poniedziałek, 29 sierpnia 2022

"Bezmiłość" — emocjonalnie

Tytuł:       Bezmiłość   
Autor:       Marek Zychla
Wydawnictwo: Vesper      
Rok wydania: 2022        

Powieść o chłopcu (a potem mężczyźnie) dorastającym w paskudnej rodzinie. Ojciec to brutalny alkoholik, matka pogrąża się w depresji. Razem z nimi mieszkają jeszcze starsi bracia bohatera — bliźniacy, samowystarczalni pod względem emocjonalnym. W domu raczej bieda. Bohatera nikt więc nie kocha, osamotniony chłopak stopniowo pogrąża się w chorobie psychicznej. Do tego matka hipochondryczka funduje mu osłabienie układu odpornościowego i kilka fobii. Dzieciaka bez ustanku obserwują dwa byty.

Podejrzewam, że powieść może być bardzo dobra i wartościowa, ale z pewnością nie dla mnie. Po pierwsze — Autor kładzie nacisk na emocje, a ja wolę treściwą fabułę od analizowania odcieni miłości/przyjaźni/nienawiści (niepotrzebne skreślić).

Po drugie — obawiam się, że aby dokładnie zrozumieć tę książkę, trzeba podejść do otchłani szaleństwa o wiele bliżej, niż ja chciałabym podchodzić. Mogę czytać o chorobach psychicznych, ale z bezpiecznego, naukowego dystansu. W beletrystyce, gdzie odbiorca może posmakować i polizać ten owoc, mój mózg boi się, że zrozumienie może doprowadzić do infekcji, więc ucieka. A ja bardzo cenię swój mózg. Czy to z powodu ucieczki, czy to z powodu niedostatecznej wiedzy, ale nie zdołaliśmy połączyć wszystkich elementów (a trochę ich się w książce znalazło) w spójną całość. Bohater za często się budzi, zaczyna od nowa i poznaje te same wydarzenia z różnych (wykluczających się nawzajem) perspektyw.

Po trzecie — momentami brakowało mi fantastyki. Dostajemy ni to realizm magiczny, ni to urojenia, ni to postapokalipsę... Na pewno dużo w powieści obyczajówki, początek wręcz mnie znudził. 

Te wszystkie uwagi nie oznaczają jednak, że książka jest zła. Tylko nie jestem tym typem czytelnika, który potrafiłby ją docenić.

Językowo bardzo dobrze, nie zauważyłam usterek.

czwartek, 25 sierpnia 2022

"Mądrość psychopatów" — jak w tytule

Tytuł:           Mądrość psychopatów     
Tytuł oryginału: The Wisdom of Psychopats
Tłumacz          Monika Wyrwas-Wiśniewska
Autor:           Kevin Dutton            
Wydawnictwo:     MUZA S.A.               
Rok 1. wydania:  2012                    

Podtytuł: "lekcja życia pobrana od świętych, szpiegów i seryjnych morderców". Autor stawia tezę, że psychopatia ma zalety i w codziennym życiu mogą one okazać się bardzo przydatne. A w niektórych zawodach  — niezbędne. I mowa tu niekoniecznie o płatnych zabójcach.

Że górne warstwy menedżerskie wykazują skłonności psychopatyczne, to już powszechna wiedza. Prawnicy, handlowcy czy chirurdzy mogą stanowić pewne zaskoczenie, ale jeśli się przez chwilę nad tym zastanowić... Brak empatii dla ofiary przestępstwa, potencjalnego klienta czy krojonego człowieka zapewne bardzo pomaga w wykonywaniu pracy. Ale kapłani? A plasują się w pierwszej dziesiątce najbardziej psychopatycznych zawodów, między policjantami a kucharzami.

Po drugiej stronie spektrum znaleźli się opiekunowie osób niepełnosprawnych, pielęgniarki, terapeuci... Tutaj już szoku i niedowierzania nie było. Chociaż nauczyciele? Na pewno każdy znajdzie przykład, który zaprzeczy ich pozycji. ;-)

Oprócz zestawień zawodów książka zawiera wiele informacji na temat psychopatów; cech ich wyróżniających, metod badania, opisów reakcji na stres itp. Rzeczy te zostały podane w ciekawy sposób. Bilans między opisami spotkanych ludzi a informacjami przypadł mi do gustu  — na tyle dużo pierwszego, żeby czytało się przyjemnie, i wystarczająco dużo drugiego, żebym nie czuła, że marnuję czas. Niektóre doświadczenia uruchamiają wyobraźnię. Nie podejrzewałam, że można tak stymulować mózg, żeby zwykły człowiek miał szansę poczuć się jak psychopata.

Dutton zna wielu psychopatów. Niektórych z racji zawodu, ale innych już od dzieciństwa; ojciec, przyjaciel od przedszkola... Ciekawe, jaki wpływ wywarli na karierę zawodową Autora. Nadal nie rozumiem, dlaczego jakikolwiek dzieciak chciałby zaprzyjaźnić się z małym psychopatą. Może to przykład manipulacji?

Zauważyłam jakąś literówkę, ale wyglądała na sporadyczny wypadek przy pracy.

niedziela, 21 sierpnia 2022

"Ben Hur" — moralitet

Tytuł:           Ben Hur            
Tytuł oryginału: Ben-Hur            
Autor:           Lewis Wallace      
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Pelikan
Rok 1. wydania:  1880               

Akcja rozgrywa się na początku pierwszego wieku naszej ery, przeważnie w Judei. Bohaterem teoretycznie jest młody Izraelita, ale w tle nieustannie pojawia się Jezus, który niekiedy zdaje się dominować. Bardzo wyraźne antagonizmy między Żydami a Rzymianami. Przy czym ci pierwsi skupiają wszystkie możliwe zalety (co jeden, to szlachetniejszy), a ci drudzy ciągle piją, przechwalają się, uprawiają hazard (czasami mają kłopoty z wypłacaniem przegranej), oszukują, knują... Do tego nazywani są poganami.

Nie wierzę, że jedna społeczność składa się wyłącznie z cnotliwych mędrców, a druga z łajdaków — zawsze wady i zalety mieszają się, przeważnie również w jednym człowieku. Kiedy czytam coś takiego, na ogół zaczynam podejrzewać, że ktoś mną manipuluje. A przynajmniej próbuje.

Wydaje się to nieprawdopodobne, ale protagonista wybija się nawet na tle swoich dobrych do przesytu ziomków. Nie tylko jest szlachetny jak brylant czystej wody, lecz jeszcze młody, przystojny i tak bogaty, że cesarz mógłby mu sandały czyścić. Na dodatek świetnie walczy i jeszcze lepiej powozi. No, czego się nie dotknie, robi to doskonale. Podejrzewam, że sika i pluje też najpiękniej w całym imperium. Prawda, jest głupi, ale da się to wytłumaczyć zakochaniem.

W zasadzie momentami zaczynałam współczuć jego wrogom — nie dosyć, że od początku nie mieli najmniejszych szans, to jeszcze tyle chlają, że ciągle muszą chodzić skacowani.. Kiedy z łatwością można przewidzieć zakończenie każdego zatargu, fabuła robi się nieciekawa.

Na domiar złego dostajemy jeszcze miłość od pierwszego wejrzenia i nieprawdopodobne zwroty akcji. Ogółem — całość sprawia wrażenie prymitywnej opowiastki umoralniającej, z elementami wyciskacza łez. Nie czytało się tego przyjemnie.

Zauważyłam jakąś literówkę, gdzieś tam skład się posypał i kilka linijek zostało zdublowanych.

środa, 17 sierpnia 2022

"Noc kota, dzień sowy" — fantasy

Tytuł:       Noc kota, dzień sowy
Autor:       Marta Kładź-Kocot   
Wydawnictwo: Genius Creations    
Rok wydania: 2017                

Klasyczne quasi-średniowieczne fantasy z kilkoma interesującymi pomysłami. Na przykład kara spotykająca dwoje głównych bohaterów — w tym świecie miłość między czarodziejami jest zakazana, bo prowadzi do wzrostu mocy, który nie każdy potrafi kontrolować. Czyżby po raz kolejny ktoś wyrażał wiarę, że miłość wszystko zwycięży? Cóż, nawet jeśli tak, to jest to wiara wyrażona w interesujący, bo subtelny sposób (acz nadal uważam, że wielka miłość to temat bardzo oklepany).

Oprócz tego można się dopatrzyć morału, że władza korumpuje. Nic nowego, lecz w takim razie u fundamentów konstrukcji społeczeństwa czarodziejów kryje się niebezpieczny koncept. Jakim cudem wytrwali więc tak długo?

Zdaje się, że ta książka stanowi początek drogi twórczej Autorki, a nawet ta uczyła się w trakcie pisania. Na początku pojawiały się zwroty, które nie pasowały mi do świata bez broni palnej i współczesnych instytucji — "skrzynka kontaktowa", "zgubić ogon" — ale później już nic mi nie przeszkadzało.

Bohaterowie to archetypowa zakochana para. Ona piękna, młodsza, słabsza magicznie. On szlachetny, po przejściach, bardziej dojrzały, chociaż bynajmniej nie stary. Kochają się, aż strach, świata poza sobą nie widzą, dla tego drugiego gotowi są poświęcić bardzo wiele... Można im kibicować, acz zapewne nie pozostaną w pamięci na dłużej.

Z fabułą podobnie — przyjemna, chociaż na ogół zbudowana z podstawowych klocków z zestawu młodego pisarza. Nie zawsze; nawiązanie do Gilgamesza to interesujące zagranie, raczej rzadko spotykane.

Ogólnie — lektura lekka i niewymagająca wysiłku.

Oprócz wspomnianych już anachronizmów, nie zauważyłam poważniejszych usterek językowych.

sobota, 13 sierpnia 2022

"Kryminalna historia chrześcijaństwa" — jak w tytule

Tytuł:           Kryminalna historia chrześcijaństwa
Tytuł oryginału: Kriminalgeschichte des Christentums
Tłumacz          Marek Zeller                       
Tom:             1                                  
Autor:           Karlheinz Deschner                 
Wydawnictwo:     Uraeus                             
Rok 1. wydania:  1986                               

Pierwsza część dziesięciotomowego opus magnum Autora. Całość wygląda na ułożoną chronologicznie, więc w tym tomie Deschner zajmuje się początkami chrześcijaństwa — jeszcze w starożytności. Co nie oznacza, że brakuje materiału do badań...

Książka podzielona na dziesięć rozdziałów — od różnych wrednych zachowań przedstawionych w Starym Testamencie, przez zbrodnie pierwszych chrześcijańskich cesarzy, do wybranych nauczycieli kościoła. Do tego długaśny (na prawie jedną szóstą dzieła) wstęp, w którym Deschner tłumaczy się, dlaczego chciał napisać taką książkę i miał takie prawo.

Zdaję sobie sprawę, że to tendencyjne zestawienie, ale które takie nie jest? I bohaterowie nie są miłymi facetami. Nawołują do wojen i sami zabijają (niekiedy także bliską rodzinę), rzucają oszczerstwa, zdradzają żony... I według nich to poganie są tymi złymi. Albo Żydzi, albo heretycy, zależy jaka moda akurat panuje. Jak człowiek poczyta o stosunku głów kościoła do wojen, to zaczyna się zastanawiać, czy to przypadek, że Watykan nie bardzo potrafił potępić agresorów podczas II Wojny Światowej lub Rosję w ostatnich miesiącach...

Lektura ciężka. Nie tylko ze względu na tematykę, także z powodu stylu — bogatego w fakty, przeładowanego cytatami. Do tego całość napisana ewidentnie dla odbiorcy niemieckiego — do historii tego kraju głównie się odwołuje, o niemieckich badaczach wspomina.

Na końcu zamieszczono przypisy, wykaz skrótów, bibliografię (niemal czterdzieści stron) oraz indeksy ludzi (łącznie z istotami nadnaturalnymi) i nazw geograficznych, etnograficznych i obiektów historycznych.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

poniedziałek, 8 sierpnia 2022

"Nielegalni" — wielowątkowo

Tytuł:       Nielegalni      
Autor:       Vincent Severski
Wydawnictwo: Czarna Owca     
Rok wydania: 2011            

Powieść o tajnych służbach — zadaniach, operacjach, spotkaniach, wpuszczaniu przeciwnika w kanał, przeróżnych gierkach... Tytułowi nielegalni to nieoficjalni szpiedzy — poza wszelkimi strukturami, wtopieni w społeczeństwo, przez całe życie udający kogoś innego, bez szans w razie wpadki. Podobno bardzo rzadcy (a może tylko trudni do wykrycia). W treści trochę się ich trafia.

W książce jest wiele wszystkiego; wątków, które dopiero niewiele przed połową przyłączają się do wspólnego obrazu, postaci, ich pseudonimów, spotkań, alkoholu, opisów zwyczajnych czynności (jazda samochodem albo zrobienie sobie kanapki), nazw geograficznych... Trochę czułam się tym wszystkim przytłoczona.

Wielokrotnie się w tym bogactwie gubiłam — mylili mi się Popow z Popowskim, Olek z Olegiem, różni bucowaci szefowie z drugiego planu...

Akcja skacze po całej Wschodniej Europie, ale bynajmniej się do niej nie ogranicza — nie brak wzmianek o Skandynawii, Wielkiej Brytanii, nawet Afryce i Azji. Zapewne Autor w niektórych miejscach był osobiście, ale na pewno nie we wszystkich. Kijowski funikuler to nie kolejka linowa, tylko coś w rodzaju tramwaju jeżdżącego po stromym zboczu. Jeżeli jeszcze jeździ...

No właśnie — sporo się w tych krajach pozmieniało w ciągu ostatnich kilku lat. Nie tylko wybuchła wojna, ale jeszcze COVID utrudnił błyskawiczne podróże. Przez to wszystko powieść wygląda jak z innej epoki (w pewnym sensie tak jest), nierealna niby filmy o Bondzie. Sprzyja temu ostro zarysowany podział na dobrych i złych, podejrzanie zbieżny z Polakami/sojusznikami i Rosjanami. 

I nie chodzi mi tu tylko o opowiadanie się po określonej stronie, ale także o moralność, metody szkolenia itd. Nasze kobiety są piękniejsze, nasi chłopcy silniejsi, nasi szefowie bardziej ludzcy, nasi profesorowie mądrzejsi... Aż prawie człowiek ma ochotę, żeby zacząć kibicować tym biednym słabszym.

Pod względem językowym szału nie ma. Szczególnie irytowały mnie zagubione podmioty, które często uciekały niczym agent zagrożony dekonspiracją.

środa, 3 sierpnia 2022

"Gabinet matematycznych zagadek" 2

Tytuł:           Gabinet matematycznych zagadek
Tytuł oryginału: Professor Stewart's Hoard of  
                 Mathematical Treasures        
Tom:             2                             
Autor:           Ian Stewart                   
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Literackie        
Rok 1. wydania:  2009                          

Po polsku ta książka ukazała się jako drugi tom, w oryginale — jako kontynuacja, z nieco innym tytułem i wzmianką o innej szufladzie w podtytule. Pewien ślad tego procesu pozostał w tytule polskiego wstępu: "Druga szuflada od góry".

W treści obu części podobieństwo jest tak silne, że aż trudno pisać oddzielną recenzję. To nadal zbiór łamigłówek, ciekawostek i anegdot. Tym razem najbardziej spodobał mi się zestaw dowcipów o różnych matematykach lub fizykach i kotach. "Czy Schrödinger miał kota?" "I tak, i nie". I tak dalej, lista jest dość długa, niektórych bohaterów w ogóle nie znałam, nie miałam pojęcia, czym się zajmowali, więc i żartu nie zrozumiałam.

Zagadki o różnym stopniu trudności: od takich w ogóle nie wymagających namysłu, przez zbyt żmudne, żeby chciało mi się szukać rozwiązania, do takich, przy których nawet nie miałam pojęcia, od której strony je ugryźć.

Styl często przyjemnie wesoły. Mimo to trudno połknąć tę książkę. W zbyt dużych dawkach coraz słabiej wchodzi.

Praca zawiera ilustracje. Zazwyczaj to rysunki niezbędne do zadania zagadki, ale trafiają się również fotografie co bardziej znanych ludzi albo coś, co po prostu służy ozdobie. Wszystko czarno-białe.

Nie ma żadnego indeksu. A szkoda, bo mógłby ułatwić znajdowanie kiedyś przeczytanych rzeczy.

Nie zauważyłam usterek językowych.