te od patologa, i te od antropologa byłyby ciekawe. Dostałam coś zbliżonego do wycinków z pamiętników Autorki dotyczących sytuacji, w których stykała się ze śmiercią w różnych postaciach.

Zaczyna się od sekcji zwłok przeprowadzanych podczas studiów. I ten motyw wraca jak bumerang, aż poczułam się nagabywana o zostawienie ciała jakiejś uczelni medycznej. Na początku wydawało mi się to ciekawym i pożytecznym pomysłem, pod koniec na wzmiankę o tych studenckich zwłokach przewracałam oczami.

Stopniowo tematy robią się węższe, zaczynają zahaczać o specjalistyczne dziedziny — pobyt w Kosowie i badanie popełnionych tam zbrodni (w tej chwili przychodzą na myśl całkiem inne skojarzenia), identyfikacja ofiar katastrofy itp. Ale cały czas to bardziej są prywatne wydarzenia, odczucia i wspomnienia Black niż użyteczna wiedza. Śmierć niektórych członków rodziny Autorki, przydomek nadany jej podczas prac w Kosowie, list napisany do premiera w chwili zdenerwowania... Nie takich informacji szukałam w książce o zwłokach.

Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, gdzieś tam mignęła mi literówka.

niedziela, 10 kwietnia 2022

"Miasteczko Dry Water" — fantasy

Tytuł:           Miasteczko Dry Water
Tytuł oryginału: Dry Water           
Autor:           Eric Nylund         
Wydawnictwo:     Zysk i S-ka         
Rok 1. wydania:  1997                

Urban fantasy, dość klasyczne. Akcja rozgrywa się na południu Stanów Zjednoczonych, raczej współcześnie (to znaczy mniej więcej w czasach pisania książki) — bohater dysponuje laptopem, ale chyba jeszcze nie telefonem komórkowym i kopie najważniejszych plików trzyma na dyskietce. Tytuł lepiej brzmi w oryginale, bo jest przyjemnie dwuznaczny — to i dziwaczna woda, która podobno nie nadaje się do picia, i nazwa miejscowości w pobliżu jej źródła.

Mamy odwieczną walkę dwóch stron. Książka o tyle odbiega od sztampy, że nie jest to starcie dobra ze złem. Raczej życia i śmierci, przy czym żaden z zawodników nie waha się przed zabijaniem, a trup ściele się gęsto (i polowanie na protagonistę wydaje się głównym sportem obu stron). A do tego jeszcze pełno duchów, w tym jeden należący do szamana.

Zniuansowane odcienie szarości zwiększają zainteresowanie lekturą. Wiadomo, że bohaterowi życzy się przede wszystkim przeżycia, ale poza tym z ciekawością czeka się na wynik starcia. Tym bardziej, że to czarownica będąca życiem sprawia wrażenie bardziej podłej.

Widać "amerykańskość" powieści. Samochody odgrywają poważną rolę w życiu postaci (łącznie z dokładnym opisem, w którą drogę należy skręcić, żeby dojechać do tytułowego miasteczka). Nie brakuje broni ani grupek wierzących w coś specyficznego.

Usterki może zbytnio nie przeszkadzały, ale czasem rzucała mi się w oczy byłoza. No, trochę szkolnie to wygląda, kiedy w kolejnych zdaniach ktoś tam był jakiś i jakiś.

wtorek, 5 kwietnia 2022

"Ryzyk fizyk" — o niepoważnych eksperymentach

Tytuł:          Ryzyk fizyk     
Autor:          Michał Krupiński
Wydawnictwo:    Feeria          
Rok 1. wydania: 2018            

Podtytuł — "Czyli sens niepoważnych eksperymentów naukowych" — ładnie uzupełnia główny. Razem nieźle oddają treść książki, w której Autor omawia kilka dziwacznych (przynajmniej na pierwszy rzut oka) zagadnień.

Dziełko składa się z siedmiu rozdziałów. Każdy poświęcony został innemu zagadnieniu — gdzie lubią siadać owady, o śliskości lodu, łamaniu makaronu, czasie sikania, rozlewaniu kawy, bąbelkach w piwie i chodzeniu po wodzie. 

Typowy rozdział zaczyna się od streszczenia dziwacznego eksperymentu opisanego potem w całkiem poważnym czasopiśmie. Później Krupiński wyjaśnia, dlaczego tak jest, niekiedy opisuje własne doświadczenia w danej dziedzinie i stopniowo przechodzi do dość poważnych zagadnień. I tak na przykład od ważek uwielbiających siadać na nagrobkach pewnego węgierskiego cmentarza dociera się do światła spolaryzowanego. A na końcu szybki rzut oka na inne dziedziny jakoś tam związane z danym zagadnieniem.

Autor zachęca do eksperymentów we własnym zakresie i domu. Przekonuje również, że telefon komórkowy ma wiele praktycznych zastosowań — stoper, kalkulator...

Często omawiane zagadnienia bywały nagradzane Ig Noblami. Cóż, pozostaje życzyć Krupińskiemu, żeby kiedyś jednego dostał. Odnoszę wrażenie, że potencjał ma i dziwacznymi doświadczeniami nie gardzi. Bywa nawet, że wykonuje je mimochodem.

Styl bardzo luźny, czyta się lekko i przyjemnie. Przypadły mi do gustu tytuły rozdziałów i podrozdziałów. Dla przykładu: "Gdzie mucha siada, a gdzie nie?", "Laboratorium badawcze Toi Toi" czy "Ministerstwo głupich kroków" (to przy rozchlapywaniu kawy).

Książka adresowana raczej do młodego czytelnika, ale i ja czerpałam z niej przyjemność z okruchami wiedzy.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

piątek, 1 kwietnia 2022

"Czerwone gardło" — o nazistach

Tytuł:           Czerwone gardło         
Tytuł oryginału: Rødstrupe               
Autor:           Jo Nesbø                
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok 1. wydania:  2000                    

W tym tomie akcja rozgrywa się w ojczyźnie bohatera (przeważnie), a Harry ociera się o wielką politykę (i przy okazji zostaje komisarzem). A to bierze udział w ochranianiu amerykańskiego prezydenta odwiedzającego Norwegię, a to próbuje znaleźć zabójcę ministra... No cóż, momentami kibicowałam zabójcy, bo minister sobie zasłużył. A to przecież nie jedyne zwłoki w książce. Acz tym razem trudno mówić o seryjnym mordercy.

W tle przewija się ciekawy wątek rozliczeń Norwegii z drugą wojną światową. Jeden Quisling wystarczy, żeby dokumentnie schrzanić życie tysiącom żołnierzy. Presja, żeby się zaciągnąć, bywała spora, a kiedy łuski spadały z oczu i z karabinu, było już za późno na wahania.

Oczywiście, że łatwo znaleźć nawiązania do współczesności, chociaż książka ma już ponad dwadzieścia lat, a w tym czasie mnóstwo się pozmieniało. Nie tylko w Białym Domu. Ale paskudne ideologie nadal pożerają życia dzieciaków w mundurach. Albo i cywilnych kilkulatków.

Autor porusza dużo motywów i wprowadza wiele postaci. Trochę długo trwało, zanim wszystko zaczęło łączyć się w jeden wzór.

Czytam tomy cyklu nie po kolei, więc czasami po prostu wiem, jaki będzie dalszy ciąg jakiegoś wątku w życiu prywatnym Harry'ego. Na przykład Rakel i Olega. No, ale to już wyłącznie moja wina.

Nie zauważyłam wpadek językowych.