Tytuł: Noc
Tytuł oryginału: Nuit
Autor: Bernard Minier
Autor: Bernard Minier
Wydawnictwo: Rebis
Rok 1. wydania: 2017
Wrażenia właściwie podobne jak przy pierwszym tomie z serii — znowu wiele wątków i jeszcze więcej postaci, znowu za dużo waty słownej, niektóre zwroty akcji tak przewidywalne, że można je odgadnąć na długo przed bohaterami...
Sporo nawiązań do poprzednich tomów, spośród których czytałam tylko jeden, więc nie wszystkie odniesienia wyłapywałam. Nie mam pojęcia, kim jest Marianna, bardzo ważna dla protagonisty. Znaczy, mogę się domyślać. A jeśli kiedyś przeczytam tom o niej, to wszystko będzie zaspojlerowane. Tak trudno wydrukować numerek na okładce? Przestępca pojawiał się już wcześniej, tu nie ma problemów.
Nie przekonali mnie niektórzy bohaterowie. Policjant wchodzi do domu faceta podejrzewanego o gwałty i morderstwa, więc świadomie nie bierze pistoletu. Potem rzuca się za nim w pościg, a partner krzyczy, że nawet nie ma broni. Bo to — oczywiście — jest ten rodzaj informacji, który koniecznie trzeba dostarczyć uciekającemu bandycie.
Córka ciężko postrzelonego policjanta przylatuje z innego kontynentu, żeby opiekować się ojcem. A potem strzela fochy jak nastolatka. Bo uroiła sobie, że tata rzuci niebezpieczną robotę, jeśli ona będzie się kręcić po domu i go ładnie poprosi. Czułam się, jakby tatuś nie powiedział dziecku, że w pracy walczy z naprawdę złymi ludźmi i nie może nagle gdzieś nie pojechać, wystawić partnerów do wiatru, bo tak... Uznał, że dzidzia jest za mała, aby to zrozumieć?
Norweska policjantka przyjeżdża do Francji, żeby prowadzić śledztwo wielokrotnego mordercy. A kiedy ten dobiera się do niej w damskiej łazience, baba ani nie ma przy sobie broni, ani nie potrafi zawalczyć, tylko beczeć może. A w ogóle, to powszechnie wiadomo, że kobiety muszą sikać co najmniej co dwie godziny, więc zastawienie tam pułapki było oczywistą sprawą.
Irytowały mnie również rozjazdy z logiką. Policjant stoi pod domem, widzi sylwetkę córki, dostaje telefon od złoczyńcy, który sugeruje, że skrzywdzi dziewczynę, więc tata wskakuje do samochodu i jedzie kilkadziesiąt kilometrów, żeby się z nim spotkać.
Albo ten sam policjant widzi niedawno robione filmy głównego szwarccharakteru (bardzo podobnego do siebie sprzed kilku lat), ale później wielokrotnie zastanawia się, czy podejrzany aby nie zmienił trwale wyglądu. Bo coś musiał zrobić, żeby nie rozpoznali go w często odwiedzanym mieście. Dopiero gdzieś w połowie książki gliniarz przypomina sobie, że istnieją fryzjerzy, kolorowe szkła kontaktowe i różne sztuczki charakteryzatorskie...
Ogółem, postacie często robią coś niepasującego do roli albo wręcz głupiego, żeby popchnąć fabułę. A niekiedy tylko wdają się w niepotrzebne rozważania. Prawdopodobnie po to, żeby zwiększyć objętość książki. Innego wyjaśnienia nie widzę.
Do tego dużo niepotrzebnych opisów, czasami wręcz wpadających w poetyckie. "Jego serce przebija śmiercionośna metalowa osa". Serio? Nie dało się znaleźć lepiej pasującego do kryminałów i do sceny akcji synonimu zwrotu "strzał w serce"?
Trafiają się jakieś usterki językowe, ale niezbyt wiele i nic poważnego.
Trafiają się jakieś usterki językowe, ale niezbyt wiele i nic poważnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz