piątek, 4 marca 2016

"Gwiazdozbiór psa" — pieska interpunkcja

Tytuł:           Gwiazdozbiór psa
Tytuł oryginału: The Dog Stars   
Autor:           Peter Heller    
Wydawnictwo:     Insignis        
Rok 1. wydania:  2012            

Kolejna, po "Wyznaję", książka, której twórca totalnie lekceważy zasady interpunkcji. Otóż, moim zdaniem, te wszystkie kreseczki i kropeczki do czegoś służą. Mianowicie, pozwalają Czytelnikowi od pierwszego rzutu oka zobaczyć zamysł Autora.

Heller nie dał mi tej szansy. Niekiedy musiałam się zastanawiać, co pisarz miał na myśli, czasem zgadywać, który z rozmówców wypowiada dane słowa. Zadanie tym trudniejsze, że myślniki otwierające dialog też zostały pominięte, trudno więc odróżnić pierwszoosobową narrację od słów mówionych na głos przez głównego bohatera. Zwłaszcza że Autor postanowił monotonnie oddzielać pustym wersem każdy akapit od sąsiednich.

Nie znoszę, kiedy ktoś nie szanuje mojego czasu, a pomijanie przecinków i myślników właśnie to oznacza — zmusza do poświęcenia dodatkowej chwili banalnym skąd inąd zdaniom. Nie bardzo widzę uzasadnienie dla takiego zabiegu — narrator jest w końcu poetą, wydał jakiś tomik wierszy, zachodzi więc podejrzenie, że co najmniej jedną książkę w życiu przeczytał. A przecinki mógł zaobserwować choćby w korespondencji z wydawcą.

Na ile się zorientowałam, "Gwiazdozbiór psa" to postapo. Dwa aspekty wykreowanego świata wydają mi się niewiarygodne — zarazy nie tyle dziesiątkujące, co tysiącujące lub milionujące ludzkość i sukińsyństwo nielicznych niedobitków. Czternastowieczna dżuma wymiotła jedną czy dwie trzecie populacji Europy, a tu nagle — mimo bardziej zaawansowanej medycyny — jeszcze gorsza masakra. No i ci ludzie nie myślący o innych rzeczach niż zabijanie i grabienie. Może jestem niepoprawną idealistką, ale wierzę w instynkt stadny, chęć zakładania rodziny, towarzyskość, potrzebę porozmawiania od czasu do czasu z innym człowiekiem... A może to głos  w dyskusji na temat prawa do posiadania broni? Jako taki, miałby rację bytu, ale Autor nie zajmuje jednoznacznej pozycji.

Zabrakło mi natomiast klęsk żywiołowych. Ot, podniosła się temperatura, więc pstrągi zniknęły. A gdzie huragany? W opisywanym uniwersum powinno być ich więcej niż imion.

Dlaczego wątek meteorologiczny jest tak bardzo marginalizowany w książce? Być może krzywdzę Autora niesłusznymi podejrzeniami, ale mam dwie hipotezy:
— po prostu nie wiedział, w końcu nie każdy musiał słyszeć, skąd się biorą cyklony;
— Heller odpowiednią wiedzę posiadał, ale wolał nie wyskakiwać z takimi niewygodnymi prognozami.
W porządku, Colorado nie leży na plaży. Ale niejaki huragan Katrina dotarł lądem od Zatoki Meksykańskiej do wschodniej Kanady...

1 komentarz:

  1. Calkowicie sie zgadzam z ta recenzja. Przeczytalem juz prawie polowe ksiazki i zastanawiam sie czy czytac dalej. Styl autora jest fatalny! Przeciez to wyglada jak by to napisal jakis bloger-amator, a nie pisarz z dorobkiem. Tresc ksiazki jest ciekawa, ale styl beznadziejny!

    OdpowiedzUsuń