Tytuł: Król Ameryki
Tytuł oryginału: The Sun King
Autor: David Ignatius
Autor: David Ignatius
Wydawnictwo: Amber
Rok 1. wydania: 2000
Stało na półce z kryminałami i thrillerami. Nie mogę zrozumieć, dlaczego książka tam się znalazła. Pewnie komuś Autor się skojarzył... Powieść opowiada o życiu waszyngtońskich dziennikarzy. Podejrzewam, że zawiera sporo wątków autobiograficznych. W końcu Ignatius pracuje dla "The Washington Post". Tematyka — życie elit finansowych oczyma pismaków — mnie w ogóle nie zainteresowała. Przekręty, ostentacyjna radość, przemyślenia na temat absolwentów Harvardu, rozważania, kogo by tu obsmarować w następnym numerze... — nuda. Silny wątek romantyczny też nie pomógł.
Przez kilkanaście kartek zastanawiałam się, w jakich czasach toczy się akcja. Prezydent ma poważne kłopoty, nie wiadomo, czy utrzyma się w Białym Domu — mogło chodzić albo o Nixona, albo o Clintona. Kiedy ta tajemnica się wyjaśniła, w książce nie zostało już nic frapującego.
Brakowało mi bohatera pozytywnego — lubię komuś kibicować, zaprzyjaźnić się z postaciami, a nie tylko życzyć wszystkim jak najgorzej. Przy narratorze chorągiewka na szczycie Gerlacha wygląda jak symbol stałości i niezmienności, a Galvin ma uboższe wnętrze niż wydmuszka. Candace zachowała jeszcze jakieś zalety (może nawet sporo), ale kryształowa też nie jest.
Zasadniczo Autor nie wychodzi poza swoje podwórko. No i słusznie. Bo jak spróbował... Fragment ze strony 213:
Czytelnikowi pozostawiam pytanie w stylu Heisenberga: czy przez sam akt obserwacji miałem wpływ na zjawiska, które teraz opisuję?
Nie rozumiem, co ma efekt obserwatora do Heisenberga. Zasada nieoznaczoności to całkiem inna bajka. Kota Schrödingera jeszcze można w tym kontekście zamieścić...
Językowo nie jest źle, rzuciło mi się w oczy tylko brzydkie powtórzenie: "porywisty wiatr porywał od czasu do czasu liście".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz