Autor: Lewis Wallace
Akcja rozgrywa się na początku pierwszego wieku naszej ery, przeważnie w Judei. Bohaterem teoretycznie jest młody Izraelita, ale w tle nieustannie pojawia się Jezus, który niekiedy zdaje się dominować. Bardzo wyraźne antagonizmy między Żydami a Rzymianami. Przy czym ci pierwsi skupiają wszystkie możliwe zalety (co jeden, to szlachetniejszy), a ci drudzy ciągle piją, przechwalają się, uprawiają hazard (czasami mają kłopoty z wypłacaniem przegranej), oszukują, knują... Do tego nazywani są poganami.
Nie wierzę, że jedna społeczność składa się wyłącznie z cnotliwych mędrców, a druga z łajdaków — zawsze wady i zalety mieszają się, przeważnie również w jednym człowieku. Kiedy czytam coś takiego, na ogół zaczynam podejrzewać, że ktoś mną manipuluje. A przynajmniej próbuje.
Wydaje się to nieprawdopodobne, ale protagonista wybija się nawet na tle swoich dobrych do przesytu ziomków. Nie tylko jest szlachetny jak brylant czystej wody, lecz jeszcze młody, przystojny i tak bogaty, że cesarz mógłby mu sandały czyścić. Na dodatek świetnie walczy i jeszcze lepiej powozi. No, czego się nie dotknie, robi to doskonale. Podejrzewam, że sika i pluje też najpiękniej w całym imperium. Prawda, jest głupi, ale da się to wytłumaczyć zakochaniem.
W zasadzie momentami zaczynałam współczuć jego wrogom — nie dosyć, że od początku nie mieli najmniejszych szans, to jeszcze tyle chlają, że ciągle muszą chodzić skacowani.. Kiedy z łatwością można przewidzieć zakończenie każdego zatargu, fabuła robi się nieciekawa.
Na domiar złego dostajemy jeszcze miłość od pierwszego wejrzenia i nieprawdopodobne zwroty akcji. Ogółem — całość sprawia wrażenie prymitywnej opowiastki umoralniającej, z elementami wyciskacza łez. Nie czytało się tego przyjemnie.
Zauważyłam jakąś literówkę, gdzieś tam skład się posypał i kilka linijek zostało zdublowanych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz