czwartek, 28 października 2021

"Księga Joanny" — postapo

Tytuł:           Księga Joanny   
Tytuł oryginału: The Book of Joan
Autor:           Lidia Yuhnavitch
Wydawnictwo:     Poradnia K      
Rok 1. wydania:  2017            

Książka do mnie nie przemówiła. Za mało konkretów, za dużo mętnych domniemywań i niedopowiedzeń. Najbogatsze resztki ludzkości schroniły się gdzieś. Chyba gdzieś wysoko, znaczy w kosmosie nad Ziemią. Ale połączenie nie zostało zerwane, pobierają z Ziemi to, czego potrzebują. Jakoś. Nie wiadomo dokładnie, czego potrzebują, bo są niemal samowystarczalni. Ale coś pobierają.

Nie mają organów płciowych, ale są ogarnięci manią seksu. Myślą tylko o tym. Nie próbują ratować Ziemi, prowadzić badań, poprawiać swojego losu, szans na przetrwanie i stworzenie następnych pokoleń. Nie. Zabronili sobie zachowań związanych z seksem, a teraz łamią własne zakazy. Oprócz tego namiętnie rzeźbią w żywej skórze. Rządzi nimi psychopata. Chyba wszyscy to wiedzą, ale on nadal żyje i rządzi. Chociaż nie otacza się gwardią pretorianów.

Niektóre jednostki są obdarzone supermocami o skali przekraczającej nawet fantastyczne normy (Superman to przy nich niemowlak uzbrojony w grzechotkę). Nie wiadomo dlaczego, w jaki sposób je uzyskały. Bo tak. Prawdopodobnie po to, żeby popchnąć fabułę do przodu i stworzyć jakieś twisty i zawirowania.

Męczyła mnie obsesja na temat seksu i brak zależności przyczynowo skutkowych. Jeśli niektórzy bohaterowie są aż tak utalentowani, to dlaczego nie osiągną swoich celów tak po prostu, tylko mozolnie przechodzą przez wszystkie zakręty akcji? Może sami nie wiedzą, co potrafią.

Jakieś robaki "przetrwały czterdzieści miliardów lat". Hmmm. To naprawdę spore osiągnięcie, bo Wszechświat istnieje dwa czy trzy razy krócej. Zastanawiam się, co tutaj miało być. Jeśli miliony, to żadne to dziwo dla gatunku robaków. Może czterysta milionów? A może Autorka wzięła pierwsze lepsze duże liczby z sufitu?

Technicznie też szału nie ma. Znalazłam "stróżki ciekłego płomienia" (str. 136). I nie chodziło o westalki pilnujące ogniska ani nic z tych rzeczy. Gdzieś tam kaleka konstrukcja, składająca się tylko z połowy...

niedziela, 24 października 2021

"Na Zachodzie bez zmian" — wojennie

Tytuł:           Na Zachodzie bez zmian
Tytuł oryginału: Im Westen nichts Neues
Autor:           Erich Maria Remarque  
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie
Rok 1. wydania:  1929                  

Krótka powieść, ale bardzo gęsta. Autor podobno napisał ją w kilka tygodni (szacun). Podejrzewam, że w dużej części opiera się na motywach autobiograficznych. Akcja przeważnie toczy się na froncie podczas pierwszej wojny światowej i pokazuje losy grupki chłopców, których nauczyciel przekonał, żeby zaciągnęli się na ochotnika.

Książka pokazuje, jak wojna zmienia ludzi w żołnierzy. To nie jest na pół żartobliwe potraktowanie tematu jak w "C.K. Dezerterach" czy filozoficzno-spokojne jak w "Przygodach dobrego wojaka Szwejka". Niby jedna i ta sama wojna, a takie różnice. Ciekawa jestem, na ile wynikają z indywidualnych cech pisarzy, a na ile z cech charakterystycznych ich narodów. Acz istnieją również elementy wspólne: tępy/sadystyczny dowódca, sposób rozwiązania tego problemu, podróżowanie pociągami...

Wojna przedstawiona w powieści jest brutalna, leje się krew, syczy gaz bojowy, a bohaterowie się wykruszają. Zresztą, już na starcie z całej klasy została niewiele ponad połowa.

Ale chyba najgorsze są psychiczne zmiany zachodzące w tych dzieciakach. Oni już nie potrafią żyć w czasach pokoju, nawet wyobrazić sobie czegoś takiego nie bardzo mogą. Urlop to po prostu okres, kiedy człowiek jest bezpieczny, ale porozmawiać z rodziną nie ma o czym — oni tam nie byli, nie rozumieją, żyją w innym świecie. Cóż, to by wyjaśniało, dlaczego żołnierze nie przepadają za cywilami.

Rozumiem również, dlaczego niemiecka propaganda w czasach następnej wojny paliła książki Autora i w ogóle bardzo go nie lubiła. Obraz wyzierający z kartek książki nijak nie nadaje się do wykorzystania w celach propagandowych. Zwłaszcza dla Niemców.

Język prosty, jak coś, co rzeczywiście mógł napisać młody chłopak, do tego przygłuszony ostrzałem.

Na końcu książki znajduje się posłowie pióra Wilhelma Strzelczyka.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

środa, 20 października 2021

"10 książek, które zepsuły świat" — kościelnie

Tytuł:           10 książek, które zepsuły świat   
Tytuł oryginału: 10 Books That Screwed Up the World
Autor:           Benjamin Wiker                    
Wydawnictwo:     Fronda                            
Rok 1. wydania:  2008                              

Podtytuł "Ponadto pięć innych, które temu dopomogły". Autor nie kryje swoich poglądów i pewnie nie zdołałby ich ukryć, nawet gdyby bardzo chciał. Z tego powodu odnoszę wrażenie, że świat, który różne książki mu zepsuły, był światem feudalnym, patriarchalnym i monoreligijnym. Wszystko, co ośmielało się krytykować ten ideał, Wiker uważa za złe z definicji. Cóż, nie każdy był zachwycony życiem w tej sielance.

Nie zgadzamy co do listy najbardziej szkodliwych publikacji. "Mein Kampf" czy "Manifest komunistyczny" jeszcze są w porządku (to znaczy bardzo ludzkości zaszkodziły), ale ja w swoim rankingu najgorszych na pewno nie umieściłabym Darwina (nie wspominając już o wcześniej mi nieznanych amerykańskich działaczkach na rzecz aborcji itp.). Za to "Malleus Maleficarum" pewnie miałby spore szanse. Może nawet wezwanie do pierwszej krucjaty by się załapało.

Odrębny problem to odpowiedzialność twórcy za wszystkie skutki publikacji. Wydaje mi się, że jego sumienie powinny obciążać tylko te rzeczy, które mógł przewidzieć. Nowa superbroń na pewno wcześniej czy później zostanie wykorzystana do zabijania. Ale siekiera? Można nią przecież rąbać drewno, użyć zamiast młotka podczas budowy szpitala... Rzeczy i idee same w sobie nie są złe ani dobre, tylko mogą służyć różnym celom.

Rzeczy pisane w dobrej wierze chyba nie kalają dobrego imienia twórcy. W przeciwnym wypadku Arystoteles, który swoimi metodami leczenia wielu posłał do grobu, nie cieszyłby się szacunkiem. A przecież to nie był głupi ani zły człowiek. Tylko o empiryzmie jeszcze nie wiedział i nie przetestował hipotez jak należy.

Nie podobają mi się również styl i chwyty erystyczne Autora. A to pisze wyimaginowane dialogi, a to dziwacznie (moim zdaniem błędnie) interpretuje słowa, a to kąśliwie zarzuca omawianym twórcom najgorsze rzeczy... No właśnie — często powtarzającą się obelgą jest "ateista", nawet kiedy omawiany twórca do niczego takiego się nie przyznawał. Jakby Wiker naiwnie wierzył, że żaden chrześcijanin nie może postępować źle, że tylko wiara w pośmiertną karę powstrzymuje ludzi przed podłościami, że każdy ateista jest niemoralny... To tak nie działa, a świat nie jest prosty ani czarno-biały.

Omówienia poszczególnych twórców i ich książek umieszczono z grubsza chronologicznie, acz na przykład Hitler znalazł się przed Freudem.

Pod względem językowym kiepsko. Uważam, że przymiotnik "makiawelski" zamiast "makiawelicznego" dziwnie wygląda. A już "wysądowanie" (str. 117) to straszny wstyd.

piątek, 15 października 2021

"Testament Templariusza" — wielowątkowo

Tytuł:          Testament Templariusza
Autor:          Jolanta Kaleta        
Wydawnictwo:    Psychoskok            
Rok 1. wydania: 2015                  

Książka rozkręca się powoli, poznajemy wiele wątków — garstka mnichów-rycerzy uciekająca z Francji godziny przed rozpoczęciem polowania na templariuszy, nauczycielka tracąca pracę, wprowadzenie stanu wojennego, życie w klasztorze, morderstwo gdzieś na zabitej dechami wsi, poszukiwania w bibliotece... Jednak dość łatwo odgadnąć, co łączy te wszystkie zagadnienia.

Pozostaje więc tylko testowanie hipotez, a to słabszy bodziec niż ciekawość czy troska o losy ulubionego bohatera. Do tego w książce nie brakuje wątków romantycznych i obyczajowych. Autorka często przypomina, że bohaterka jest ładną kobietą. W ogóle Maria Magdalena ma tyle zalet, że nie rozumiem, czemu mąż się z nią rozwiódł. Powinien raczej pilnować tego skarbu.

Przeszkadzały mi również częste wtrącenia zapowiadające przyszłość niektórych postaci — ten ma zginąć, tamten okazać się świnią, jeszcze inny przeciwstawić się rozkazom władzy... Do tego pojawiały się również tajemnicze motywy fantastyczne. Ot, czasami bohaterka się budziła i po prostu wiedziała, co się u kogo na wsi wydarzyło, czasami ucięła sobie pogawędkę ze zmarłym dziadkiem... A najdziwniejsze było to, że w ogóle się tymi drobiazgami nie przejmowała, traktowała jak rzecz naturalną.

Muszę jednak przyznać, że widać wiedzę historyczną Autorki — w wydarzeniach, nazwach różnych dziwnych przedmiotów... Pod tym względem na plus. To wrażenie potęguje zamieszczony na końcu "Niezbędnik historyczny", który zawiera omówienia najważniejszych kwestii historycznych poruszanych w powieści. Acz o większości tych zagadnień jako takie pojęcie już miałam.

Pod względem językowym mogło być lepiej — gdzieś literówka, gdzieś zmiana podmiotu w zdaniu, w którym zmieniać go nie wolno... Ogólnie, warsztat literacki nie rzucił mnie na kolana.

poniedziałek, 11 października 2021

"Bonobo i ateista" — małpy i moralność

Tytuł:           Bonobo i ateista          
Tytuł oryginału: The Bonobo and the Atheist
Autor:           Frans de Waal             
Wydawnictwo:     Copernicus Center         
Rok 1. wydania:  2013                      

Książka dotyczy nietypowego połączenia — naczelnych (głównie szympansach i bonobo) oraz moralności i religii. Wydaje mi się, że to nieco sztuczne zestawienie. OK, wiele zwierząt wykazuje zachowania, które w naszych oczach świadczą o moralności — poczucie sprawiedliwości, wstyd, jeśli zrobiło się coś bardzo niewłaściwego, dbałość o dobro grupy itp. Ale przejście do religii wydaje mi się zbyt dużym przeskokiem. No, słonie traktują swoich zmarłych z czymś na kształt szacunku. Niektóre małpy wydają się wierzyć w przesądy, rytualnie zaklinają pogodę, aby przestało padać... Ale według mnie to w żaden sposób nie świadczy ani o religii zwierząt, ani ludzi.

Autor jest prymatologiem, kontakty z małpami podtrzymuje codziennie, są to więzi mocne, jak z ludzkimi znajomymi i to widać. Bonobo i szympansy pojawiające się w książce często mają własne osobowości — ten samiec porywczy, tamta młoda samica lubi robić innym głupie dowcipy... Widać, że człowiek wie, o czym pisze.

De Waal często odwołuje się do sztuki. Z zamiłowaniem powraca zwłaszcza do Boscha i jego "Ogrodu rozkoszy ziemskich". Zastanawia się, co artysta chciał powiedzieć, objaśnia, jak te sprawy wyglądają u naczelnych, wskazuje liczne analogie...

Można poznać wiele ciekawostek, więc czyta się przyjemnie. Acz upieram się, że wnioski na temat ludzkiej religii są nieuprawnione. Zalatują sofizmatem.

Tekst ilustrowany jest rysunkami i fotografiami fragmentów "Ogrodu rozkoszy ziemskich". Na końcu znajdują się zdjęcia bonobo w różnych sytuacjach związanych z tematyką książki. Zamieszczono również bibliografię, kilka słów o Autorze, posłowie i indeks.

Trafiają się literówki, ale nie ma ich wiele.

środa, 6 października 2021

"Płomień i krzyż" 1 — młodość inkwizytora

Tytuł:          Płomień i krzyż
Autor:          Jacek Piekara  
Tom:            1              
Wydawnictwo:    Fabryka Słów   
Rok 1. wydania: 2008           

Książka została wydana jako piąty tom w serii o Mordimerze Madderdinie, ale pod pewnym względem to początek cyklu. Powieść pozwala bowiem poznać późne dzieciństwo i wczesną młodość przyszłego inkwizytora. Pierwsze opowiadanie mówi o matce Mordimera (siłą rzeczy wspominając również o chłopaku), w pozostałych starszy (wiekiem, stażem i doświadczeniem) inkwizytor próbuje dowiedzieć się jak najwięcej o wcześniejszych losach spotkanego przypadkiem młodzieńca.

Na swój sposób książka odstaje od wcześniejszych schematów, ale mimo wszystko zachowany został motyw śledztwa i odkrywania tajemnic. Także i starszy inkwizytor potrafi odwiedzać nie-świat (choć robi to inaczej niż Mordimer) i wykorzystuje tę umiejętność do rozwiązywania postawionych przed nim zadań.

Przy okazji można dowiedzieć się więcej o jednym z wydarzeń wspominanych we wcześniejszych częściach cyklu — buncie chłopskim. To właśnie wtedy, przy ognisku i dość makabrycznym posiłku spotykają się obaj główni bohaterowie.

Czyta się łatwo i przyjemnie (może oprócz licznych opisów tortur), może nawet lepiej niż książki opowiadające o późniejszych wyczynach Mordimera — ze względu na odejście od schematu i drobne zmiany w konstrukcji.

Na końcu książki znajdują się przypisy, w których Autor wyjaśnia, co zapożyczył z rzeczywistej historii, co faktycznie się wydarzyło w podobnych okolicznościach, dlaczego zdecydował się na takie rozwiązanie, a nie inne...

Z usterek językowych: zauważyłam brzydkie powtórzenie "udało jej się udać".

sobota, 2 października 2021

"Pokuta" — podwójne śledztwo

Tytuł:          Pokuta            
Autor:          Anna Kańtoch      
Wydawnictwo:    Wydawnictwo Czarne
Rok 1. wydania: 2019              

Kryminał zaczyna się nietypowo — w nocy na komendę zgłasza się starszy człowiek i przyznaje do popełnionego niedawno morderstwa. Niby pięknie, ale milicja (akcja rozgrywa się w czasach PRL) już ma w areszcie swojego kandydata na zabójcę. Co ciekawe, on też się przyznał. A starszy pan twierdzi, że to nie jedyna jego zbrodnia, bo co siedem lat odbierał życie jakiejś nastolatce. I nikt w spokojnym, nadmorskim miasteczku nie zwrócił uwagi na te stosunkowo częste zaginięcia. Ot, statystyka wyższa niż w innych miejscowościach, ale w końcu gdzieś musi być wyższa, a gdzieś niższa.

Dyżurujący milicjant z oporami, ale przyjmuje do wiadomości wersję pana, acz najpierw po znajomości umieszcza go w szpitalu psychiatrycznym (na marginesie: zastanawiam się, czy w każdym miasteczku jest taki przybytek. OK, ten akurat pełni funkcje również normalnego szpitala, ale wątpliwości pozostają). Śledztwo snuje się niemrawo — jeden morderca już jest, mieszkańcy wierzą w jego winę i niecierpliwie wyczekują wyroku skazującego, a co gorsza szef komendy poczytuje sobie jego szybkie złapanie za osobisty sukces.

Kto wie, na czym by się skończyło, gdyby nie inna nastolatka, która w rzeczach po zamordowanej koleżance znajduje nietypowe szpargały i rozpoczyna własne śledztwo (motyw podwójnego śledztwa pojawił się również w "Wierze"). Zahukana Pola ma jeszcze bardziej pod górkę niż milicjant — ludzie nie bardzo chcą z nią rozmawiać, a matka absolutnie nie rozumie potrzeb dziewczyny i utrudnia życie na każdym kroku.

Trup ściele się może niezbyt gęsto (co siedem lat to znaczące odstępy), ale mamy więcej niż jedne zwłoki i na ogół sprawy wyglądają niebanalnie. Na przykład rodzice jednej z zamordowanych przed laty dziewczyn pokazują zdjęcia córki żyjącej szczęśliwie wraz z rodziną w Kanadzie.

Dzięki tym odstępstwom od normy książkę czyta się szybko. No, kto nie chciałby się dowiedzieć, czy ta kobieta w końcu żyje, czy nie? Na koniec wszystko elegancko się wyjaśnia. Okazuje się, że tropy zostały w powieści porozrzucane, ale jakoś trudno je wyłowić z morza błahostek. Lubię, kiedy kryminały są w ten sposób skonstruowane.

Nie zauważyłam wpadek językowych.