poniedziałek, 28 listopada 2022

"U źródła naszych myśli" — o neurobiologii

Tytuł:           U źródła naszych myśli
Tytuł oryginału: The Root of Thought   
Autor:           Andrew Koob           
Tłumacz:         Marek Fabin           
Wydawnictwo:     Sonia Draga           
Rok 1. wydania:  2009                  

Książka właściwie kręci się wokół jednej tezy: komórki glejowe, ze szczególnym uwzględnieniem astrocytów, są bardzo ważne, może nawet ważniejsze od neuronów. No, ale kiedyś starło się na ten temat dwóch naukowców i wygrał silniejszy, choć niekonieczne ten, który miał rację. 

Od tego czasu bada się głównie neurony, trudno uzyskać granty na inne komórki mózgowe. Publikuje się artykuły o neuronach, wyjaśnia się, co tylko można, działalnością neuronów. Nawet naukę zajmującą się układem nerwowym nazwano neurobiologią. A tymczasem...

Świat jest bardziej skomplikowany niż nam się to kiedyś wydawało, a komórki glejowe to nie tylko styropianowy wypełniacz czaszki. Autor co i rusz wykazuje, że odgrywają ogromną rolę w myśleniu. W zdrowiu i w chorobie.

Tematyka ciekawa, wierzę, że Koob ma rację, a jednak książka jakoś mnie nie przekonała, ciężko się ją czytało. Nawet nie mogę powiedzieć, że styl jest suchy, bo Autor urozmaica wywód nawiązaniami do popkultury. Na przykład porównanie czegoś tam do gremlinów w jeziorze Hurom potrafi pobudzić wyobraźnię. A nie zażarło.

Pracę ilustrują czarno-białe fotografie. Na końcu prawie każdego z piętnastu rozdziałów zamieszczono bibliografię, a na końcu książki — indeks. Przydałby się jeszcze słowniczek terminów.

Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, chociaż zauważyłam brzydkie powtórzenie.

czwartek, 24 listopada 2022

"Gwiazdozbiór" — obyczajowo

Tytuł:          Gwiazdozbiór    
Autor:          Marta Zaborowska
Wydawnictwo:    Czarna Owca     
Rok 1. wydania: 2015            

Rzuca się w oczy duże stężenie obyczajówki. Policjantka znajdująca się w centrum wydarzeń jest w ciąży, jej koleżanka próbuje zbudować związek. Poznajemy również ich matki (nie licząc partnerów), a niekiedy jeszcze innych członków rodzin. Te wszystkie postacie wchodzą ze sobą w liczne interakcje. Pierwsze słyszę, żeby z urlopu przywozić prezent dla matki koleżanki z pracy.

Moje zawieszenie niewiary straszliwie zgrzytało w wielu momentach. Nie potrafiłam uwierzyć, że ludzie się tak zachowują — ciężarna policjantka przez cztery miesiące nie może się zdobyć na powiedzenie o tym ojcu dziecka, chociaż się nawzajem kochają. Potem on w tajemnicy przed nią szuka domu dla całej rodziny (to ma być niespodzianka), ona z kolei nie zdradza partnerowi, że chce się przenieść do Warszawy... 

Druga policjantka bez namysłu, rozpoznania i innych takich wdaje się w rozpracowywanie handlu narkotykami (czyli zatrudnia się w salonie tatuażu i zostaje dealerką). Co małżeństwo, to niedobrane. Dewotka i rzutki biznesmen? Słowem — postacie zachowują się nieracjonalnie, tak, żeby na maksa podkręcić dramę rodem z telenoweli. No, nie tego szukam w kryminałach.

Aha, gdzieś tam w tle toczy się śledztwo, bo ktoś seryjnie morduje utalentowane dzieci.

Zgrzytały mi również dekoracje, Na przykład bohaterki urodziły się później niż ja, ale mieszkania ich matek są urządzone w stylu na oko dziewiętnastowiecznym. U moich babć było bardziej nowocześnie. I nie, to nie może być kwestia różnicy między miasteczkiem a dużym miastem, bo jedna z nich ma jakieś lokum w stolicy. Ponadto odnoszę wrażenie, że w tym roku były ze trzy ostatnie słoneczne dni, ale to już drobiazg.

Nie zauważyłam za to wpadek językowych.

sobota, 19 listopada 2022

"Nigdziebądź" — początki kariery

Tytuł:           Nigdziebądź    
Tytuł oryginału: Neverwhere     
Autor:           Neil Gaiman    
Tłumacz:         Paulina Breiter
Wydawnictwo:     Wydawnictwo MAG
Rok 1. wydania:  1996           

Urban fantasy, akcja w dużej części rozgrywa się w Londynie Pod — mieście funkcjonującym równoległe do zwyczajnego miasta (w powieści zwanego Londynem Nad). Normalny, acz przyzwoity, człowiek zostaje wplątany w historię, skutkiem której traci wszystko i ląduje w świecie fantastycznym.

Na plus zaliczyłabym kreację tego świata. Nie zaludniają go standardowe stwory rodem z Tolkiena, Gaiman powymyślał całe stada własnych (nawet jeśli niekiedy można się dopatrzeć podobieństw do klasycznych), na ogół niebezpiecznych. Na przykład wampiry. W Londynie Pod istnieje coś podobnego, tylko nie wysysa krwi, a ciepło, nie robi tego za pomocą słów, lecz pocałunkiem. I wcale nie nazywa się wampirem.

Długo nie mogłam się zdecydować, czy książka jest pisana dla dorosłych, czy dla dzieci. Jedne elementy przemawiają za młodym odbiorcą, inne — za starym wygą, którego już nie sposób zaszokować czy zdemoralizować. Po namyśle składam to na karb nikłego ówcześnie doświadczenia Autora (to jego druga powieść, po pisanym wraz z Pratchettem Dobrym omenie). Tym bardziej, że wraz z odwracaniem kartek książka stawała się coraz bardziej dojrzała.

Bohaterowie początkowo wydają się raczej czarno-biali, z czasem nabierają barw. Ale do tej pory czytelnik zdąży już zdecydować, za kogo powinien trzymać kciuki.

Właściwie nie mam pojęcia, skąd wziął się tytuł ani co oznacza. Wydaje mi się, że to tajemnicze słowo w ogóle nie występuje w książce.

Na dokładkę dostajemy jeszcze opowiadanie, które dzieje się w tym samym uniwersum — "O tym, jak markiz odzyskał swój płaszcz". Bohaterem jest jedna z postaci drugoplanowych, fabuła stanowi rozwinięcie bardzo pobocznego wątku.

Z usterek językowych — trafiały się zagubione podmioty.

środa, 16 listopada 2022

"Stulecie trucicieli" — wiktoriańska Anglia

Tytuł:           Stulecie trucicieli                     
Tytuł oryginału: The Secret Poisoner. A Century of Murder
Autor:           Linda Stratmann                         
Tłuacz:          Katarzyna Skawran                       
Wydawnictwo:     Wydawnictwo RM                          
Rok 1. wydania:  2016                                    

Książka opowiada o wielu morderstwach, które miały miejsce w XIX wieku, głównie w Wielkiej Brytanii. Odnoszę wrażenie, że to śmierci słynne (chociaż nie zawsze dotyczyły znanych ludzi), szeroko komentowane w prasie, w przypadku których publiczność żywo interesowała się procesami sądowymi. Autorka kładzie nacisk właśnie na rozprawy, decyzje przysięgłych i wyroki.

Dziewiętnaście rozdziałów, ale nie wiem, na jakiej podstawie zostały wydzielone. To nie jest tak, że jedna słynna sprawa odpowiada jednemu rozdziałowi. Chyba najbliżej prawdy byłoby twierdzenie, że każdy rozdział opisuje jakiś problem.

Początkowo czytałam z zaciekawieniem, ale powtarzalność schematów zaczęła nużyć. Tacy to a tacy ludzie mieszkali ze sobą, jedno z nich miało jakiś powód, aby pozbyć się drugiego, które umarło paskudną śmiercią. Czasem ofiarę odwiedzali znajomi, dokonano badań wymiocin, odchodów, organów po śmierci, znaleziono (lub nie) truciznę, sprawa w sądzie, oskarżonego skazano lub uniewinniono.

Bardzo dużo postaci, gorzej z jakąś osią wykładu. Trochę tak, jakby Stratmann zreferowała znane procesy o otrucie. Można uznać, że tę rolę odgrywają testy wykrywające trucizny, ale odkrycia naukowe zostały za słabo wyeksponowane, giną w tłumie ludzi.

Wśród trucizn króluje arszenik. Chyba najbardziej zaskoczyło mnie, jak łatwo było kiedyś nabyć śmiertelne dawki paskudztw. Już za jednego pensa można się było nieźle obłowić. Ja wiem, że inflacja, że w międzyczasie Brytyjczycy zreformowali swój skomplikowany system pieniężny, ale i tak jeden pens za życie wydaje mi się bardzo niską ceną.

Książka została zilustrowana czarno-białymi fotografiami i rycinami. Na końcu zamieszczono słowniczek co bardziej trujących substancji oraz bibliografię (na ponad dziesięć stron).

Nie zauważyłam wpadek językowych.

czwartek, 10 listopada 2022

"Świątynia milionów lat" — naiwna magia

Tytuł:           Świątynia milionów lat         
Tytuł oryginału: Le Temple des millions d'années
Autor:           Christian Jacq                 
Tłuacz:          Adam Szymanowski               
Tom:             II                             
Wydawnictwo:     Libros                         
Rok 1. wydania:  1995                           

Drugi tom cyklu o Ramzesie II obejmujący okres tuż przed objęciem tronu i niedługo po. Król jest młody, z początku mało kto w niego wierzy, liczni wrogowie spiskują na potęgę. Faraon nie pozostaje jednak bez szans, bo zalet ma bez liku, a wśród nich zdolność do obsadzania właściwych ludzi na odpowiednich stanowiskach.

Władcy sprzyja również magia. I to wydaje mi się przeprowadzone bardzo naiwnie, prymitywnie wręcz. Duch zmarłego Setiego, Maat, czy kto tam jeszcze tak silnie faworyzują swojego człowieka, że to aż zaczyna nużyć. Idealny przybór Nilu i inne ponadnaturalne znaki, boska moc pozwalająca na utrzymywanie przy życiu umierających, niespożyta energia, intuicja... Jeszcze moment i zacznę kibicować przeciwnikom Ramzesa.

Chociaż to straszne szuje, bo postacie są na ogół czarno-białe. Ci źli są przekupni, okrutni, parają się czarną magią, a w najlepszym wypadku pragną władzy. Co innego poplecznicy faraona: mądrzy, szlachetni, miłujący się nawzajem, pracowici, niezwykłej urody...

Historyczne tło też mi zgrzytało. Autor zebrał w kupie wszystkie prawdziwe i mityczne wydarzenia i postacie: Ramzes II, Homer, Mojżesz i Menelaos spotykają się ze sobą. Aż dziw, że żaden z greckich herosów nie zajrzał po zdobyciu Troi. Ale Helena (w końcu córka Zeusa) się odliczyła.

W sumie — mam wrażenie, że czytam książkę dla nastolatków.

Acz przynajmniej usterek językowych nie zauważyłam.

sobota, 5 listopada 2022

"Wczoraj" — kryminał i fantastyka

Tytuł:           Wczoraj       
Tytuł oryginału: Yesterday     
Autor:           Felicia Yap   
Tłumacz:         Jacek Żuławnik
Wydawnictwo:     W.A.B.        
Rok 1. wydania:  2017          

Połączenie kryminału z fantastyką (dystopia) i elementami romansu. Wyszło ciekawie. Wszystko zasadza się na kreacji fantastycznego świata. Otóż ludzie praktycznie nie mają pamięci krótkotrwałej. Dzielą się na dwie kasty: wyżsi (duosi) pamiętają ostatnie dwa dni, monosi — tylko jeden.

Te cechy narzucają całą organizację świata. Właściwie nie ma podziałów co do koloru skóry, ale podział na duosów i monosów wydaje się dominować w każdej dziedzinie. Duosi są uważani za mądrzejszych, dla nich zarezerwowane jest wykształcenie wyższe i dobrze płatne zajęcia. Coś zbliżonego do apartheidu, tylko rząd nie może się oficjalnie przyznać, że gardzi wyborcami-monosami. Internet w dużym stopniu służy utrwalaniu wspomnień. Każdy prowadzi dziennik. Steve Jobs nie opatentował iPhone'a, tylko iDiary...

Ogólnie — świat jest drobiazgowo przemyślany, zaplanowany i podoba mi się jego kreacja.

Na fabułę też nie narzekam. Akcja rozgrywa się w Anglii, w czasach współczesnych. Zaczyna się od tego, że ktoś znajduje w rzece zwłoki kobiety. Z początku nie wiadomo, czy to samobójstwo, czy morderstwo. Trudno prowadzi się śledztwo, jeżeli mordercy, świadkowie, a i sam policjant zapominają wszystkie niezapisane szczegóły po dniu lub dwóch... Te przeszkody nadawały dodatkowego smaczku zmaganiom bohaterów. Liczne zwroty akcji mnie usatysfakcjonowały.

Bohaterowie zróżnicowani. Co ciekawsze, niekoniecznie są tacy, jacy wydają się na pierwszy rzut oka.

Nie zauważyłam wpadek językowych.

wtorek, 1 listopada 2022

"Nie jesteś sam w domu" — o bakteriach

Tytuł:           Nie jesteś sam w domu
Tytuł oryginału: Never Home Alone     
Autor:           Rob Dunn             
Tłumacz:         Krzysztof Skonieczny 
Wydawnictwo:     Copernicus Center    
Rok 1. wydania:  2018                 

Jak łatwo się domyślić po tytule, książka opowiada o rozmaitych stworzonkach żyjących w naszych domach. Teoretycznie o wszystkich, na które na ogół nie zwraca się uwagi (do tego stopnia, że nawet przebadane jeszcze porządnie nie zostały), ale ze szczególnym uwzględnieniem niewidocznych — bakterii, włącznie z tymi żyjącymi wewnątrz stawonogów czy chociażby psów i kotów.

Informacje podano w przystępny i przyjemny w odbiorze sposób. Co i rusz człowiek napotyka na jakąś ciekawostkę. Na przykład, że powierzchnia domów i mieszkań na Manhattanie kilkakrotnie przekracza powierzchnię samej wyspy. Niby logiczne, jeśli się nad tym zastanowić, a jakoś nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że, budując sobie schronienia, stworzyliśmy gigantyczne i różnorodne nisze dla wszędobylskiego życia.

Praca zawiera elementy autobiograficzne, ale jak na coś, co wyszło spod pióra naukowca z USA, nie ma ich wiele i nie przesłaniają głównego wykładu. Ot, te badania prowadziliśmy wspólnie z taką osobą, tamte z inną, te w Danii, inne w Stanach, a tym tematem zainteresowałem się w następujących okolicznościach...

Głównym przesłaniem książki wydaje mi się wysławianie bioróżnorodności. Zdrowo jest mieć w domu cały zestaw bakterii, owadów i pająków. Autor przekonuje, że w ogromnej większości są one nieszkodliwe dla człowieka, a przeszkadzają w rozwoju tych szkodliwych o wiele skuteczniej niż chemia. Jestem skłonna w to uwierzyć.

Książka zawiera czarno-białe ilustracje — garść rysunków i nieco więcej fotografii. Ech, uważam, że zwierzęta o wiele lepiej widać na kolorowych (jak wyglądają śpieszki, musiałam sobie wyguglać). A rysunki mogłyby być lepiej opisane; z jednego wynika, niektóre choroby przechodziłam kilka razy — na osi podobno są procenty i wartości na wykresie dochodzą do 400. 

Na końcu zamieszczono kilkustronicowy indeks. Przydałaby się bibliografia — niby coś tam jest, ale trzeba te pozycje wydłubywać z przypisów końcowych.

Ogólnie czyta się bardzo przyjemnie, acz niekoniecznie przy jedzeniu.

Językowo jest nieźle, ale mogło być lepiej — trafiają się literówki, gdzieś tam w zdaniu brakowało słowa...