niedziela, 18 sierpnia 2019

"Gwiazda zagłady" — słabe fantasy

Tytuł:           Gwiazda zagłady    
Tytuł oryginału: Wormwood           
Autor:           Graham Peter Taylor
Wydawnictwo:     Amber              
Rok 1. wydania:  2004               

Fantasy, akcja rozgrywa się w Londynie, chyba siedemnastowiecznym, bo ludzie jeszcze pamiętają o wielkim pożarze z 1666. Ale posługują się i pistoletami (także małymi), i mieczami, więc może Autor wymyślił sobie jakiś świat alternatywny.

To sequel do "Zaklinacza Cieni" (szkoda, że na okładce zabrakło miejsca dla tego szczegółu), którego nie czytałam. Być może z tego powodu trudno mi było wejść w opisany świat, zrozumieć bohaterów, przejąć się ich losami...

Po świecie pałęta się sporo nadnaturalnych istot: duchy, anioły, demony... Niektóre pradawne. Ludzie sprawiają wrażenie zagubionych wśród tej całej menażerii. Szczególnie młoda, nastoletnia służąca nie ma pojęcia, komu powinna uwierzyć, jeśli każdy podaje się za jej przyjaciela.

Nie podobała mi się obcesowość działania zła. Ludzie nie dostają porządnej szansy na odmowę, zostają opętani czy w inny sposób skażeni, zanim zaczną się zastanawiać, czy powiedzieć "tak". Nie żebym uważała, że siły piekielne są zobowiązane do przestrzegania zasad fair play. Sądzę, że zwalanie wszystkiego na czynniki zewnętrzne jest pójściem na łatwiznę — "to nie ja zdradziłem żonę, to tamta kobieta mnie uwiodła/zaczarowała". Bo się uśmiechnęła albo miała za krótką spódnicę, albo rozpuszczone włosy... Bez przesady, jesteśmy dorośli, więc odpowiadamy za swoje czyny i nie ma co zwalać własnych grzechów na magię i demony. Ani liczyć, że anioły cudownie rozwiążą wszystkie problemy.

Z powodu tej łatwości omotywania ofiar, trudno znaleźć w powieści postać jednoznacznie dobrą. Nie miałam więc komu kibicować, a tu ryzyko duże, na Londyn ma spaść kometa, każdy może stracić życie. Dlaczego powinnam martwić się akurat nastolatką, która bez skrupułów okradła pracodawcę?

Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy Taylor się nie popisał, ale wiele rzeczy uważam za niedopracowane. Na przykład wspomniany na wstępie miecz (wyszedł z użycia w XVI wieku). Nie dość, że bohaterowie książki posługują się tą bronią nagminnie, to jeszcze czasami chowają miecz w lasce! Podejrzewam, że chodziło o szpadę lub rapier.

Astronomia to już prawdziwy horror — w nocy "na niebie wisiał jasny księżyc w nowiu" (s. 35), a kilka dni później była pełnia. Do tego mamy bezcenną księgę ze starożytnym pismem na zniszczonym papierze (nie papirusie ani pergaminie), absynt jest słodkim likierem... No, ewidentnie ktoś tu nie uważał na lekcjach (i na imprezach nie patrzył, co pije), a potem nie chciało mu się sprawdzić szczegółów.

Jedyny plus, jaki znalazłam w książce, to kilka oryginalnych magicznych detali. Na przykład anielska krew, paląca się jak napalm, jeśli zostanie rozlana.

Nie zauważyłam poważniejszych wpadek językowych, tylko jakieś powtórzenia. Ale nie wykluczam, że stało się to za sprawą facepalmów przy błędach merytorycznych.

4 komentarze:

  1. To Amber - obstawiam, że znaczna część owych wpadek jest "zasługą" tłumacza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wykluczam, że to tłumaczenie zawiodło. Ale pomylić pierwszą kwadrę z nowiem to już niezły wyczyn. W jakimkolwiek języku, jak sądzę.

      Usuń
  2. Z mieczem to pewnie wina tłumaczenia. Sword chyba oznacza różne rodzaje broni białej, ale przy lasce można się domyślić, że jednak nie miecz. Inne rzeczy już raczej nie zależały od tłumacza. Na astronomii się nie znam, natomiast z absyntem to faktycznie wyczyn. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie trzeba się wybitnie znać na astronomii, żeby wiedzieć, że pełen cykl księżycowy trwa około miesiąca. A zatem pełnia tydzień po nowiu jest równie prawdopodobna, jak południe kilka godzin po północy.

      Usuń