czwartek, 29 grudnia 2022

"Królewski skrytobójca" — kontynuacja

Tytuł:           Królewski skrytobójca
Tytuł oryginału: Royal Assassin       
Autor:           Robin Hobb           
Tłumacz:         Agnieszka Ciepłowska 
Tom:             2                    
Wydawnictwo:     Wydawnictwo MAG      
Rok 1. wydania:  1996                 

Dalszy ciąg trylogii, która (jak mi się zdaje) stanowi początek długaśnego cyklu rozgrywającego się w świecie fantasy. Tytułowy bohater podrósł, już nie jest dzieckiem, tylko młodzieńcem i ma młodzieńcze problemy. Niektóre typowe — przeszkody w utworzeniu związku z ukochaną dziewczyną. Jak wiadomo od czasów "Romea i Julii", te trudności tylko podsycają gorące uczucie dwojga ludzi.

Inne są już bardziej oryginalne; a to trzeba kogoś zabić, a to ukryć dwie potężne tajemnice przed kimś, z kim protagonista bardzo często jest połączony mentalnie, a to dotrzymać towarzystwa małżonce następcy tronu (nie ma kobieta farta, chociaż strasznie się stara i właściwie ma same zalety)... To wszystko razem zżera chłopakowi mnóstwo czasu.

Powieść kojarzyła mi się z wydaną w tym samym roku "Grą o tron", a bohater z Jonem  Snowem — bękart kogoś z bardzo wysokiego rodu, młody, lojalny wobec rodziny, szlachetny, odbywający jakiś tam rodzaj służby wojskowej. No i przede wszystkim — związany z nietypowym wilkiem. Ale magii i elementów fantastycznych jest u Hobb o wiele więcej.

Bohater podrósł, więc i świat powieści stał się większy. Poznajemy co nieco geografię Królestwa Sześciu Księstw, dowiadujemy się trochę o sąsiadach.

Postacie nadal bardzo czarno-białe, więc książka sprawia wrażenie odrobinę infantylnej. Ale chyba jednak nie dla dzieci, bo sporo tu seksu i zabijania. Czyta się dość szybko, jednak jej grubość powoduje, że lektura musi trochę potrwać.

Nie zauważyłam usterek językowych.

sobota, 24 grudnia 2022

"Diabeł w historii" — o komunizmie

Tytuł:           Diabeł w historii   
Tytuł oryginału: The Devil in History
Autor:           Vladimir Tismăneanu 
Tłumacz:         Klaudyna Michałowicz
Wydawnictwo:     Wydawnictwo PIW     
Rok 1. wydania:  2012                

Tytuł obiecuje wątki religijne, podtytuł ("komunizm, faszyzm i inne lekcje wieku dwudziestego") oraz przedmowa — porównanie faszyzmu i komunizmu, a prawie cała książka jest o komunizmie. Mniej więcej chronologicznie, od Rewolucji Październikowej do roku 1989 i następstw upadku.

Przy tym Autor pisze, jakby komunizm poznawał wyłącznie na podstawie słowa pisanego. Wspomina prace Marksa, Lenina i wielu innych, ale nie pisze nic o funkcjonariuszach Czeki i jej lokalnych odpowiedników. O gułagach wydaje się wiedzieć tyle, ile napisał o nich Sołżenicyn.

Zrozumiałabym to wszystko, gdyby Tismaneanu pochodził na przykład z Włoch i pisał do zachodniego odbiorcy, który o faszyzmie wie sporo, ale komunizm pozostaje dla niego abstrakcją zza żelaznej kurtyny. Ale Autor urodził się w Rumunii i wyjechał stamtąd dopiero po trzydziestu latach. Ki diabeł? W Bukareszcie nie było widać wybryków budowniczych socjalizmu?

Polskie akcenty pojawiają się w pracy stosunkowo często, zwłaszcza w końcówce. Ale ciągle — więcej tu ludzi pióra niż ludzi czynu. Najczęściej pojawiają się Adam Michnik i Leszek Kołakowski. A Wałęsa się załapał na wzmiankę dopiero gdzieś za Kwaśniewskim... Ciekawi mnie, czy to efekt pogardy intelektualisty dla prostego w gruncie rzeczy człowieka, czy lizania świata przez okładkę książki.

Ogólnie — Autor wydaje się mocno oderwany od rzeczywistości. Na górnolotny, filozoficzny sposób. Czytając, zrozumiałam, dlaczego można odczuwać niechęć do intelektualistów, którzy żyją we własnym świecie. Styl ciężki od żargonu i licznych -izmów pogłębia to wrażenie.

Na końcu zamieszczono przypisy. Brak normalnej bibliografii oraz indeksu.

Ale przynajmniej nie zauważyłam wpadek językowych.

wtorek, 20 grudnia 2022

"Efekt pandy" — komedia kryminalna

Tytuł:          Efekt pandy       
Autor:          Marta Kisiel      
Wydawnictwo:    Wydawnictwo W.A.B.
Rok 1. wydania: 2021              

Kolejny zabawny kryminał, z przeważnie znanymi już bohaterkami, które wystąpiły w "Dywanie z wkładką". Przeważnie, bo dołącza do nich matka protagonistki (porównywalnie barwna, może nawet górująca nad pozostałymi). Razem z teściową, córką i psicą wyjeżdżają na tydzień do spa. Taki babski wypad. No cóż — biedny ośrodek...

Z jednej strony to kontynuacja "Dywanu", bo panie w pewnym sensie próbują leczyć traumę, wszystko im się kojarzy ze zbrodnią. Z drugiej — samodzielna opowieść z własną fabułą, przy której wcale nie trzeba znać pierwszego odcinka. Wystarczy wiedzieć, że się działo. Acz ewentualne czytanie zalecałabym w kolejności chronologicznej, bo trafiają się spoilery do części pierwszej.

Powieść mocno kojarzyła mi się z twórczością Chmielewskiej. To samo radosne pomieszanie zbrodni z humorem. Ale były też inne podobieństwa: (i) bohaterkami są silne i wyraziste kobiety, które (ii) prowadzą prywatne, raczej amatorskie niż profesjonalne, śledztwo. (iii) Nie zachowują przy tym żadnej bezstronności. Jeśli na czymś im zależy, przechodzą w tryb żywiołowy, a wtedy nie sposób ich zastopować. (iv) Mężczyźni stanowią tło, co najwyżej awansują do postaci drugoplanowych, również zabawnych.

Podobny jest również lekki, pełen humorystycznych akcentów język. Mnie osobiście uwiodła definicja "kobiecych dni". To przecież musi być dzień kobiet, dzień matki itd. Jak w ogóle można było pomyśleć o czymś innym?

Czyta się szybko, łatwo i przyjemnie.

Nie zauważyłam usterek językowych.

piątek, 16 grudnia 2022

"Droga królów" — dziwny świat

Tytuł:           Droga królów     
Tytuł oryginału: The Way of Kings 
Autor:           Brandon Sanderson
Tłumacz:         Anna Studniarek  
Tom:             1                
Wydawnictwo:     Wydawnictwo MAG  
Rok 1. wydania:  2010             

Fantasy, początek dość długiego cyklu złożonego z cegieł. Ta książka ma ponad 1000 stron, a to dopiero pierwszy tom pierwszej części. Cała seria nazywa się "Archiwum Burzowego Świata". Fantasy dość klasyczne, z walką o coś tam na pierwszym miejscu i światem, w którym nie brakuje magii, za to technologia słabo się do tej pory rozwinęła, więc ludzie zabijają się mieczami i strzałami z łuków.

Nie mogę zrozumieć logiki tego świata, nie kupuję go. Nie we wszystkich królestwach, ale chyba w tych najważniejszych panuje przekonanie, że mężczyzna nie może umieć czytać. Po prostu nie wierzę, że prawie nikt się z tego nie wyłamuje. Czytanie i pisanie to zbyt ważna umiejętność, żeby silniejsza płeć zostawiła monopol kobietom. Przecież każda intryga wymagająca wymiany listów oznacza, że trzeba w nią wtajemniczyć co najmniej dwie kolejne osoby. A do tego na przykład lekarze są zmuszeni do tego, żeby żona lub inna sekretarka czytała im podręczniki. Nie wyobrażam sobie, jak taki zwyczaj mógłby przetrwać.

Do tego pory roku strasznie kapryszą — trwają po kilka tygodni i nigdy nie wiadomo, co nastąpi po wiośnie; lato czy może jednak zima. Rośliny są tak dziwaczne, że może i jakoś dostosowane do tego trybu życia, ale co z fizyką? Z czego wynikają te pory roku? Ale nie sposób odmówić temu światu oryginalności.

Dużo postaci, akcja co chwila przeskakuje do kogoś innego. Dość długo nie mogłam się zorientować, która jest ta główna, komu powinnam kibicować. Ich losy splatają się bardzo opornie, jeszcze w dwóch trzecich książki jedyne, co je łączy, to uniwersum i chronologia (przynajmniej z grubsza). Niektóre pojawiają się tylko na krótko i w nicość odchodzą, dopiero setki stron później okazuje się, że ich zachowanie coś tam tłumaczy.

Kartki przewracają się dość szybko, ale z racji na ich liczbę, lektura musi potrwać.

Irytowały mnie liczne powtórzenia. Chyba rządzi "wypełnianie" wraz z pochodnymi. Literówek też nie brakuje.

poniedziałek, 12 grudnia 2022

"Średniowieczna Europa" — jak w tytule

Tytuł:           Średniowieczna Europa
Tytuł oryginału: Medieval Europe      
Autor:           Chris Wickham        
Tłumacz:         Marcin Kowalczyk     
Wydawnictwo:     Read Me              
Rok 1. wydania:  2016                 

Tytuł mówi wszystko o treści — to książka o historii, a konkretnie o tym jej kawałku, który dotyczy Europy w wiekach średnich. Nasz kontynent jeszcze nigdy nie był jednolity politycznie, więc sporo tu skakania między wschodem i zachodem, północą i południem. Ze średniowieczem jest w gruncie rzeczy podobnie — o wiele dalej mu do monolitu niż się wydaje. Jak nie krucjaty, to dżuma...

Całość podzielono na trzynaście rozdziałów, ułożonych mniej więcej chronologicznie. Od Rzymu i jego spadkobierców do zmian politycznych w drugiej połowie czternastego wieku i piętnastym.

Całość ujęta bardziej od strony gospodarczej niż wojskowej. Zresztą, wojna i ekonomia wpływają na siebie wzajemnie (co doskonale widać w ostatnich miesiącach), może to nawet dwie strony jednej monety. Dzięki książce można się na przykład zacząć zastanawiać, w jaki sposób dżuma wpłynęła na sytuację chłopstwa.

Czytało się z zainteresowaniem, chociaż wolno, bo lektura łatwa nie jest. Acz na styl nie mogę narzekać.

Na początku książki zamieszczono kilka mapek (hmmm, dziwne miejsce, szybko zdążyłam zapomnieć, że tam w ogóle były), na końcu — przypisy i ponad ćwierć setki stron bibliografii. W międzyczasie trafiają się czarno-białe ilustracje, głównie fotografie budynków, trochę innych artefaktów.

 Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, acz znalazłam jakąś literówkę.

czwartek, 8 grudnia 2022

"Łowcy głów" — debiutancko

Tytuł:          Łowcy głów       
Autor:          Robert Ziółkowski
Wydawnictwo:    Zysk i S-ka      
Rok 1. wydania: 2011             

Książka stanowi debiut pisarza i to niestety widać. Stała na półce z kryminałami, ale moim zdaniem niezasłużenie. Owszem, są tu morderstwa, lecz za wiele o nich wiadomo od samego początku, żeby pobawić się w zgadywanie, a to w moich oczach niweluje część zabawy. Autor pokazuje kamienie milowe w dochodzeniu do prawdy. Oraz mnóstwo obyczajówki (i nie chodzi tu o wydział policyjny).

Na książkę składają się trzy historie luźno powiązane zespołem gliniarzy, którzy ścigają sprawców. Opowiadanie, mikropowieść i coś pośredniego. Całość kojarzyła mi się z serialem o wspaniałych gliniarzach. Niby są elementy śledztwa, ale jeszcze więcej czytamy o kłopotach rodzinnych podejrzanych, sprawców i samych policjantów. A opisywana grupa stróżów prawa jest zbyt liczna, żeby wyłonić jednego głównego — protagonistę, któremu mogłabym kibicować.

Trzeba przyznać Ziółkowskiemu, że wie, o czym pisze. Widać, że kiedyś był policjantem. Ale czasami pisze, co wie, chociaż te szczegóły wcale nie są potrzebne ani fabule, ani czytelnikowi. Niechby chociaż wykłady na temat broni palnej trafiły do przypisów. 

Podejrzewam, że Autor hobbystycznie interesuje się ornitologią. Opis ptaków mijanych przez policjantów w drodze na akcję mnie rozłożył. To jeszcze nie jest poziom Orzeszkowej, ale przy odrobinie treningu... Tylko że ja nie czytam kryminałów dla opisów przyrody. I jeszcze ptasie nazwiska — Sowa, Jastrząb.

Rozumiem, że to debiut. Ale dlaczego dla redaktora też? Nie widać, żeby powykreślał zbędne fragmenty, popracował nad stylistyką. A jeśli jednak coś zrobił i książka na starcie była gorsza, to chyba nie należało jej przyjmować do druku.

Pod względem językowym też szału nie ma. Podmioty uciekają całymi grupami, trafiają się powtórzenia, jakaś tam literówka, "oboje" użyte do określenia chłopca i mężczyzny... Ale rekordy bije "stróżka potu". Szkolny błąd.

niedziela, 4 grudnia 2022

"Dom Skorpiona" — młodzieżówka

Tytuł:           Dom Skorpiona            
Tytuł oryginału: The House of the Scorpion
Autor:           Nancy Farmer             
Tłumacz:         Maciej Nowak-Kreyer      
Wydawnictwo:     Amber                    
Rok 1. wydania:  2002                     

Książka dla młodego czytelnika, może nawet dla dzieci. Na swój sposób przypomina mi powieści Carda — bohaterem jest chłopiec. Odmienny od pozostałych rówieśników, prześladowany z tego powodu, mimo ciężkiego dzieciństwa bardzo szlachetny. Potrafi nawiązywać przyjaźnie i jest lojalny wobec najbliższych.

Akcja toczy się w przyszłości, mniej więcej za sto lat, pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi, na terenie zwanym Opium. Czyli wiadomo, co się tam uprawia i kto rządzi. Bohater jest klonem jednego z najgorszych narkobaronów i bardzo długo nie zdaje sobie sprawy, w jakim celu został wyhodowany. Nie z własnej winy ma coraz poważniejsze problemy.

Jak to w książce dla dzieci — wszystko jest jasne i proste. Postacie czarno-białe; ci dobrzy pomagają protagoniście, ci źli się nad nim znęcają albo wręcz próbują zabić. I oczywiście, w jakiś tam sposób korzystają z produkowania narkotyków. Ci dobrzy niby też, ale przynajmniej nie popierają procederu i nie mają nic do gadania.

 Czyta się lekko, łatwo, szybko i przyjemnie.

 Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, chociaż jakieś literówki się trafiają.

poniedziałek, 28 listopada 2022

"U źródła naszych myśli" — o neurobiologii

Tytuł:           U źródła naszych myśli
Tytuł oryginału: The Root of Thought   
Autor:           Andrew Koob           
Tłumacz:         Marek Fabin           
Wydawnictwo:     Sonia Draga           
Rok 1. wydania:  2009                  

Książka właściwie kręci się wokół jednej tezy: komórki glejowe, ze szczególnym uwzględnieniem astrocytów, są bardzo ważne, może nawet ważniejsze od neuronów. No, ale kiedyś starło się na ten temat dwóch naukowców i wygrał silniejszy, choć niekonieczne ten, który miał rację. 

Od tego czasu bada się głównie neurony, trudno uzyskać granty na inne komórki mózgowe. Publikuje się artykuły o neuronach, wyjaśnia się, co tylko można, działalnością neuronów. Nawet naukę zajmującą się układem nerwowym nazwano neurobiologią. A tymczasem...

Świat jest bardziej skomplikowany niż nam się to kiedyś wydawało, a komórki glejowe to nie tylko styropianowy wypełniacz czaszki. Autor co i rusz wykazuje, że odgrywają ogromną rolę w myśleniu. W zdrowiu i w chorobie.

Tematyka ciekawa, wierzę, że Koob ma rację, a jednak książka jakoś mnie nie przekonała, ciężko się ją czytało. Nawet nie mogę powiedzieć, że styl jest suchy, bo Autor urozmaica wywód nawiązaniami do popkultury. Na przykład porównanie czegoś tam do gremlinów w jeziorze Hurom potrafi pobudzić wyobraźnię. A nie zażarło.

Pracę ilustrują czarno-białe fotografie. Na końcu prawie każdego z piętnastu rozdziałów zamieszczono bibliografię, a na końcu książki — indeks. Przydałby się jeszcze słowniczek terminów.

Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, chociaż zauważyłam brzydkie powtórzenie.

czwartek, 24 listopada 2022

"Gwiazdozbiór" — obyczajowo

Tytuł:          Gwiazdozbiór    
Autor:          Marta Zaborowska
Wydawnictwo:    Czarna Owca     
Rok 1. wydania: 2015            

Rzuca się w oczy duże stężenie obyczajówki. Policjantka znajdująca się w centrum wydarzeń jest w ciąży, jej koleżanka próbuje zbudować związek. Poznajemy również ich matki (nie licząc partnerów), a niekiedy jeszcze innych członków rodzin. Te wszystkie postacie wchodzą ze sobą w liczne interakcje. Pierwsze słyszę, żeby z urlopu przywozić prezent dla matki koleżanki z pracy.

Moje zawieszenie niewiary straszliwie zgrzytało w wielu momentach. Nie potrafiłam uwierzyć, że ludzie się tak zachowują — ciężarna policjantka przez cztery miesiące nie może się zdobyć na powiedzenie o tym ojcu dziecka, chociaż się nawzajem kochają. Potem on w tajemnicy przed nią szuka domu dla całej rodziny (to ma być niespodzianka), ona z kolei nie zdradza partnerowi, że chce się przenieść do Warszawy... 

Druga policjantka bez namysłu, rozpoznania i innych takich wdaje się w rozpracowywanie handlu narkotykami (czyli zatrudnia się w salonie tatuażu i zostaje dealerką). Co małżeństwo, to niedobrane. Dewotka i rzutki biznesmen? Słowem — postacie zachowują się nieracjonalnie, tak, żeby na maksa podkręcić dramę rodem z telenoweli. No, nie tego szukam w kryminałach.

Aha, gdzieś tam w tle toczy się śledztwo, bo ktoś seryjnie morduje utalentowane dzieci.

Zgrzytały mi również dekoracje, Na przykład bohaterki urodziły się później niż ja, ale mieszkania ich matek są urządzone w stylu na oko dziewiętnastowiecznym. U moich babć było bardziej nowocześnie. I nie, to nie może być kwestia różnicy między miasteczkiem a dużym miastem, bo jedna z nich ma jakieś lokum w stolicy. Ponadto odnoszę wrażenie, że w tym roku były ze trzy ostatnie słoneczne dni, ale to już drobiazg.

Nie zauważyłam za to wpadek językowych.

sobota, 19 listopada 2022

"Nigdziebądź" — początki kariery

Tytuł:           Nigdziebądź    
Tytuł oryginału: Neverwhere     
Autor:           Neil Gaiman    
Tłumacz:         Paulina Breiter
Wydawnictwo:     Wydawnictwo MAG
Rok 1. wydania:  1996           

Urban fantasy, akcja w dużej części rozgrywa się w Londynie Pod — mieście funkcjonującym równoległe do zwyczajnego miasta (w powieści zwanego Londynem Nad). Normalny, acz przyzwoity, człowiek zostaje wplątany w historię, skutkiem której traci wszystko i ląduje w świecie fantastycznym.

Na plus zaliczyłabym kreację tego świata. Nie zaludniają go standardowe stwory rodem z Tolkiena, Gaiman powymyślał całe stada własnych (nawet jeśli niekiedy można się dopatrzeć podobieństw do klasycznych), na ogół niebezpiecznych. Na przykład wampiry. W Londynie Pod istnieje coś podobnego, tylko nie wysysa krwi, a ciepło, nie robi tego za pomocą słów, lecz pocałunkiem. I wcale nie nazywa się wampirem.

Długo nie mogłam się zdecydować, czy książka jest pisana dla dorosłych, czy dla dzieci. Jedne elementy przemawiają za młodym odbiorcą, inne — za starym wygą, którego już nie sposób zaszokować czy zdemoralizować. Po namyśle składam to na karb nikłego ówcześnie doświadczenia Autora (to jego druga powieść, po pisanym wraz z Pratchettem Dobrym omenie). Tym bardziej, że wraz z odwracaniem kartek książka stawała się coraz bardziej dojrzała.

Bohaterowie początkowo wydają się raczej czarno-biali, z czasem nabierają barw. Ale do tej pory czytelnik zdąży już zdecydować, za kogo powinien trzymać kciuki.

Właściwie nie mam pojęcia, skąd wziął się tytuł ani co oznacza. Wydaje mi się, że to tajemnicze słowo w ogóle nie występuje w książce.

Na dokładkę dostajemy jeszcze opowiadanie, które dzieje się w tym samym uniwersum — "O tym, jak markiz odzyskał swój płaszcz". Bohaterem jest jedna z postaci drugoplanowych, fabuła stanowi rozwinięcie bardzo pobocznego wątku.

Z usterek językowych — trafiały się zagubione podmioty.

środa, 16 listopada 2022

"Stulecie trucicieli" — wiktoriańska Anglia

Tytuł:           Stulecie trucicieli                     
Tytuł oryginału: The Secret Poisoner. A Century of Murder
Autor:           Linda Stratmann                         
Tłuacz:          Katarzyna Skawran                       
Wydawnictwo:     Wydawnictwo RM                          
Rok 1. wydania:  2016                                    

Książka opowiada o wielu morderstwach, które miały miejsce w XIX wieku, głównie w Wielkiej Brytanii. Odnoszę wrażenie, że to śmierci słynne (chociaż nie zawsze dotyczyły znanych ludzi), szeroko komentowane w prasie, w przypadku których publiczność żywo interesowała się procesami sądowymi. Autorka kładzie nacisk właśnie na rozprawy, decyzje przysięgłych i wyroki.

Dziewiętnaście rozdziałów, ale nie wiem, na jakiej podstawie zostały wydzielone. To nie jest tak, że jedna słynna sprawa odpowiada jednemu rozdziałowi. Chyba najbliżej prawdy byłoby twierdzenie, że każdy rozdział opisuje jakiś problem.

Początkowo czytałam z zaciekawieniem, ale powtarzalność schematów zaczęła nużyć. Tacy to a tacy ludzie mieszkali ze sobą, jedno z nich miało jakiś powód, aby pozbyć się drugiego, które umarło paskudną śmiercią. Czasem ofiarę odwiedzali znajomi, dokonano badań wymiocin, odchodów, organów po śmierci, znaleziono (lub nie) truciznę, sprawa w sądzie, oskarżonego skazano lub uniewinniono.

Bardzo dużo postaci, gorzej z jakąś osią wykładu. Trochę tak, jakby Stratmann zreferowała znane procesy o otrucie. Można uznać, że tę rolę odgrywają testy wykrywające trucizny, ale odkrycia naukowe zostały za słabo wyeksponowane, giną w tłumie ludzi.

Wśród trucizn króluje arszenik. Chyba najbardziej zaskoczyło mnie, jak łatwo było kiedyś nabyć śmiertelne dawki paskudztw. Już za jednego pensa można się było nieźle obłowić. Ja wiem, że inflacja, że w międzyczasie Brytyjczycy zreformowali swój skomplikowany system pieniężny, ale i tak jeden pens za życie wydaje mi się bardzo niską ceną.

Książka została zilustrowana czarno-białymi fotografiami i rycinami. Na końcu zamieszczono słowniczek co bardziej trujących substancji oraz bibliografię (na ponad dziesięć stron).

Nie zauważyłam wpadek językowych.

czwartek, 10 listopada 2022

"Świątynia milionów lat" — naiwna magia

Tytuł:           Świątynia milionów lat         
Tytuł oryginału: Le Temple des millions d'années
Autor:           Christian Jacq                 
Tłuacz:          Adam Szymanowski               
Tom:             II                             
Wydawnictwo:     Libros                         
Rok 1. wydania:  1995                           

Drugi tom cyklu o Ramzesie II obejmujący okres tuż przed objęciem tronu i niedługo po. Król jest młody, z początku mało kto w niego wierzy, liczni wrogowie spiskują na potęgę. Faraon nie pozostaje jednak bez szans, bo zalet ma bez liku, a wśród nich zdolność do obsadzania właściwych ludzi na odpowiednich stanowiskach.

Władcy sprzyja również magia. I to wydaje mi się przeprowadzone bardzo naiwnie, prymitywnie wręcz. Duch zmarłego Setiego, Maat, czy kto tam jeszcze tak silnie faworyzują swojego człowieka, że to aż zaczyna nużyć. Idealny przybór Nilu i inne ponadnaturalne znaki, boska moc pozwalająca na utrzymywanie przy życiu umierających, niespożyta energia, intuicja... Jeszcze moment i zacznę kibicować przeciwnikom Ramzesa.

Chociaż to straszne szuje, bo postacie są na ogół czarno-białe. Ci źli są przekupni, okrutni, parają się czarną magią, a w najlepszym wypadku pragną władzy. Co innego poplecznicy faraona: mądrzy, szlachetni, miłujący się nawzajem, pracowici, niezwykłej urody...

Historyczne tło też mi zgrzytało. Autor zebrał w kupie wszystkie prawdziwe i mityczne wydarzenia i postacie: Ramzes II, Homer, Mojżesz i Menelaos spotykają się ze sobą. Aż dziw, że żaden z greckich herosów nie zajrzał po zdobyciu Troi. Ale Helena (w końcu córka Zeusa) się odliczyła.

W sumie — mam wrażenie, że czytam książkę dla nastolatków.

Acz przynajmniej usterek językowych nie zauważyłam.

sobota, 5 listopada 2022

"Wczoraj" — kryminał i fantastyka

Tytuł:           Wczoraj       
Tytuł oryginału: Yesterday     
Autor:           Felicia Yap   
Tłumacz:         Jacek Żuławnik
Wydawnictwo:     W.A.B.        
Rok 1. wydania:  2017          

Połączenie kryminału z fantastyką (dystopia) i elementami romansu. Wyszło ciekawie. Wszystko zasadza się na kreacji fantastycznego świata. Otóż ludzie praktycznie nie mają pamięci krótkotrwałej. Dzielą się na dwie kasty: wyżsi (duosi) pamiętają ostatnie dwa dni, monosi — tylko jeden.

Te cechy narzucają całą organizację świata. Właściwie nie ma podziałów co do koloru skóry, ale podział na duosów i monosów wydaje się dominować w każdej dziedzinie. Duosi są uważani za mądrzejszych, dla nich zarezerwowane jest wykształcenie wyższe i dobrze płatne zajęcia. Coś zbliżonego do apartheidu, tylko rząd nie może się oficjalnie przyznać, że gardzi wyborcami-monosami. Internet w dużym stopniu służy utrwalaniu wspomnień. Każdy prowadzi dziennik. Steve Jobs nie opatentował iPhone'a, tylko iDiary...

Ogólnie — świat jest drobiazgowo przemyślany, zaplanowany i podoba mi się jego kreacja.

Na fabułę też nie narzekam. Akcja rozgrywa się w Anglii, w czasach współczesnych. Zaczyna się od tego, że ktoś znajduje w rzece zwłoki kobiety. Z początku nie wiadomo, czy to samobójstwo, czy morderstwo. Trudno prowadzi się śledztwo, jeżeli mordercy, świadkowie, a i sam policjant zapominają wszystkie niezapisane szczegóły po dniu lub dwóch... Te przeszkody nadawały dodatkowego smaczku zmaganiom bohaterów. Liczne zwroty akcji mnie usatysfakcjonowały.

Bohaterowie zróżnicowani. Co ciekawsze, niekoniecznie są tacy, jacy wydają się na pierwszy rzut oka.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

wtorek, 1 listopada 2022

"Nie jesteś sam w domu" — o bakteriach

Tytuł:           Nie jesteś sam w domu
Tytuł oryginału: Never Home Alone     
Autor:           Rob Dunn             
Tłumacz:         Krzysztof Skonieczny 
Wydawnictwo:     Copernicus Center    
Rok 1. wydania:  2018                 

Jak łatwo się domyślić po tytule, książka opowiada o rozmaitych stworzonkach żyjących w naszych domach. Teoretycznie o wszystkich, na które na ogół nie zwraca się uwagi (do tego stopnia, że nawet przebadane jeszcze porządnie nie zostały), ale ze szczególnym uwzględnieniem niewidocznych — bakterii, włącznie z tymi żyjącymi wewnątrz stawonogów czy chociażby psów i kotów.

Informacje podano w przystępny i przyjemny w odbiorze sposób. Co i rusz człowiek napotyka na jakąś ciekawostkę. Na przykład, że powierzchnia domów i mieszkań na Manhattanie kilkakrotnie przekracza powierzchnię samej wyspy. Niby logiczne, jeśli się nad tym zastanowić, a jakoś nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że, budując sobie schronienia, stworzyliśmy gigantyczne i różnorodne nisze dla wszędobylskiego życia.

Praca zawiera elementy autobiograficzne, ale jak na coś, co wyszło spod pióra naukowca z USA, nie ma ich wiele i nie przesłaniają głównego wykładu. Ot, te badania prowadziliśmy wspólnie z taką osobą, tamte z inną, te w Danii, inne w Stanach, a tym tematem zainteresowałem się w następujących okolicznościach...

Głównym przesłaniem książki wydaje mi się wysławianie bioróżnorodności. Zdrowo jest mieć w domu cały zestaw bakterii, owadów i pająków. Autor przekonuje, że w ogromnej większości są one nieszkodliwe dla człowieka, a przeszkadzają w rozwoju tych szkodliwych o wiele skuteczniej niż chemia. Jestem skłonna w to uwierzyć.

Książka zawiera czarno-białe ilustracje — garść rysunków i nieco więcej fotografii. Ech, uważam, że zwierzęta o wiele lepiej widać na kolorowych (jak wyglądają śpieszki, musiałam sobie wyguglać). A rysunki mogłyby być lepiej opisane; z jednego wynika, niektóre choroby przechodziłam kilka razy — na osi podobno są procenty i wartości na wykresie dochodzą do 400. 

Na końcu zamieszczono kilkustronicowy indeks. Przydałaby się bibliografia — niby coś tam jest, ale trzeba te pozycje wydłubywać z przypisów końcowych.

Ogólnie czyta się bardzo przyjemnie, acz niekoniecznie przy jedzeniu.

Językowo jest nieźle, ale mogło być lepiej — trafiają się literówki, gdzieś tam w zdaniu brakowało słowa...

sobota, 29 października 2022

"Kwestja krwi" — dwuwątkowo

Tytuł:          Kwestja krwi  
Tom:            7             
Autor:          Marcin Wroński
Wydawnictwo:    W.A.B.        
Rok 1. wydania: 2014          

Teoretycznie to siódmy tom cyklu, ale opowiada o pierwszej sprawie prowadzonej przez Zygę Maciejewskiego — boksera i policjanta. Akcja toczy się w Zamościu (a nie Lublinie). To tam wyjątkowo młody aspirant zostaje wysłany na pierwszą po szkole policyjnej pracę i stamtąd pragnie się najszybciej wyrwać. Najlepiej — rozwiązując jakąś grubszą sprawę, przerastającą słabo wykształconych miejscowych pracowników.

Kiedy na posterunek trafia znaleziona w ogrodzie zoologicznym zakrwawiona damska rękawiczka, aspirant rzuca się więc w wir śledztwa i nie popuszcza, chociaż zewsząd docierają do niego sygnały, że właścicielka rękawiczki żyje i ma się świetnie. Policjant miota się przy tym na ogół bez większego sensu. Trzeba jednak przyznać, że reszta branży nic mu nie ułatwia.

Zasadniczo zdarzenia dzieją się pod koniec 1926 roku, ale już od początku książki pojawiają się wstawki z 1952, a w ostatnich rozdziałach dochodzą jeszcze jakieś drobiazgi z 1936. Niby ma to sens, bo wszystkie elementy śledczej układanki wyjaśniają się dopiero po wojnie, ale przez większość książki najpóźniejszy wątek mnie irytował i wydawał się nie na temat.

Wybrałam siódmy tom (bardzo nie po kolei), bo niedawno odwiedziłam Zamość, coś tam jeszcze pamiętałam z nazw ulic i ciekawie było rozpoznawać w książce rzeczy widziane na żywo. Interesujące doświadczenie, polecam.

Usterek językowych nie zauważyłam albo nie zapamiętałam. Jot w tytule to nie literówka, tylko nawiązanie do pisowni sprzed wieku.

wtorek, 25 października 2022

"Hel3" — z Księżycem

Tytuł:          Hel3               
Autor:          Jarosław Grzędowicz
Wydawnictwo:    Fabryka Słów       
Rok 1. wydania: 2017               

SF, świat w przyszłości, powstały z ekstrapolacji niektórych trendów. Europa zachodnia żyje biednie. Nie żeby ich nie było stać, ale sami się ograniczają — bo ekologia, bo nie wypada, bo to niewygodne i niemodne... Polscy politycy dostają rozkazy od innych rządów (to zdaje się już mamy), a kiedy myślą, że nikt niepowołany ich nie widzi, popuszczają sobie cugli. Ten świat został bystrze skonstruowany, ale mam nadzieję, że do czegoś takiego nie dojdzie.

Akcja rozwija się bardzo wolno. Mija ponad pół książki czegoś w rodzaju wprowadzenia, zanim pojawia się nawiązanie do tytułowego izotopu helu. Od tego momentu czyta się o wiele ciekawiej.

Wcześniej nie potrafiłam zapałać sympatią do protagonisty — iwenciarza, czyli kogoś w rodzaju paparazzi, kto wyczekuje, aż zdarzy się coś godnego tabloidów, aby nagrać filmik i puścić go w sieci. I już lecą kliknięcia i dochody z reklam. Taka hiena dziennikarska, która nawet nie rozpacza zbytnio, kiedy po emisji pewnego nagrania znika kilku znajomych. Mogłam facetowi kibicować dopiero wtedy, kiedy zaczęto na niego aktywnie polować. Wcześniej miał więcej szczęścia niż rozumu i szlachetności razem.

Z merytorycznych byków — zaskoczył mnie wschód Ziemi oglądany z Księżyca. No, teoretycznie to możliwe, ale przecież nie z okolic Morza Jasności, nie dosyć, że po widocznej stronie naszego satelity, to jeszcze prawie na środku. Tam Ziemia cały czas tkwi niemal w zenicie, tylko się obraca i terminator po niej krąży.

Jeśli chodzi o poziom językowy — jest o wiele lepiej. Acz jakieś tam zagubione podmioty zauważyłam.

środa, 19 października 2022

"36 forteli" — walka po chińsku

Tytuł:          36 forteli     
Autor:          Piotr Plebaniak
Wydawnictwo:    Zysk i S-ka    
Rok 1. wydania: 2017           

Podtytuł: "Chińska sztuka podstępów, układania planów i skutecznego działania". Książka podobno powstała na podstawie jakiejś przypadkiem znalezionej broszurki (i nie mam na myśli tej konkretnej publikacji, to raczej cała gałąź różnych tłumaczeń i rozwinięć). Cóż, przeszła wiele zmian i mój egzemplarz to solidna cegła.

Gros tej objętości zajmuje omówienie tytułowych forteli — strategii, porad i wskazówek wywodzących się z Chin. Co tam robi wprowadzenie Sapkowskiego, nie mam pojęcia. Zapewne wabi nabywców. Tym bardziej, że właściwy Autor dołożył jeszcze sto stron własnego wprowadzenia (trochę mi się dłużyło).

Same fortele nie zaskakują zbytnio, raczej wydają się zdroworozsądkowe, zwłaszcza jeśli człowiek już się oswoi z chińskim podejściem do wojny i walki. Sprowadzają się do cierpliwości, nieulegania chwilowym emocjom podczas decydowania, osłabiania przeciwnika na wszelkie sposoby itp., tylko ubranych w dostojne szaty kwiecistego wschodniego stylu (na przykład "rzuć cegłę, aby przyciągnąć nefryt").

Omówienie każdego fortelu zaczyna się od krótkiego wyjaśnienia, na czym on polega. Potem następują przykłady historycznych zastosowań — na ogół co najmniej jeden chiński i co najmniej jeden z potyczek Zachodu (często gęsto Polski). Na końcu porady praktyczne podzielone na dwie części — wskazówki, jak fortel zastosować i jak się przed nim chronić. Niekiedy trafia się ramka z omówieniem jakiegoś zjawiska.

Dołożono starań, aby książka była łatwiejsza w użyciu. Szare oznaczenia na brzegach kartek pozwalają błyskawicznie odnaleźć każdy fortel. Plebaniak bardzo często odwołuje się do innych (pod)rozdziałów i też łatwo je odszukać w razie potrzeby. Nawet imiona zostały dla odróżnienia podkreślone (wężykiem). Do tego na końcu zamieszczono krótkie omówienie transkrypcji chińskiego, chronologiczny indeks przykładów, spis ramek, spis map i planów, indeks ważniejszych terminów oraz indeks postaci i nazw własnych.

Gdzieś tam trafił się błąd zecerski. Czasami zgrzytała mi jakaś konstrukcja zdania, słowa wydawały się użyte niezupełnie zgodnie z przeznaczeniem (umniejszyć zamiast zmniejszyć itp.). Ale ogólnie nie narzekam na język.