wtorek, 31 października 2017

"Gwiezdne szczenię" — naiwnie

Tytuł:          Gwiezdne szczenię         
Autor:          Jacek Izworski            
Wydawnictwo:    Krajowa Agencja Wydawnicza
Rok 1. wydania: 1986                      

Książka poraża naiwnością. Rozumiem, że trzeba było wszędzie wciskać ustrój komunistyczny, a ludzkość musiała nieść innym cywilizacjom kaganiec tfu! kaganek powszechnego pokoju i przyjaźni (chociaż nie przesadzajmy — w momencie publikacji Zajdel już nie żył, a kilka obrazoburczych powieści zdążył wydać). Ale co z ewolucją i fizyką? Ich też nie lubił podstępny cenzor?

Wciąż nie potrafię uwierzyć, że gatunek tytułowego szczenięcia mógł gdziekolwiek wyewoluować — stworki nie potrafią pokonywać stromych przeszkód, w wodzie się topią i muszą odżywiać się wyłącznie tym, co znajdą na ziemi. Za to inteligencję mają, że ho, ho! Wszelkie życie na planetach podobnych do Ziemi zobowiązane jest naśladować nasze, z zachowaniem epok geologicznych włącznie. Kosmonauci rzucają okiem na powierzchnię i już wiedzą, że to wiek XIX... Rakieta błyskawicznie rozwija prędkość nadświetlną i nikomu nie przeszkadzają przeciążenia. Nawet przedmiotów nie trzeba specjalnie przymocowywać. Tajemniczy bierny metan, który nie wybucha po zmieszaniu z tlenem...

Na domiar złego główny komputer statku nazywa się "Komputerem Uniwersalnego Pilotażu i Astronawigacji". Trzeba mnóstwo dobrej woli, żeby za przykładem narratorki mówić o nim "Kubuś".

Na początku czytelnik dostaje mnóstwo infodumpów, w dużej części niepotrzebnych: a ile lat mieli poszczególni członkowie załogi, a jakiej wielkości były wszystkie planety w akurat badanym układzie, promień orbity, grawitacja, temperatura... Dopiero pod koniec drugiej części zaczyna się właściwa fabuła.

Bohaterowie mocno czarno-biali. Jeśli są ludźmi albo kulonikami, to obowiązkowo muszą być szlachetni, skłonni do poświęceń i ogólnie wspaniali. Jeśli należą do złej, rasistowskiej i wojowniczej cywilizacji — podli i krwiożerczy. No, z drobnymi wyjątkami.

Pod względem językowym też szału nie ma. Najbardziej przeszkadzało mi notoryczne zapisywanie liczb cyframi, nawet w dialogach. Literówki mogłabym przeżyć, zresztą nie ma ich straszliwie dużo. Ale mylenie "tą" i "tę" to chyba trochę wstyd.

5 komentarzy:

  1. sympatyczna ksiązka dla nastolatków. sam czytałem to mając lat 16 i bardzo miło wspominam. nic ponad to. nie razi wciskanie ówczesnych realiów dziś już zupełnie. PK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie to kwestia wieku w momencie czytania...

      Usuń
  2. Jakie by to nie było, jest lata świetlne przed każdą z książek polskiego kanonu literatury, które są przestarzałe, nudne i kompletnie nieprzydatne. Wolę czytać o przygodach niedoskonałych kuloników niż biczować się idiotyczną "Bogurodzicą", patologicznym "Panem Tadeuszem", albo nudnymi wierszami z przeszłości, która powinna dawno być umieszczona w grobach wraz z wymarłymi autorami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co jest idiotycznego w Bogurodzicy, albo patologicznego w Panu Tadeuszu?

      Usuń
  3. Nooo, kanon lektur to inna bajka. Acz Harry Potter jest przyjemny i raczej bardziej nowoczesny.

    OdpowiedzUsuń