czwartek, 18 lutego 2016

"Całe zdanie nieboszczyka" — ironiczny język

Tytuł:          Całe zdanie nieboszczyka
Autor:          Joanna Chmielewska      
Wydawnictwo:    Kobra                   
Rok 1. wydania: 1972                    

Nie pamiętam, kiedy czytałam tę książkę po raz pierwszy, ale chyba w dzieciństwie. Fabuła owszem, ciekawa, pełna niezwykłych zbiegów okoliczności, ucieczek, pościgów i... blondynów. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie język. Może jeszcze nie aż tak zabawny jak w "Lesiu", ale już pełen ironicznego humoru, za który od lat uwielbiam Autorkę. No i dopracowany, jak rzadko bywają współczesne książki — bez literówek i innych błędzików.

Powieść czytana po niemal połowie wieku od powstania wydaje się odrobinę nadmiernie wychwalać miniony ustrój. Mam nadzieję, że Chmielewska w jakiś tam sposób została zmuszona do wypisywania tych rzeczy, nie robiła tego z własnej nieprzymuszonej woli. Przecież — jak miejsca akcji sugerują — musiała już na własne oczy oglądać Europę Zachodnią.

Podobał mi się sposób wykorzystania w praktyce kierunku studiów Autorki, nauki nijak z literaturą nie związanej. A jednak... Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiekowi może się przydać grubość muru wieży zamkowej. W życiu bym nie pomyślała, że aż tak potężnej warstwy kamieni potrzeba, by utrzymać budowlę...

Gdy czytałam książkę po raz pierwszy, miałam poważny problem z odgadnięciem, o co chodzi z Diabłem. Otóż to partner narratorki, którego poznała w wydanej kilka lat wcześniej powieści, "Wszyscy jesteśmy podejrzani".

Wydawca uznał dzieło za kryminał. Jeśli słusznie, to na pewno mamy do czynienia z nietypowym przedstawicielem gatunku. Owszem, są zbrodnie, lecz narratorką jest ofiara. Raczej zaliczyłabym książkę do obyczajówek, ale pewnie fachowcy wiedzą lepiej.

Lektura lekka, łatwa i nadzwyczaj przyjemna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz