Autor: Mike Resnick
Połączenie fantasy, kryminału i humoru. Urban fantasy — równolegle do tego Manhattanu, który znamy (przynajmniej z filmów), istnieje drugi, zaludniony przez elfy, krasnoludki, duchy i całą resztę magicznej czeredy. Inne magiczne krainy też są, ale akcja nie wykracza poza Nowy Jork. Kryminał klasyczny — prywatny detektyw dostaje zlecenie i przez całą książkę szuka skradzionego jednorożca. Trup ściele się niezbyt gęsto i umierają głównie ci źli. Humor niezbyt wysokich lotów, wpadający w absurd. Mieszanka lekka, podobnie jak składniki.
Prywatny detektyw w towarzystwie głównie whisky spędza najgorszego w
życiu sylwestra — wspólnik uciekł z żoną, w zamian zostawiając długi.
Nagle w biurze pojawia się elf (nie typowy, Tolkienowski, bo mały,
zielony i brzydki). Najpierw długo przekonuje detektywa, że nie jest
delirium, potem wyłuszcza, z jaką sprawą przyszedł — skradziono
jednorożca, który znajdował się pod opieką elfa, co jego cech karze
śmiercią. Wreszcie detektyw przyjmuje zlecenie, głównie dlatego, że do
biura wpadają wysłannicy wierzycieli.
Elf zabiera detektywa do tego drugiego Manhattanu, a tam przez całą noc
poszukują złodzieja. Mają tylko noc, bo wyrok ma być wykonany o świcie.
Sprawy coraz bardziej się komplikują, klient nie bardzo współpracuje,
nie opowiada wszystkiego, w końcu okazuje się, że częściej łże, niż mówi
prawdę. Za to pojawiają się nieoczekiwani sojusznicy.
Uniwersum sympatyczne, chyba podszyte nostalgią za starymi czasami.
Mieszkańcy "magicznego" Manhattanu całymi dniami przesiadują w knajpach
(kto im to finansuje?), niektórzy jeszcze się nie zorientowali, że w
latach trzydziestych miał miejsce jakiś kryzys finansowy. Bezrobotni Święci
Mikołaje większość roku spędzają w ni to hotelu, ni to przytułku...
Każdy ma mnóstwo czasu, który wykorzystuje na robienie tego, co lubi
najbardziej.
Fabuła wartka, co chwilę wyskakuje jakiś nowy problem albo inny nieoczekiwany zwrot akcji. A każda chwila się liczy, co podkreśla struktura książki — powieść podzielona jest na rozdziały zatytułowane kilkudziesięciominutowymi przedziałami. Dla przykładu , pierwszy to "20.35 – 20.53".
Na końcu Autor dołączył sześć dodatków uzupełniających wątki pojawiające się w treści. Każdy inny w formie: wyniki konia wyścigowego, raport z przesłuchań, zapis trwającej całe lata partii szachowej... Ogólnie — lektura lekka, łatwa i przyjemna. Można się doszukiwać głębszych przemyśleń, ale trzeba chcieć.
Zwraca uwagę, że WTC jeszcze stoi. Jednak świat się zmienił przez ostatnie kilkadziesiąt lat.
Nie zauważyłam wpadek językowych, może dlatego, że język prosty, bez fajerwerków
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz