piątek, 31 grudnia 2021

"Wiedźma" — fantasy

Tytuł:          Wiedźma      
Autor:          Anna Sokalska
Tom:            1            
Wydawnictwo:    Lira         
Rok 1. wydania: 2019         

Pierwszy tom cyklu fantasy. Tytułowa  wiedźma najpierw żyje w szesnastowiecznej Polsce jako chłopka, a potem zostaje skrzywdzona. Nie wiedzieć czemu, zasypia na kilka wieków, budzi się w czasach współczesnych, pałając żądzą zemsty, oszpecona blizną, przeklęta i z zablokowaną mocą. Spotyka dwoje byłych studentów, również nie do końca zwykłych ludzi i łączą siły.

Początek mnie nie przekonał. Archaiczna stylizacja wydawała się nierówna, sztuczna. Ale potem jakoś się przyzwyczaiłam, a może coś się poprawiło. Kiedy już protagonistka przeniosła się do współczesności, jej słowa lepiej wtapiały się w tło. W końcu mogła coś podłapać z młodzieżowego slangu. Iksde.

Zastanawiam się, czy to young adult. I dochodzę do wniosku, że raczej tak. Wprawdzie bohaterowie już nie są nastolatkami, ale nadal wielka romantyczna miłość potrafi rozwiązać każdy problem. Postaci są czarno-białe (acz jakieś słabe odcienie szarości im się trafiają), pokusy demonów łatwe do przejrzenia (z zewnątrz), a przemiany nagłe i cudowne. We Wrocławiu łatwiej spotkać zmorę czy chochlika niż normalnego człowieka.

Przeszkadzał mi styl — napuszony, momentami ocierający się o purpurę. Wydaje mi się, że trochę tu za dużo przymiotników i płytkich porównań.

Zakończenie też nie przypadło mi do gustu — wątki nie zostały porządnie domknięte (widać, że czekają na następne tomy), a epilog stanowi pośpieszne streszczenie wydarzeń zachodzących po ostatniej stronie normalnego tekstu.

Mimo tych wad książkę czyta się dość szybko.

Pod względem językowym nie jest źle. Trafiają się jakieś niekontrolowane powtórzenia, ale innych błędów nie zauważyłam. Acz fajerwerków słownych czy głębokich lub dowcipnych fragmentów też nie.

poniedziałek, 27 grudnia 2021

"Jak pachnie deszcz?" — o meteorologii

Tytuł:           Jak pachnie deszcz?       
Tytuł oryginału: What Does Rain Smell Like?
Autor:           Simon King, Clare Nasir   
Wydawnictwo:     REBIS                     
Rok 1. wydania:  2019                      

Pytania z krótkimi (rzadko więcej niż dwie strony, częściej pół) odpowiedziami. Pytania różnorodne — od wielokrotnie powtarzanych i dziecinnych (dlaczego niebo jest niebieskie?) do bardzo szczegółowych i rzadko spotykanych (jak często stosuje się zasiewanie chmur w skali globalnej?). Czasami odpowiedzi są bardzo oczywiste, acz ich rozwinięcia już niekoniecznie (czy pogoda może zabić?).

Rzuciła mi się w oczy pewna niechlujność podczas przygotowywania książki — pełno w niej różnych błędzików. "Skroplone powietrze", "kryształy w kształcie diamentów" (kiedy rysunek pokazuje graniastosłupy o sześciokątnej podstawie), przyrost śniegu "od pięćdziesięciu jeden milimetrów do pięciu centymetrów"... Albo opis eksperymentu, w którym do połowy szklanki wody wrzucamy lód, a po jego stopieniu poziom cieczy się nie zmieni. Owszem, samo stopienie pływającego lodu nie zmieni poziomu płynu, ale wrzucenie lodu — już tak.

I tak na każdym kroku. Asteroida, która zabiła dinozaury, raz spadła 65 milionów lat temu, innym razem —  66. Ja wiem, że to właściwie nie robi żadnej różnicy, ale można by się na którąś wersję zdecydować. Jeśli rozpoznaję byki w tych kwestiach, na które znam prawidłowe odpowiedzi, to nie bardzo mogę ufać opisom przedstawianym w pozostałych miejscach.

Książka została napisana przez dwoje brytyjskich meteorologów i to widać. Mnóstwo odniesień do brytyjskiego klimatu, pamiętanych na Wyspach huraganów i innych zjawisk, żadnych ukłonów w stronę polskiego czytelnika. Czy my nie mamy własnych meteorologów? Nawet do zredagowania książki i dorzucenia paru przypisów nikt się nie znajdzie?

Podobał mi się rozdzialik poświęcony pogodzie na innych planetach Układu Słonecznego. Jeszcze się z czymś takim nie spotkałam.

Jest garstka czarno-białych rysunków i zdjęć, ale zamieszczono ich bardzo mało i chyba nie w tych miejscach, w których były najbardziej potrzebne. Aż się prosiło, żeby pewne wyjaśnienia zilustrować schematem. Bez tego tłumaczenia wypadły sucho i niejasno. Zwłaszcza, jeśli nie ufa się wszystkim użytym słówkom.

Na końcu książki znajduje się słowniczek trudniejszych pojęć. Nie ma indeksu ani bibliografii. Spis treści raczej skąpy.

czwartek, 23 grudnia 2021

"Dziewięć dni" — emocjonalnie

Tytuł:           Dziewięć dni   
Tytuł oryginału: What She Knew  
Autor:           Gilly Macmillan
Wydawnictwo:     Świat Książki  
Rok 1. wydania:  2015           

Ośmioletni chłopiec ginie podczas spaceru po lesie. Właściwie od początku wiadomo, jak się to skończy, więc niespecjalnie jest o co walczyć. Akcja poprowadzona została dwutorowo: poznajemy odczucia matki dziecka i policjanta dowodzącego akcją. Odczucia, a nie fakty. Matka najwięcej myśli o skopanej konferencji prasowej i opinii publicznej, a wrażenia policjanta w ogóle poznajemy przez pryzmat sesji terapeutycznych.

Samego śledztwa jest niewiele, raczej odnosiłam wrażenie, że policja rzuca się na każdy kawałek informacji, który przypadkiem wpadnie im w ręce, jak buldog na kość. Nieważne, czy ma to sens, czy nie. Zaangażowali mnóstwo ludzi i sprawdzają każdy ślad. Niby tak powinno być, ale w kluczowym momencie kłócą się między sobą, a wykrycie jakichś konkretów zajmuje im podejrzanie dużo czasu. Raczej dochodzą do przełomów, bo ktoś im coś pokazał lub wysłał, niż na podstawie własnych analiz.

Narrację urozmaicają wstawki z nietypową formą; a to maile policyjne, a to zapis sesji terapeutycznych inspektora, a to wpisy na blogu i komentarze, a to fragmenty poradników dla rodziców zaginionych dzieci... Te zagrania mi się spodobały, urozmaiciły książkę pod względem stylistycznym.

Nie polubiłam żadnego z głównych bohaterów. Wydawało mi się, że uparcie koncentrują się nie na tym, co trzeba, użalają nad sobą i bez przerwy babrzą w swoich emocjach. Jeszcze zrozpaczoną matkę można zrozumieć, ale policjant powinien być bardziej profesjonalny. Tymczasem najwięcej kreatywności wykazywał w wymyślaniu usprawiedliwień dla niepowodzeń. Dodatkowo chyba jest mizoginem. No, przynajmniej bardziej lubi i szanuje przesłuchiwanych facetów, kobietom raczej nie ufa.

Podejrzanych w toku niby śledztwa pojawia się sporo, ale jacyś tacy niewydarzeni. Bo kręcili się w okolicy w kluczowym momencie i nie spodobali się policji, bo skłamali co do alibi, bo znali chłopca, bo jakieś wydarzenie z dzieciństwa podważa ich stabilność psychiczną... Naciągane w większości przypadków.

Z wpadek językowych bardzo zaskoczyła mnie brunetka o kasztanowych włosach. Ale może była farbowana...

sobota, 18 grudnia 2021

"Nad Niemnem" 2 — moralizatorsko

Tytuł:          Nad Niemnem      
Autor:          Eliza Orzeszkowa 
Tom:            2                
Wydawnictwo:    Prószyński i S-ka
Rok 1. wydania: 1888             

Romansu ciąg dalszy. Justyna przy każdej okazji spotyka się z Janem Bohatyrowiczem. Posuwa się nawet do pomocy przy żniwach i mimo nie całkiem odpowiedniego stroju, bierze sierp i coś tam próbuje żąć. Toczy długie rozmowy z gadatliwą matką Jana i z jego milkliwym stryjem. Z tym ostatnim rozmawiają głównie o przeszłości, panna zaczyna coś tam rozumieć.

Aby wątek romantyczny nie był zbyt prosty, Justyną zaczyna się również interesować inny mężczyzna — równie bogaty, co bezwartościowy. Stara miłość, kuzynek też chętnie by sobie poflirtował. A i dla Janka stroi się jego przyjaciółka z lat dziecinnych, strasznie zazdrosna o panienkę.

W tym wszystkim zaczęła mnie irytować dwubiegunowość postaci. Ci pracowici są pełni cnót, pozostali — odpychający, zajmują się głównie wyglądem, hipochondrią, zabawą i byciem znudzonym (oczywiście, jak to u szwarccharakterów bywa, te dwie cechy raczej idą w parze, niż się wykluczają). Może Kirłowa i zazdrosna chłopka wykazują jakieś odcienie szarości. Cała reszta jest albo biała, albo czarna, co pozbawia ich ludzkiego wymiaru.

Praca wygląda przy tym na lekką — nawet podczas żniw kobiety przerzucają się żartami. No, nic tylko wyprowadzać się na wieś, pod strzechy i tam prowadzić spokojne i cnotliwe życie pełne szacunku dla przodków (najlepiej powstańców) i zrozumienia dla współczesnych. Szkoda, że ten obrazek jest zbyt piękny, aby był prawdziwy.

Zaskoczyło mnie, że natychmiast po ścięciu zboże zwozi się z pola. Kiedy ostatni byłam na wsi podczas żniw, snopki przez dobrych kilka dni schły sobie na rżyskach, poukładane w kopy, dopiero później zwoziło się je do stodół i młóciło.

Zauważyłam ze dwie literówki.

wtorek, 14 grudnia 2021

"Komornik" — apokaliptycznie

Tytuł:          Komornik        
Autor:          Michał Gołkowski
Tom:            1               
Wydawnictwo:    Fabryka Słów    
Rok 1. wydania: 2016            

Można uznać tę książkę za angel fantasy, ale na pewno nie wypada typowo. Bohater — Ezekiel — przeżył kiedyś Apokalipsę, a obecnie pełni obowiązki Boga i próbuje jeszcze raz odtworzyć życie na Ziemi, dokładnie według pierwotnego scenariusza. W roli anioła występuje Szemijazasz. Niby wszystko się zgadza, tylko że to na pewno nie jest uśmiechnięty blondynek z obrazków dla dzieci. Właściwie to podpadł podobnie jak Lucyfer, a został ukarany chyba jeszcze gorzej.

Wkrótce Ezekiel ląduje na Ziemi, anioł go wszędzie szuka, a Apokalipsa rozpoczyna się od początku, według identycznego schematu. Trup ściele się gęsto, a anioły mają nieoczekiwane podejście do lepszych i gorszych grzeszników.

W ogóle nie bardzo rozumiem, skąd te liczne anioły się wzięły. OK, część przyszła razem z Szemijazaszem. Ale chyba przecież nie archanioł Michał, który szaleje po Europie? Dziwi mnie również brak wzmianek o huraganach w Amerykach. Jeśli Ziemia przestała się obracać, Słońce bez przerwy stoi nad Amerykami, temperatury panują tam okropne, to i oceany w pobliżu powinny się nagrzewać, a wichry hulać.

Główni bohaterowie (ci ludzcy) nie są zbyt głębocy, ale dają się lubić. To nie jest dziewiętnastowieczna powieść o cierpieniach i rozterkach duszy, tylko przygodówka, w której trzeba dożyć przynajmniej do końca książki.

Fabuła ciekawa, czytałam z zainteresowaniem. Acz końcówka szyta zbyt grubymi nićmi. Sztucznie to wyglądało, pozwalało zbyt wiele przewidzieć. I trochę za mało zamknięty ten pierwszy tom. Jakby stanowił tylko wprowadzenie. Niby mamy podtytuł "Arena dłużników", ale nie dowiadujemy się, na czym polegają walki na tej arenie.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

piątek, 10 grudnia 2021

"Enneagram" — religijnie

Tytuł:           Enneagram                  
Tytuł oryginału: The Enneagram              
Autor:           Richard Rohr, Andreas Ebert
Wydawnictwo:     Wydawnictwo WAM            
Rok 1. wydania:  1995                       

Podtytuł angielskiego wydania: "A Christian Perspective" w tłumaczeniu zamienił się na: "Dziewięć typów osobowości". Jakby to powiedzieć... Przekład nie jest wierny, poczułam się oszukana i to rzutowało na odbiór całości. Tym bardziej, że ktoś (zapewne tak samo oszukany) postawił tę książkę na półce z popularnonaukowymi.

Tak, książka zawiera omówienie dziewięciu typów osobowości. A oprócz tego główne grzechy związane z tymi typami, sugerowane sposoby pojednania się z Bogiem, przykłady postaci biblijnych, świętych i kościelnych znajomości któregoś z Autorów charakteryzujących się danym rodzajem osobowości, rozważania, który typ osobowości miał Jezus (spoiler: wszystkie), jak enneagram może pomóc w rozwiązywaniu problemów przy pracy duszpasterskiej... A ja naiwnie oczekiwałam tylko pierwszego, zajmującego być może jedną czwartą książki.

Jak już nastawiłam się negatywnie, to drażniły mnie nawet takie drobiazgi jak traktowanie poszczególnych grup tak, jakby należeli do nich wyłącznie mężczyźni, chociaż w języku polskim do na przykład Jedynek bardziej pasuje rodzaj niemęskoosobowy. Poczułam się zlekceważona przez facetów nadal żyjących w patriarchacie. Owszem, nie zdarzało się to notorycznie, ale czasem wyskakiwał jakiś niepasujący zaimek.

Jednak przyznaję, że z tej jednej czwartej książki, która pozostaje zgodna z tytułem, można wyciągnąć ciekawe informacje.

Sporo rysunków symbolu enneagramu; a to z grzechami, a to z mocnymi stronami, pokusami itp.

Oprócz zgrzytających zaimków zauważyłam jeszcze jedną całkiem posypaną konstrukcję zdania (aż nie potrafiłam zgadnąć, o co w nim mogło chodzić) i drobne kłopoty z łączną/rozdzielną pisownią "nie".

poniedziałek, 6 grudnia 2021

"Rezydent wieży" — fantasy

Tytuł:          Rezydent wieży   
Autor:          Andrzej Tuchorski
Tom:            1                
Wydawnictwo:    Prószyński i S-ka
Rok 1. wydania: 2011             

Kilka opowiadań, wszystkie  z tym samym bohaterem — magiem mieszkającym w wieży. Fabularnie powiązane słabo, prawie jak dowcipy o babie u lekarza — ktoś przychodzi do wieży czarownika i prosi o pomoc w jakimś problemie, mag za drobną opłatą pomaga. Tylko jedno opowiadanie odbiega od tego schematu. Właściwie jedyną osią fabularną, która łączy poszczególne części, jest wątek romantyczny. A to są skłóceni z ukochaną, a to się godzą...

Przed sztampą książkę ratuje uniwersum. To nie klasyczne quasi-średniowiecze, tylko świat Imperium Rzymskiego. Postacie przy uroczystych okazjach wdziewają togi, pojawia się sporo określeń łacińskich, sąsiednie państwa jako żywo przypominają te znad Morza Śródziemnego... Ale obowiązkowe elfy i krasnoludy też są.

Bohater łasy na pieniądze, ma krąg przyjaciół ze szkoły na bardzo wygodnych (dla fabuły) stanowiskach. Razem potrafią dokonać właściwie wszystkiego. Postacie drugoplanowe raczej płaskie. Być może sprawia to punkt widzenia pierwszoosobowego narratora, który nie wygląda na wysublimowanego wrażliwca, a być może po prostu sama książka gruba nie jest.

Męski punkt widzenia i męski rodzaj pisania — dużo tu bohaterów ratujących świat przy pomocy miecza. Sam protagonista też odbył szkolenie wojskowe (bez niego nie dostałby tak intratnej posady jak wieża). Niewykluczone, że ten wątek romantyczny miał stanowić ukłon w stronę kobiet, ale na mnie jakoś słabo zadziałał.

Zdarzają się usterki językowe. A to zaimek odsyła w kosmos, a to "wypełnione żwirem alejki"...

czwartek, 2 grudnia 2021

"Żądła rządzą" — o trzmielach

Tytuł:           Żądła rządzą       
Tytuł oryginału: A Sting in the Tale
Autor:           Dave Goulson       
Wydawnictwo:     Marginesy          
Rok 1. wydania:  2013               

Autor jest pasjonatem i to widać. Od dziecka interesował się zwierzętami, a po osiągnięciu dorosłości wcale mu nie przeszło. Pewnie dobrze. Trzmiele wydają się zajmować szczególne miejsce w jego sercu. Goulson potrafi zarażać entuzjazmem, nawet za pośrednictwem papieru.

Książka opowiada o różnych aspektach życia trzmieli. Zaczyna się od cyklu rocznego i temperatury (muszą się nieźle rozgrzać, zanim mogą wzbić się w powietrze), potem następuje szereg różnorodnych ciekawostek (spodobały mi się kukułcze zwyczaje niektórych gatunków), a na końcu mamy opisy walki o ochronę tych owadów i próby reintrodukcji.

Praca nie pomija przy tym życia Autora i to już uznałabym za wadę. Uważam, że rozdziały o kupowaniu kawałka ziemi we Francji (aby przekształcić ją w przyjazną trzmielom łąkę) oraz zakładaniu fundacji poświęconej ochronie trzmieli można spokojnie wyrzucić albo chociaż okroić.

Odrobinę przeszkadzała mi również angielskość książki. Jakby trzmiele mówiły określonym językiem. Najpierw opisy sprowadzenia tych owadów na Nową Zelandię, później — kiedy już w Anglii dany gatunek wyginął — próby sprowadzenia z powrotem młodych królowych. I to koniecznie nowozelandzkich, szwedzkie z jakiegoś powodu uznano za gorsze. W środku sporo na temat brytyjskiej fundacji chroniącej trzmiele... Mam wrażenie, że te rzeczy są mało interesujące dla polskiego czytelnika.

Z wpadek merytorycznych: na stronie 87 Autor twierdzi, że 1600 kilometrów to "więcej niż czterokrotna odległość do Księżyca". No cóż, zdarzało mi się być o wiele dalej od domu, ale jakimś cudem przegapiłam ten brak atmosfery i mniejszą grawitację. Ktoś tu się rąbnął o trzy rzędy wielkości.

Książkę ilustrują czarno-białe fotografie trzmieli. Szkoda, że nie są kolorowe, bo nie sposób dostrzec różnic między poszczególnymi gatunkami. Czasem nawet trudno orzec, gdzie kończy się kwiat, a zaczyna owad. Na końcu zamieszczono listę trzmielich gatunków (z nazwami po łacinie, angielsku i polsku).

Nie zauważyłam usterek językowych.