sobota, 1 sierpnia 2020

"Runa" — wielowątkowo

Tytuł:           Runa     
Tytuł oryginału: Runa     
Autor:           Vera Buck
Wydawnictwo:     Initium  
Rok 1. wydania:  2015     

W książce splata się wiele wątków. I długo trwa, zanim zacznie się z nich wyłaniać spójny obraz. Z początku nic nie wskazuje, że powieść jest kryminałem. Raczej wygląda na powieść historyczną, dużo tu o dziewiętnastowiecznych wizjach leczenia chorób psychicznych, pojawiają się jakieś nawiązania do okultyzmu, można doszukiwać się alchemii, jest odrobina romansu... Na pierwsze zwłoki trzeba długo czekać, a i to — nie wiadomo, czy to aby na pewno morderstwo. Wątków jest tyle, że przed powrotem do raz napoczętego, często zapominałam, kto brał w nim udział, jak miał na imię i do czego dążył.

Początek był dla mnie odstręczający. Dostajemy bardzo długi opis wykładu znanego francuskiego psychiatry. Wykład połączony jest z prezentacją chorych i nasuwa silne skojarzenia z cyrkiem. Banda sadystycznych mizoginów udaje, że leczy chore psychiczne kobiety. Ich diagnozy... No, mam wrażenie, że sama postawiłabym lepsze — zdaniem panów w większości przypadków to histeria i tyle. Najlepiej leczyć ją prasą do miażdżenia jajników.

Ale jakie tam leczyć? Podczas cyrkowego wykładu prowadzący prowokuje ataki. Bo są takie widowiskowe i zebrani na sali faceci z zaciekawieniem patrzą, jak się te biedne kobiety miotają w drgawkach. A jeśli jeszcze którejś szpitalne ubranie (specjalnie udrapowane przed występem) zadrze się wyjątkowo wysoko, to już sama radość. Uch, trudno znaleźć przykład bardziej bezbronnego człowieka niż chora kobieta przypięta pasami do łóżka.

Ja wiem, że początki psychiatrii nie były łatwe ani przyjemne, nawet jak na medycynę. Ale czytanie o szczegółach tego przedstawienia było żenujące.

Na szczęście im dalej, tym lektura stawała się ciekawsza. Przyzwyczaiłam się do licznych bohaterów. Mniej więcej w połowie książki ich losy zaczęły łączyć się w całość i od tego momentu czytałam z zainteresowaniem. OK, może i opisy na początku były potrzebne, ale nie zahaczały porządnie odbiorcy. Zapewne książka zyskałaby na lekkim odchudzeniu. A jeśli nie — to na przeredagowaniu w taki sposób, żeby już wcześniej wciągnąć czytelnika.

Nie zauważyłam usterek językowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz