Tytuł: Tajemni władcy
Tytuł oryginału: Die heimlichen Herrscher
Autor: Philipp Vandenberg
Autor: Philipp Vandenberg
Wydawnictwo: Klub dla Ciebie
Rok 1. wydania: 1991
Podtytuł — "Lekarze dyktatorów i wielkich tego świata" — wyjaśnia, o czym mówi książka. A dziełko pozwala spojrzeć na historię z innego, przeważnie pomijanego, punktu widzenia. No bo co by było, gdyby... Siedem rozdziałów pokazuje dzieje kilkorga raczej znanych władców i polityków oraz ich (niemal nigdy niewspominanych w podręcznikach) lekarzy przybocznych. Rozrzut bohaterów po chronologii spory: od Marka Aureliusza do Hitlera i Piusa XII.
Warto wspomnieć, że Autor ma talent do lekkiego i ciekawego snucia opowieści. Książkę czyta się z przyjemnością (może za wyjątkiem niekiedy bardzo obszernych cytatów — przytoczone w całości orzeczenie o psychice Ludwika II Bawarskiego mocno mnie wynudziło). Największe wrażenie wywarł na mnie pierwszy rozdział, poświęcony Wielkiej Trójce z Jałty. Faceci, którzy tam kreślili po mapach i decydowali o kształcie przyszłego świata, nie byli zdrowi...
Treść pozostałych rozdziałów również potrafi skłonić do refleksji. Jak często losy narodów w ogromnym i zwykle niedostrzeganym stopniu zależą od przypadkowych ludzi? Ani z rządzącej dynastii, ani wybranych demokratycznie? Bywa, że i nawet do zawodu lekarza słabo przygotowanych... A może nie tylko od lekarzy? W końcu wybory w USA przeważnie wygrywa ten wyższy. Jak wielki jest wpływ rzeczników, wizażystek, piarowców...?
Z wpadek, rzuciło mi się w oczy zamieszanie na stronie 161:
Jeśli dokładnie prześledzimy życie cesarza Marka Aureliusza, zobaczymy wyraźnie, jak bardzo go sobie Platon zawłaszczył, jak go skarykaturował, ponaginał — istny Reader's Digest.
Hmmm. Jestem święcie przekonana, że Platon żył w V i IV wieku p.n.e., a Marek Aureliusz — w drugim naszej ery, więc... Idei opętania przez ducha Platona nie rozpatruję. Ale może to złośliwy chochlik coś namieszał i miało być odwrotnie.
Język poprawny, słownictwo... Hmmm, w częściach pisanych przez Vandenberga przystępne, spokojnie można zrozumieć przekaz bez konieczności podejmowania studiów medycznych. Gorzej z nieszczęsnymi cytatami z lekarzy — tam roi się od żargonu, od nazw lekarstw, które nic mi nie mówiły... No, ale oni w końcu nie pisali dzienników ani oficjalnych dokumentów z myślą o popularyzowaniu nauki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz