Tytuł: Litr ciekłego ołowiu
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok 1. wydania: 2016
Zbiór ośmiu opowiadań. W połowie z nich głównym bohaterem jest Robert Storm — "historyczny" detektyw, z zapałem poszukujący antyków i rozwiązujący zagadki związane z przeszłością. Ciekawi mnie, ile w tej postaci wątków autobiograficznych. W ostatnim opowiadaniu pojawia się doktor Paweł Skórzewski. Obaj panowie znani już z innych książek.
Motywem przewodnim historyjek jest przeszłość — opowiadania a to rozgrywają się kiedyś tam, a to Storm głowi się nad zagadkami z mniej lub bardziej zamierzchłych epok... Acz jest i wyjątek — w jednym tekście mamy postapokalipsę, ale i w tym wypadku bohaterowie starają się wrócić do starych wzorców i tytułów.
Tajemnice do rozgryzienia niekiedy ciekawe, niekiedy z mocno już oklepanymi rozwiązaniami. Przy jednym opowiadaniu nie mogłam się pozbyć wrażenia, że już kiedyś coś takiego czytałam.
Nie spodobał mi się zauważony błąd merytoryczny. W którymś momencie poszukiwacz antyków mówi do swojego współpracownika:
— Spałeś na lekcjach fizyki. Nie ma metali lżejszych od wody.
Najwyraźniej bohater hiperaktywność na fizyce odsypiał podczas lekcji chemii (a i "Lalki" nie przeczytał), bo takie metale istnieją. Choć nie polecałabym sprawdzania, czy faktycznie są lżejsze, metodą wrzucania do szklanki z wodą... Jak już się wykreowało postać omnibusa, to trzeba uważać, żeby głupot nie wygadywał.
Język książki w porządku, choć, jak często zdarza się u tego Autora, momentami miałam wrażenie, że bohaterowie (szczególnie młodzi, jak na przykład pewna harcerka) posługują się zbyt formalnymi zwrotami. Ale kwiatek wśród zachęcaczy na okładce mnie nieco zmroził; "nie poraz pierwszy"? Naprawdę? Trochę wstyd...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz