Tytuł: Marsjanin
Tytuł oryginału: The Martian
Autor: Andy Weir
Autor: Andy Weir
Wydawnictwo: Akurat
Rok 1. wydania: 2011
Mark Watney zostaje porzucony na Marsie. Co gorsza, cała reszta ludzkości wierzy, że tam zmarł. Komunikacja z Ziemią nie wchodzi w grę, bo to właśnie urwana podczas burzy antena prawie go zabiła. A zresztą — nawet, gdyby mógł powiedzieć Houston, że ma problem, wysłanie jakiejkolwiek pomocy (choćby sondy niezdolnej do ponownego startu) potrwa zbyt długo. Mars nie obfituje w tlen, wodę ani jedzenie.
Tak to się zaczyna. Na szczęście Mark jest wyjątkowo cwanym Robinsonem. Dopingowany instynktem przetrwania, jakoś rozwiązuje problemy, które stawia życie na Marsie. Mistrzowskie granie emocjami czytelnika. Ledwie bohater wyjdzie na prostą i już wydaje się, że dożyje do nadejścia pomocy z Ziemi, coś się musi posypać albo wybuchnąć. W rezultacie książka bez przerwy trzyma w napięciu i sprawia, że koniecznie trzeba czytać dalej, żeby dowiedzieć się, jaki będzie finisz kolejnej katastrofy.
Narracja zróżnicowana, co uprzyjemnia lekturę. W większości to dziennik Marka, ale są również "normalne" podrozdziały o działaniach NASA lub przeżyciach reszty załogi, która wraca na Ziemię, (przez większość powieści) nieświadoma, że zostawiła na Marsie żywego kolegę.
Książka napisana bardzo technicznie — zawiera sporo opisów, co dokładnie Mark robi, co podłącza do czego, jakie niestandardowe zastosowania sprzętu wymyśla... Zapewne inżynier odczuje większą satysfakcję z lektury. Ale i bez wykształcenia technicznego można podziwiać wyobraźnię Autora. Ma się wrażenie, że pomyślał o wszystkim. Acz sama zaczęłam się zastanawiać, czy dałoby przedestylować łęty ziemniaczane. W końcu alkohol ma mnóstwo kalorii. No, pewnie bez drożdży byłoby trudno.
Zdaje się, że niekiedy Weir nie trzyma się kurczowo naukowych faktów. Owszem, na Marsie są imponujące burze, wiatr osiąga ogromne prędkości, ale atmosfera jest bardzo rzadka (ok. 1% ziemskiego ciśnienia). Obiło mi się o uszy, że wicher nie ma wystarczającej energii, aby przesunąć cegłę. Do tego mylące wydawało mi się podawanie, ile dany przedmiot waży na Ziemi. W końcu marsjańskie ciążenie jest o wiele mniejsze.
Pod względem językowym całkiem przyzwoicie, tylko gdzieś mi mignęła literówka i jeszcze jakiś błędzik. Ale nie wykluczam, że to lektura za bardzo wciągnęła, żeby zauważać usterki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz