sobota, 20 marca 2021

"Tongue Fu!" — poradnik

Tytuł:           Tongue Fu! 
Tytuł oryginału: Tongue Fu! 
Autor:           Sam Horn   
Wydawnictwo:     Studio Emka
Rok 1. wydania:  1996       

Książka to typowy poradnik, ze wszystkimi wadami typowymi dla gatunku. Podzielona na trzydzieści kilkustronicowych rozdziałów. Te z kolei składają się z króciutkich podrozdziałów. Każdy z nich zaczyna się od cytatu popierającego głoszoną tezę. Potem następuje historyjka z życia Autorki, jej rodziny lub kursantów, jak to opisywany chwyt zmienił ich życie na lepsze. Na końcu rozdziału zamieszczono stronę zestawienia nieodpowiednich i odpowiednich w danej sytuacji słów/zachowań.

Jak to w poradnikach — obiecuje się wiele, ale dostarcza bardzo mało konkretów (hej, przecież, jeśli ludzie wyczytają wszystko z książki, to przestaną się zapisywać na kursy, a z czegoś trzeba żyć). Podane zasady to w najlepszym przypadku banały. Raczej są powierzchowne. To bardziej techniki manipulacji niż rzetelna wiedza.

Zabrakło mi takich rzeczy jak sztuka prowadzenia konwersacji, wysuwania argumentów czy chociażby dbałości o język i poszerzania słownictwa, aby móc wyrazić jak najwięcej. No, ale to pewnie są zbyt złożone i pracochłonne sprawy jak na kurs lub poradnik. Więc nauczmy ludzi, jak spławić niezadowolonego klienta, żeby nie narobił wrzasku, a odejdą usatysfakcjonowani i zarekomendują Autorkę znajomym.

Irytowało mnie przekręcanie cytatów z początków podrozdziałów. Znaczy, pierwotny cytat jest podany uczciwie, ale potem następuje parafraza, niekiedy diametralnie zmieniająca jego znaczenie. I już! Mamy technikę podpartą autorytetem na przykład Szekspira. Tylko biedny William nie może się obronić.

Niekiedy postulowane zasady są wzajemnie sprzeczne. Najpierw zabrania się używania słowa "ale", a sto stron później podaje się je w przykładach właściwych słów. No to jak w końcu? A narzekania, że rozmowy nie są poddawane żadnym regułom już całkiem mnie zjeżyły. Czyżby Autorka książki o władaniu językiem nie słyszała o gramatyce?

Do tego nacisk na emocje, a nie na rozsądek. No cóż... Weźmy taki tytuł rozdziału: "Nie ma niczego takiego w ludziach, czego oparta na logice rozmowa z nimi nie potrafiłaby pogorszyć". Serio?! Ciekawa jestem, czy Autorka zdała w życiu jakikolwiek egzamin. Ustny, czy pisemny, wszystko jedno.

W ogóle metoda wykreślania jakichś słów czy pojęć z języka wydaje mi się prymitywna. Owszem, "ale" niejako unieważnia słowa, które padają przed nim. Jednak warto pamiętać, że to działa w dwie strony — można również "wymazać" słowa negatywne; "książka nudna, ale bohater dobrze zbudowany". Dlaczego wylewać dziecko z kąpielą? Możliwie, że subtelna analiza, kiedy "ale" nieźle się sprawdzi, wykracza poza ramy poradnika. Wspominałam o powierzchowności?

Zdarzają się literówki, czasami graniczące z błędami ortograficznymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz