piątek, 25 lutego 2022

"50 substancji..." — jak w tytule

Tytuł:           50 substancji, które zmieniły bieg historii
Tytuł oryginału: Fifty Minerals that Changed the Course of  
                 History                                    
Autor:           Eric Chaline                               
Wydawnictwo:     Almapress                                  
Rok 1. wydania:  2012                                       

Tytuł mówi prawdę — książka została podzielona na 50 krótkich (od dwóch do ośmiu stron) rozdzialików, każdy poświęcony innej substancji. Rozdzialiki poukładanie są alfabetycznie, ale po łacinie — od diamentu (adamas) do cynku (zink).

Każdy rozdział zaczyna się od najważniejszych informacji; rodzaj, pochodzenie/występowanie i skład chemiczny oraz zasygnalizowania, w jakich dziedzinach materiał wpłynął na historię (do wyboru są: przemysłowe, kulturowe, handlowe i naukowe). 

Potem następuje jednoakapitowy wstęp i opis znaczenia danej substancji dla historii (głównie Europy Zachodniej ze szczególnym uwzględnieniem Anglii, ale nie tylko). Czasem ten opis składa się z kilku części. Można tu znaleźć różne ciekawostki. Zdarzają się również ramki z jakimś odrębnym tematem. Niekiedy dochodzi jeszcze cytat na temat omawianego minerału (często z Biblii).

Język bardzo przystępny, niemal jak dla dzieci. To wrażenie pogłębiają jeszcze kolorowe ilustracje na każdej stronie. Niestety, uważam, że zostały słabo opisane. To raczej komentarze niż podpisy. Na przykład (chyba) obraz przedstawiający mrowie okrętów opatrzono notatką: "Bitwa morska. Grafit pomógł angielskim artylerzystom pokonać Wielką Armadę". Ani kto namalował, ani jak nazwał dzieło, ani po której stronie walczyły te statki... 

Mimo to książkę odebrałam jako raczej erudycyjną. Może sprawiła to spora ilość faktów i fakcików, a może powiązania między substancjami — uwagi w stylu "o tym wydarzeniu wspominaliśmy już w rozdziale o...". Lubię, kiedy nauka przedstawiona jest jak kłębek wzajemnych zależności.

Na końcu książki zamieszczono literaturę (dwie strony), indeks oraz ilustracje (ale drobniutkim drukiem i też bez szczegółów).

Z wpadek językowych zauważyłam literówkę, brzydkie powtórzenie i jedno słowo pozostawione po angielsku.

wtorek, 22 lutego 2022

"Śmierć i trochę miłości" — kryminał z rosyjską transformacją

Tytuł:           Śmierć i trochę miłości  
Tytuł oryginału: Smiert' i niemnogo liubwi
Autor:           Aleksandra Marinina      
Wydawnictwo:     Wydawnictwo W.A.B.       
Rok 1. wydania:  1995                     

Bohaterka, Anastazja Kamieńska, bierze ślub, gdy w urzędzie stanu cywilnego zostaje zastrzelona kobieta. Protagonistka jest tak oddana swojej pracy, że nawet okolicznościowy urlop poświęca głównie na śledztwo. Bardzo pomocny okazuje się przypadkowo spotkany fotograf, który pracuje w redakcji kolorowego czasopisma, a dorabia na ślubach właśnie.

Anastazja jest taka doskonała, że niebezpiecznie zbliża się do Mary Sue — w pracy same sukcesy, błyskotliwa, inteligentna, niezła aktorka, ma cudownego męża, pod dostatkiem pieniędzy, w szkole uczyła się na piątki, zna pięć języków, urody jej nie brakuje, nawet program komputerowy potrafi napisać w razie potrzeby... Ideał, a nie kobieta. Jeśli to alter ego Autorki (też kiedyś pracowała w milicji), to aż zaczyna się robić nieprzyjemnie.

Akcja powieści rozgrywa się w połowie lat dziewięćdziesiątych, a w tle przewija się transformacja rosyjska. I straszno, i śmieszno. Wszyscy myślą o pieniądzach — dążą do nich, szantażują, straszą, próbują odzyskać, chcą się wżenić w bogatą rodzinę... Nawet wspaniała protagonistka poczęstowana kanapką szacuje, ile kosztował ser. Biznesmenów trudno odróżnić od oprychów. Zresztą, w Rosji te zawody chyba płynnie przechodzą jeden w drugi. Gdzieś tam pojawia się człowiek w malinowej marynarce, chociaż myślałam, że one występują wyłącznie w dowcipach o nowych ruskich. Wszystko razem wypada bardzo ponuro.

Do tego widać naiwne raczej przekonanie, że ludzie na zachodzie żyją beztrosko jak dzieci. Matce bohaterki (wyjechała na kilka lat) trzeba tłumaczyć, czym jest inflacja i utrata wartości pieniądza. No, bez przesady, ustrój socjalistyczny miał mnóstwo wad, ale i kapitalizm nie jest ich pozbawiony.

Nie zauważyłam usterek językowych.

czwartek, 17 lutego 2022

"Dobry omen" — apokaliptycznie

Tytuł:           Dobry omen                  
Tytuł oryginału: Good Omens                  
Autor:           Terry Pratchett, Neil Gaiman
Wydawnictwo:     Prószyński i S-ka           
Rok 1. wydania:  1990                        

Hmmm. Wypożyczyłam z biblioteki trzy książki. Jak się okazuje — ta jest druga o apokalipsie. Czyżby jakiś znak? Tym razem jest to koniec świata na modłę Pratchetta, więc wypada raczej wesoło. Ot, zgodnie z licznymi przepowiedniami, ma nadejść apokalipsa. Antychryst zostaje dostarczony na ziemię, czterech jeźdźców (z jedną drobną zmianą w obsadzie) zamierza się spotkać i zacząć szaleć, wszystko rozwija się zgodnie z planem... 

No, może nie wszystko. Bez przerwy trajkoczące zakonnice-szatanistki coś tam pomieszały. A oprócz tego dwóch agentów piekła i nieba dochodzi do wniosku, że u siebie nie będą mieć mnóstwa fajnych rzeczy, do których przywykli. Nie każdy lubi chóry anielskie albo zapach siarki non stop.

Czytało się szybko i przyjemnie — barwny język, zabawne porównania, zwroty akcji... Sporo odniesień do Wielkiej Brytanii. Na przykład, że autostrada w okolicy Londynu tworzy sigil, dlatego jest wiecznie zakorkowana i tyle tam wypadków.

Zaskoczyło mnie zakończenie. Zasadniczo zgodne z podejrzeniami, ale zawierało głębokie i ciekawe przesłanie. Wiem, że Pratchett lubi poruszyć jakiś ważny temat w tle wygłupów, jednak tym razem kaliber jakby odrobinę większy.

Książkę tworzyło dwóch Autorów, ale jakoś nie czuję Gaimana. Może po prostu tak się zżyłam ze stylem sir Terry'ego, że widzę go nawet w częściach, które napisał ktoś inny.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

niedziela, 13 lutego 2022

"Księga zwierząt niemalże niemożliwych" — gawędziarsko

Tytuł:           Księga zwierząt niemalże niemożliwych
Tytuł oryginału: Book of Barely Imagined Beings       
Autor:           Caspar Henderson                     
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Marginesy                
Rok 1. wydania:  2012                                 

Podtytuł: "Bestiariusz XXI wieku". Spodziewałam się czegoś trochę innego (stworzeń które ledwo żyją, bo na przykład ewolucja poszła dziwaczną drogą i przetrwanie jest dla nich równie trudne jak poród dla hieny), ale nie jestem rozczarowana. Autor wybiera mało znane zwierzęta (może trochę dziwniejsze niż przeciętne w grupie), a potem opisuje jakieś związane z nimi zjawisko (na przykład podróże kosmiczne przy niesporczaku), przy okazji z upodobaniem wdając się w liczne dygresje. Zgadza się z moimi przewidywaniami o tyle, że bardzo wiele z omawianych gatunków jest zagrożonych.

Książka składa się z 27 rozdziałów. Zastosowano przy tym interesujący zabieg — ich tytuły ułożone są alfabetycznie, każdy na inną literę. Od "Apoteozy aksolotla" do "Zmutowanego danio pręgowanego". Najtrudniejszym literom odpowiadają "Quo vadis, kecalkoatlu?", "Vademcum żebropława", "XXS dla sowy" oraz "Yeti na tropach kraba". Podejrzewam, że w oryginale większość zwierząt ma również w nazwie odpowiednią literę. Chociaż gorgonia chyba nie jest na i?

Nietuzinkowy układ strony — przypisy zostały wykonane w brązowoczerwonym kolorze i znajdują się na dość szerokich marginesach. A jeśli na danej stronie akurat ich nie ma, to często umieszcza się rysunki. Wygląda ładnie, ale chyba szkoda papieru na tyle pustego miejsca. Tym bardziej, że Henderson bardzo często wspomina o ochronie przyrody.

Czyta się przyjemnie (przynajmniej dopóki człowiek nie zacznie myśleć o dewastowaniu Ziemi), acz zaskakująco wolno z uwagi na drobny druk. Wydaje mi się, że czcionka jest mniejsza niż 10. Autor odwołuje się także do literatury (jeśli dobrze pamiętam, nasz Lem też się załapał), całość wypada dość erudycyjnie.

Początki rozdziałów są bogato ilustrowane — szkice omawianego stworzenia plus jakieś odwołania do powiązanego zjawiska. Oprócz tego w tekście pojawiają się fotografie. Niestety, czarno-białe. To rozczarowuje po przeczytaniu, jak autor starał się opisać kolorowe piękno przepaski Wenery czy innego mało znanego zwierzęcia.

Na końcu zamieszczono dwa dodatki oraz bibliografię (ponad dwadzieścia stron). Nie znalazło się miejsce na żaden indeks, a szkoda, bo przydałby się przy tylu dygresjach.

Z usterek zauważyłam literówki, tautologię oraz jedno zamieszanie matematyczne: "powierzchnia zmniejsza się proporcjonalnie do odległości". Raz, że nie wiem, co poeta chciał przez to powiedzieć. Dwa, że chyba do kwadratu odległości.

środa, 9 lutego 2022

"Czarna Madonna" — religijnie

Tytuł:          Czarna Madonna
Autor:          Remigiusz Mróz
Wydawnictwo:    Czwarta Strona
Rok 1. wydania: 2017          

Książka stała na półce z kryminałami. Przez jakiś czas akcja sugerowała thriller, ale w końcu stanęło na fantastyce. Sam Autor w posłowiu określa gatunek jako "horror religijny". I z tym byłabym skłonna się zgodzić, chociaż się nie wystraszyłam. Ale ja się na ogół nie boję książek.

Na świecie najwyraźniej dzieje się coś nadnaturalnego, a główny bohater (były ksiądz, który zrzucił sutannę dla kobiety) próbuje zrozumieć, o co chodzi. Najpierw znika samolot z narzeczoną protagonisty na pokładzie. Maszyna nie rozbija się, tylko właśnie znika bez śladu. A to dopiero początek atrakcji, w sprawę wplątują się demony, nie bez znaczenia pozostaje tytułowa Madonna...

Lubię fantastykę, więc nie poczułam się rozczarowana nieoczekiwaną zmianą gatunku. Acz wydaje mi się, że nie wszystkie kwestie zostają wyjaśnione. Na przykład, skąd wziął się w tej imprezie ojciec bohatera. Albo dlaczego ten były ksiądz pluł podczas spowiedzi. Tak coś mi się widzi, że to po prostu wygodne fabularnie zagrania. Łatwo wiele zrzucić na karb cudu, trudniej go uzasadnić.

Ogólnie nie czytało się źle, chociaż miałam gorsze momenty. Jednak w końcówce byłam już głównie ciekawa, co dalej. No i wyjaśnień całej sytuacji. Acz wytłumaczenia, z czym się wiąże kot Schrödingera, akurat nie potrzebowałam.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

sobota, 5 lutego 2022

"Korposzczury" — o korporacjach

Tytuł:           Korposzczury    
Tytuł oryginału: Lab Rats        
Autor:           Dan Lyons       
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Znak
Rok 1. wydania:  2018            

Podtytuł "Jak kultura korpo zrobiła z naszej pracy piekło" sporo mówi o treści. Książka opowiada o traktowaniu pracowników w amerykańskich korporacjach. Mniej więcej wraz z Internetem w Krzemowej Dolinie narodził się bardzo nieprzyjemny trend — wyssać z pracowników wszystko, co mają do zaoferowania, oszukać na czym się tylko da, wypalić, a potem zwolnić. Potem ewentualnie można narzekać na tłumy bezdomnych w San Francisco.

To coś pośredniego między reportażem a autobiografią. Niby dzieło mówi o pracownikach, ale w treści ciągle wyskakuje Autor — ile i jakich maili dostał po opublikowaniu poprzedniej książki, co pomyślał po ich przeczytaniu, na jakiej konferencji albo w jakiej knajpie spotkał się z osobą, o której opowiada dany rozdział itd. Irytuje mnie to amerykańskie podejście — wolę czytać o danych czy wnioskach niż o życiu twórcy. Książka to nie CV.

Praca została podzielona na trzy części. Pierwsza opowiada, jak doszło do rozpowszechnienia rabunkowej gospodarki zasobami ludzkimi, druga omawia najbardziej stresujące pracownika czynniki, a trzecia pokazuje światełko w tunelu — przykłady przedsiębiorstw, które próbują zachowywać się przyzwoicie i wcale nie wychodzą na tym źle. Kto by pomyślał, że traktowany po ludzku człowiek jest bardziej wydajny.

Omawiane są korporacje amerykańskie i to widać. Ich problemy nie mają przełożenia jeden do jednego na polskim rynku. Na przykład nikt nie zarzuca polskim przedsiębiorstwom i filiom międzynarodowych gigantów, że zatrudniają za mało Murzynów i Latynosów. Z kobietami już inna sprawa, acz molestowania chyba jest u nas mniej. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Zgadzam się z Lyonsem co do idei, ale wydaje mi się, że mogły być prezentowane lepiej, bardziej przekonująco. Przykłady anegdotyczne, bardzo mało zagregowanych danych, jakby Autor opierał się bardziej na własnych wrażeniach niż badaniach. Zabrakło mi czegoś, co przesunęłoby książkę w stronę popularnonaukową.

Zauważyłam jakieś literówki, w jednym miejscu zginęły tysiące, co zamieniło mającą imponować liczbę wylatanych rocznie mil w coś, co przejeżdżam w półtora miesiąca. Rowerem.

wtorek, 1 lutego 2022

"Pierwsze słowo" — zbiór opowiadań

Tytuł:          Pierwsze słowo
Autor:          Marta Kisiel  
Wydawnictwo:    Uroboros      
Rok 1. wydania: 2018          

Zbiór jedenastu opowiadań publikowanych po raz pierwszy od 2006 do 2017 roku. Dwa z nich, "Szaławiła" i tytułowe "Pierwsze słowo" dostały nagrodę Zajdla. Wszystkie zawierają element fantastyczny, choć niekoniecznie humor, z którym przywykłam kojarzyć Kisiel, trafiają się również teksty bliskie horroru.

Opowiadania raczej krótkie — liczą od kilkunastu do około sześćdziesięciu stron. Dwa najdłuższe — "Dożywocie" i "Szaławiła" — należą do wspólnego uniwersum, bohaterowie nawet się spotykają. A i tak łączy ich miejsce, w którym mieszkają.

"Dożywocie" zostało rozwinięte w książkę, od której rozpoczęłam znajomość z Autorką. Po lekturze całej powieści opowiadanie wydawało się okrojone i dziwnie krótkie, chociaż niektóre scenki chyba w książce się nie pojawiły (a przynajmniej ich nie zapamiętałam).

Całość czyta się szybko i przyjemnie. Trafiały się dość oryginalne pomysły. Na przykład spodobało mi się umieszczenie akcji jednego z opowiadań w zamtuzie. I dobrze, że ten akurat tekst okazał się zabawny.

Widać nawiązania do polskiej literatury i poezji. Zwłaszcza panicz Szczęsny nie żałuje romantycznych rymów.

Nie zauważyłam wpadek językowych.