Tytuł: Tancerka Mao
Tytuł oryginału: A Loyal Character Dancer
Autor: Qiu Xiaolong
Autor: Qiu Xiaolong
Wydawnictwo: Amber
Rok 1. wydania: 2002
Autor już od kilkudziesięciu lat mieszka w USA. Mimo to, a może właśnie dlatego, w powieści nie brak chińskich akcentów — wiersze, wróżby, miejsca, parki, potrawy... Gdzieś na granicy między egzotyką a przesadą. Akcja osadzona jest mniej więcej w czasie, kiedy Qiu opuścił Chiny — niby już wkracza kapitalizm, ale jeszcze polityka i stare układy mają ogromne znaczenie.
Prowadzący śledztwo (a nawet dwa) Chen bardziej musi się przejmować "co ludzie powiedzą" w wersji komunistycznej — co szef miał na myśli, mówiąc to i to, czy może ufać pomocnikom przydzielonym do sprawy (bo przecież ktoś tym wrednym triadom donosi) — niż samym śledztwem. Nie można stracić twarzy, pozwolić na coś takiego szefowi czy przyjacielowi, zawieść zaufania polityków (a tu minister osobiście naciska)... Problem wiąże się z relacjami chińsko-amerykańskimi, więc i na zewnątrz trzeba jakoś reprezentować kraj. Aha, dobrze nie dać się przy tym wszystkim zabić.
Praca policjanta i życie w Chinach w ogóle nie są przedstawione w różowych barwach. Przestępczość kwitnie, korupcja rośnie pięknie na socjalistycznym nawozie. Prawie nikomu nie można ufać. W porównaniu z tym, detektywom w anglojęzycznych krajach żyje się spokojnie i pracuje bezstresowo. Książka pokazuje również niektóre bezsensy rewolucji kulturalnej. Ot, Mao chlapnie sobie coś idiotycznego, a potem miliony ludzi cierpią bez żadnego pożytku...
Chen stanowi barwną postać. Samo połączenie poety i tłumacza z zawodem policjanta jest nietuzinkowe. Ale skoro tak zadecydowały władze... Zdaje się, że protagonista bardzo dużo odziedziczył po Autorze. Irytowała mnie nieco jego wszechstronność i przeczucia. Dwie różne sprawy, dwa różne regiony, a on od pierwszego dnia podejrzewa, że coś te rzeczy łączy.
W powieści pojawia wątek damsko-męski, ale jak przystało na socjalistyczne wzorce — bardzo delikatny. Szanghajski detektyw i jego amerykańska partnerka chyba nawet się nie całują. Choć wyraźnie coś do siebie czują.
Pod względem językowym nie jest źle, acz rozbawił mnie chiński policjant, raczej ateista, używający zwrotu "przed Chrystusem". IMO, lepiej byłoby to przetłumaczyć jako "przed naszą erą". W którymś dialogu wyskoczyły liczby zapisane cyframi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz