Tytuł: Tajemnica domu Arandów
Tytuł oryginału: El Misterio de la Casa Aranda
Autor: Jerónimo Tristante
Autor: Jerónimo Tristante
Wydawnictwo: Noir Sur Blanc
Rok 1. wydania: 2008
Podtytuł — "Przygody detektywa Victora Rosa w Madrycie pod koniec XIX wieku" — wiele mówi o treści. Zgadza się, jest bardzo hiszpańsko, z korridą włącznie. Dziewiętnastowiecznie też jest — wszyscy jeżdżą dorożkami (samochody jeszcze do Madrytu nie dotarły, nawet jako plotki), używają świeczek i czerpią wodę ze studni. Ale telegraf już jest, można szybko przesłać kluczowe wiadomości.
Główny bohater bardzo mocno przypominał mi kanadyjskiego detektywa Murdocha z serialu. Młody, zdolny, wielbiciel najnowszych odkryć naukowych (daktyloskopia itp.) umożliwiających mu przełomy w trudnych sprawach. Do tego zakochany w pannie z wyższych sfer, która może przydawać się w niektórych śledztwach. Ale Victor ma o wiele łatwiej — nie musi sam ślęczeć nad artykułami naukowymi, we wszystkie arkana wprowadza go mentor. Nawet uczynnie piłuje różnymi narzędziami ludzkie kości, żeby pokazać, jakie ślady zostawia brzytwa, jakie nóż... Ogólnie, protagonista ma z górki i wielu ludzi mu pomaga.
Pozostali bohaterowie często mi się mylili. Zapewne przyczyniła się do tego mnogość męskich imion i nazwisk na literę A: don Alfredo, don Alberto, don Aldanza, don Armando, don Antonio... Kobiety też się trafiają (Augusta, Ana, Aurora), ale już nie w takiej obfitości. Do tego każdy ma ze dwa imiona (a może to drugie to nazwisko?), co wydatnie utrudnia zapamiętanie postaci.
Fabuła rozkręca się bardzo wolno. Najpierw Autor opisuje, jak to się stało, że protagonista zrezygnował z kariery kieszonkowca na rzecz pracy policjanta, a jakie stosunki łączyły go z pierwszym mentorem, a jakie miał poglądy polityczne... Dopiero mniej więcej w jednej piątej książki pojawia się wzmianka o jakiejś zbrodni. Ale potem już akcja się rozkręca i trup ściele się gęsto. Nietuzinkowy pomysł na zbrodnię.
Irytowało mnie tło polityczne, a ściślej ten poziom jego szczegółowości, który nic mi nie mówił, jedynie zamulał tekst. OK, protagonista jest liberałem — to jakoś o nim świadczy. Ale wspominanie nazwisk jakichś ministrów z dziewiętnastowiecznej Hiszpanii? Nie znam ludzi.
Za to spodobało mi się tło społeczne. Gdzie te czasy, kiedy policjant prowadzący kilka śledztw równolegle mógł jeszcze pójść wieczorem do teatru albo na korridę? Do tego dochodzi zwyczajowa popołudniowa drzemka, że o wizytach w domu publicznych nie wspomnę. Oj, wiele utraciliśmy...
Pod względem językowym mogło być lepiej. Trafiają się bardzo niezgrabne konstrukcje (jak "najkrótsza odległość miedzy dwoma punktami"). Zaskoczył mnie również majordomus wyrażający się o swojej (zamężnej) pracodawczyni per "panienka". Tym bardziej, że wynajęto go dopiero, kiedy państwo młodzi zamieszkali razem w nowym domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz