Tytuł: Tuan
Tytuł oryginału: Tuan
Autor: Cizia Zykë
Autor: Cizia Zykë
Wydawnictwo: Reporter
Rok 1. wydania: 1989
Książka, chyba przez pomyłkę, stała na półce z kryminałami i powieściami sensacyjnymi. Cóż, to nie jest jej właściwe miejsce. Zaliczyłabym tę lekturę do książek awanturniczych — bohater siedzi na wyspie bezludnej i spisuje co barwniejsze epizody ze swojego życia. Zapewne wielu ludzi uznałoby je za ciekawe, mnie wydaje się bardziej szalone, trochę puste i zagubione. Podejrzewam, że powieść zawiera sporo wątków autobiograficznych.
Książka składa się z czterech części; dwie dotyczą przyjaciół, dwie — kobiet. Rozgrywają się w różnych częściach świata; w dżungli, na pustyni i na morzu. Ale wszystkie sprowadzają się do tego, że narrator jest szlachetny, niepazerny, rozsądny i przewidujący. Jeśli ktoś go nie słucha i postępuje po swojemu, to umiera. Każda przygoda obowiązkowo zawiera opis seksu, polowania i dużo śmierci. Poszczególne części wydają się bardzo słabo ze sobą powiązane, narrator bardzo rzadko wspomina o ludziach (przyjaciołach lub kochankach) z wcześniejszych opowieści — byli, minęli. Nigdy nie wraca z narracją do innych miejsc czy faktów. Zdaje się, że pierwotnie te przygody zostały opublikowane jako odrębne opowiadania.
Autor wydaje się mistrzem w sugerowaniu, co wydarzy się za kilkadziesiąt czy kilkaset stron. Skoro protagonista od samego początku siedzi na wyspie bezludnej i spisuje spowiedź życia, to musi przeżyć wszystkie wcześniejsze niebezpieczeństwa. Skoro pisze "pierwszy umarł X", to wiadomo, że na X się nie skończyło...
Narrator irytował mnie swoim niekonsekwentnym marudzeniem. Że nieraz musiał jeść robale, żeby przeżyć, że nienawidzi dżungli... Ale brzmi przy tym jak baba z dowcipu ostrzegająca sąsiadkę przed gwałtem, bo zaraz przechodzi do następnej opowieści, w której znowu życie było ciężkie, a klimat niekomfortowy.
Historie, zwłaszcza druga, często zahaczają o rasizm. Denerwowało mnie, że czasami — w narracji — "Aborygen" pisany był małą literą, a "biali" dużą. Do tego dużo porównań do małp, nie tylko z ust zadeklarowanych rasistów i szwarccharakterów.
System ulepszonej rzeczywistości podpowiadał mu kolorowymi wizualizacjami, gdzie lecieć.
Niby można się dowiedzieć czegoś ciekawego o opisywanym świecie — skoro Autor wydaje się znać te rzeczy z autopsji — ale lepiej podchodzić do tych objawień z rezerwą. A to komuś ucięli głowę "tuż nad tętnicą" (s. 60), a to pełnia trwa pięć nocy (s. 197), a to niedźwiedź ważący "około pięćdziesięciu kilogramów" (s. 222)... Cóż, widywałam cięższe psy.
Mam wiele zarzutów do staranności wykonania książki. Na przykład zbędne entery. Albo przypisy — w tekście są ich dwa rodzaje — z numerem (ale nawet nie w indeksie górnym, tak po prostu liczba podana w nawiasie) i z gwiazdką. Pierwsze znajdują się na dole strony i tłumaczą wypowiedzi w języku obcym. Często niepotrzebnie, bo przekład już zamieszczony został w tekście albo angielskie słowa należą do tak podstawowych, że każdy je zna. Na przykład "Fuck" zostało wyjaśnione. Przypisy z gwiazdką odnoszą się do co trudniejszych terminów i zostały przeniesione na koniec książki. No, nie wszystkie — niekiedy w tekście słowa z gwiazdką są, ale na końcu wyjaśnień do danego rozdziału brak. Nie, żeby to była niepowetowana strata — ktoś uznał, że wytłumaczenia wymagają terminy tak popularne jak "zombie" czy "pagaj".
Pod względem językowym też mogło być dużo lepiej. Zdarzają się literówki, powtórzenia, zagubione podmioty, głupie błędy w angielskim, które wcale nie wyglądają na celowe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz