Tytuł: Diaspora
Tytuł oryginału: Diaspora
Autor: Greg Egan
Autor: Greg Egan
Wydawnictwo: MAG
Rok 1. wydania: 1997
Bardzo hard SF. "Twarda" nie tylko ze względu na stopień opierania się na teoriach naukowych, ale również niełatwa w odbiorze. Książka opowiada historię... no cóż diaspory. Historię rozciągniętą na millenia — od dokładnego wyjaśnienia przyczyn wędrówki do najdalszych krańców zbadanego terytorium.
Autor jest matematykiem i programistą, ale porusza również tematy z wielu innych dziedzin. W powieści często przewijają się wątki astronomiczne i zaczerpnięte z fizyki cząstek elementarnych. Oprócz matematyki oraz informatyki, oczywiście.
Książka składa się z ośmiu części, niejako etapów. Wiele z nich zaczyna się od nieco nudnawych teorii wprowadzających w problematykę, dopiero później akcja się rozkręca. Brakuje trochę takich zwyczajnych, przyjemnych opisów. Z tych powodów powieść czyta się dość wolno, bez najmniejszych problemów można przerwać lekturę i wrócić dopiero po kilku dniach.
W pewnym momencie nieco zaczęła mnie irytować doskonałość bohaterów. Niekoniecznie w sensie etycznym, raczej poznawczym. Kiedy tylko zbiorowość natrafia na jakiś problem, wcześniej czy później znajduje się ktoś, kto go rozwiąże, a kto wcześniej wcale nie wydawał się predestynowany do losu odkrywcy. Ot. zapragnął dokonać wynalazku w dziedzinie, którą wcześniej niespecjalnie się interesował, więc wziął i coś wynalazł. W bardzo dużym stopniu wynika to logicznie z konstrukcji bohaterów. Ale i tak denerwowało.
Często nasuwały mi się skojarzenia z "Perfekcyjną niedoskonałością" Dukaja. Ze względu na postacie i ich gramatyczne potraktowanie. Ale Dukaj zrobił to lepiej, bo ciekawiej, jego bohaterom człowiek chciał kibicować. :-)
Język prawidłowy, często wpadający w żargon naukowy. Ze względu na nieskrępowane użycie terminów z różnorodnych dziedzin — bogaty.
>>Ale i tak denerwowało<<
OdpowiedzUsuńNiesłusznie, Egan tylko podjął dialog z klasyką literatury światowej. Konkretnie ze "Szwejkiem". Pozwolę sobie zacytować:
>>Ale trzeba dodać, że nie brak tam całkiem cichych wariatów. Był tam na przykład jeden wykształcony wynalazca, który ciągle dłubał w nosie i tylko raz na dzień mówił: „W tej chwili wynalazłem elektryczność".
:D
Nie czytałem Egana, więc - niestety - nie mogę się z Tobą trochę poniezgadzać :D
A widzisz! Nie wyłapałam tego nawiązania do Szwejka! ;-)
UsuńMoże dlatego, że bohaterowie nie dłubali w nosie. Wynalazki bez dłubaniny od razu mi się wydały podejrzane...