Tytuł: Lśnienie
Tytuł oryginału: The Shining
Autor: Stephen King
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok 1. wydania: 1977
Tym razem to nie niewielkie miasteczko, w którym zaczyna dziać się coś złego. King poszedł o kilka dużych kroków dalej w odcięciu od świata — trzyosobowa rodzina Torrance'ów zostaje zamknięta na zimę w hotelu malowniczo położonym wysoko w górach. Jesienią jeszcze mogą jeździć do najbliższych miejscowości, ale jak śnieg zasypie drogi i przełęcze... A tu się okazuje, że menadżer zatrudniający Jacka na etacie dozorcy kilka istotnych szczegółów zachował dla siebie.
Powieść nieźle trzyma w napięciu, ale końcówka mniej mi przypadła do gustu. Kilkaset stron budowania nastroju grozy, a potem wychodzi, że straszliwe ZUO ma zaskakująco słabe słabe punkty. A może po prostu jeden z bohaterów był za bardzo wypasiony i podkręcony magicznie. A do tego łatwo się domyślić, czym jest tajemnicze coś, o którym wszyscy zapomnieli. Za to spodobało mi się zagranie z Redrum. Tego nie odgadłam.
Spodobały mi się przemyślenia na temat hoteli. Coś w nich jest... I w przemyśleniach, i w hotelach. Kto spał w tym łóżku przed tobą?
Uważam, że tytuł został dziwnie przetłumaczony. Niekonsekwentnie. Oryginalne "shining" zapewne odnosiło się do paranormalnej cechy niektórych postaci. Ale jej nazwa została przełożona jako "jasność", więc skąd "lśnienie"?
Ciekawe wydaje mi się ówczesne podejście do rodziny. Kobieta jest bardzo mocno uzależniona od męża, oczekuje od niego (realistycznie czy nie) rozwiązania wszelkich problemów. Sama zajmuje się kuchnią, porządkiem w domu i dziećmi. No dobrze, kiedyś tak było. Ale zdarza się, że szanowny małżonek bije swoją babę. Cóż, wygląda na to, że ma do tego prawo. Niekiedy nawet w oczach żony — skoro została facetowi poślubiona, to stanowi jego własność. Podważanie decyzji pana i władcy raczej nie wchodzi w grę, co najwyżej można sobie pogderać.
Irytował mnie Jack Torrance — mąż i ojciec. A do tego głupio uparty samiec. Sam widział rzeczy, o których wie, że nie powinny być możliwe, ale się do tego nie przyzna. Nie szkodzi, że jego syn widział to samo, że wszystkich obudziła winda samodzielnie kursująca po pustym hotelu. Jack idzie w zaparte. Nieważne, że w ten sposób naraża bliskich, grunt, żeby nikt go nie uznał za świra.
W tej sytuacji żona Jacka wypadała mocno bezbarwnie. Co innego ich syn, ten z kolei był wyjątkowy aż do przesady. Pozostałe postacie pojawiają się zbyt rzadko i dostają za mało miejsca, aby móc się wykazać.
Pod względem językowym całkiem dobrze, tylko jakaś literówka mi mignęła. Spodobały mi się zabawy z formą — komentarze/ wizje podane w nawiasach, w odrębnych akapitach jakby na zewnątrz tekstu.
O, tyż czytałem. I właściwie się zgadzam. Może za wyjątkiem tego - "głupio uparty samiec". Ja bym raczej powiedział - "głupio uparty Amerykanin/ka". Zauważyłaś, że 3/4 filmów dziejących się w USAlandzie nie zostałoby nakręconych, gdyby protagonista/antagonista powiedział o swoich problemach? A u nich zwsze jest "OK", nie ma problemu, jeśli się o nim nie mówi. Taka kultura po prostu!
OdpowiedzUsuńI co do "Lśnienia" - wydaje mi się, że tu zaważył film, który u nas był pierwszy. "Lśnienie" brzmi ładniej, filmowy tłumacz nadał tytuł i pooooszło. A potem - głupio książkę nazwać inaczej, mimo że tytuł ma się do treści jak pięść do oka.
Aha - i bicie kobiet wyszło z mody nawet u największych brutali już chyba w XIX wieku. Musiałbym sobie przypomnieć, czemu ta Wendy była taka uległa?
Może być "głupio uparty Amerykanin". Ale i tak inni Amerykanie dostrzegają problem. Tylko ten jeden się nie przyzna.
UsuńAha, czyli to film napsuł? Normalnie, epidemia jakaś. Szkodzi, nawet gdy się nie ogląda...
Jack Wendy w zasadzie nie bije, dopiero na koniec, jak już całkiem mu kopuła odjechała... Ale wspomina ojca, który kiedyś bez powodu skatował matkę. A ona w szpitalu twierdziła, że spadła ze schodów.
Nie to nie tak. Każdy dostrzega problem, ale żaden Amerykanin sięnim nie podzieli, dopóki nie będzie za późno. U nich "wszystko jest w porządku". Zawsze!
OdpowiedzUsuńFilm - 1980 (u nas pewnie trochę później, ale chyba nie tak jak podaje filmweb - w kńcu wideo już istniało), pierwsze polskie tłumaczenie - 1990. Czyli raczej tak było.
A z tym biciem - sama sobie przeczysz: raz piszesz "zdarza się (...) że bije swoją babę", a potem "w zasadzie jej nie bije". To jak w końcu?
A emancypacja żon to był jednak dość długi proces.
Zdarzają się mężowie, którzy biją. Jack do nich nie należy, ale jego ojciec już tak.
UsuńProces był długi i dlatego zainteresowało mnie to tło. Powieść z '77. To jednak kawał czasu.