niedziela, 10 listopada 2019

"Grawitacja" — kosmiczny niefart

Tytuł:           Grawitacja    
Tytuł oryginału: Gravity       
Autor:           Tess Gerritsen
Wydawnictwo:     Albatros      
Rok 1. wydania:  1999          

Thriller medyczno-kosmiczny. Na stacji kosmicznej powstaje nowy rodzaj organizmu. W środowisku bez grawitacji rozwija się całkiem inaczej niż w ojczystym habitacie. I atakuje wszystko, co się rusza. Kiedy Biały Dom orientuje się, co jest grane, ma problem z pozwoleniem na powrót zakażonych astronautów. Nieprzyjemny dylemat moralny. W tle rozgrywa się mnóstwo dramatów — rozłączone małżeństwa, lekarze, którym nie pozwala się na pomaganie pacjentom...

Może nie powinnam się tego czepiać, ale irytował mnie ciąg nieszczęśliwych zbiegów okoliczności i ludzi zachowujących się głupio, byle tylko popchnąć akcję do przodu. Chimera wykorzystuje absolutnie każdą okazję, żeby upolować nowego nosiciela (czasami miałam wrażenie, że każda zabłąkana komórka to kolejne ognisko zarazy), dwie śmierci w wypadkach samochodowych, współpracownicy grający wdowcowi na nerwach, zamiast go wspierać... 

No, za dużo tego było, żeby moje zawieszenie niewiary wytrzymało. OK, w życiu czasem zdarzają się naprawdę paskudne ciągi wypadków, ale w literaturze wyglądają równie sztuczne, jak bohater z nieustającym fartem i pomoc nadchodząca w ostatniej możliwej sekundzie.

Czasami, zwłaszcza na początku, niektóre zwroty akcji można było przewidzieć. Ja już miałam pewność, że myszki laboratoryjne zaraziły się jakimś syfem, a tu jeszcze trzeba czekać wiele stron, zanim stanie się to jasne dla wszystkich zainteresowanych.

Ogółem — dużo grania na oczywistych nutach, aż całość brzmi fałszywie. To stosunkowo stara książka — z ubiegłego wieku, napisana wkrótce po serii romansów kryminalnych. Może Autorka wtedy jeszcze nie miała wprawy w operowaniu emocjami czytelnika.

Zaskoczyło mnie, że kosmonauci mogą mieć problem z chorobą kesonową, bo w skafandrach jest niższe ciśnienie niż na stacji. Nigdy o tym nie słyszałam. Jeśli to prawda, to wydaje mi się bardzo głupim rozwiązaniem, szczególnie w sytuacjach krytycznych, kiedy dobrze by było jak najszybciej założyć kombinezony, a tu trzeba godzinami się adaptować. Nie można po prostu utrzymywać niskiego ciśnienia na całej stacji, ale z większym stężeniem tlenu, żeby ciśnienie parcjalne pozostało z grubsza stałe?

Z rozpoznawaniem w ciągu nukleotydów (tak na oko, bez porównywania z bazą komputerową), od jakiego gatunku pochodzą, też miałam problem. Ktokolwiek zna te długaśne ciągi czterech literek na pamięć? Nawet nie tylko dla człowieka, ale innych gatunków też?

Sporadycznie, ale trafiają się usterki językowe — a to powtórzenie, a to literówka... Aha, przeszkadzały mi nierówne wielkości liter w oznaczeniach dat na początku rozdziałów. Jakby ktoś zastosował różne rozmiary czcionki w jednym wyrazie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz