poniedziałek, 24 lipca 2017

"Łysiak fiction" — przerost humanisty nad przyrodnikiem

Tytuł:          Łysiak fiction    
Autor:          Waldemar Łysiak   
Wydawnictwo:    Wydawnictwa "Alfa"
Rok 1. wydania: 1986              

Zbiór trzech tekstów publicystycznych i kilkunastu opowiadań o tematyce zbliżonej do SF. Uważam, że wydawnictwo wybrało bardzo niefortunną kolejność utworów. Pierwszy — poświęcony obronie Dänikena — nastawił mnie negatywnie do wszystkich pozostałych. I nie chodzi o to, że nie zgadzam się z główną tezą (że w dyskusji naukowej należy używać argumentów merytorycznych, a nie wyzwisk), bo trudno się z nią nie zgodzić. Poszło o strasznie naciągane wnioskowanie i ogólny komunikat, który — moim zdaniem — wyłania się z tekstu: "Jestem humanistą, nie znam się na naukach ścisłych i jestem z tego dumny". To przeszkadzało w odbiorze pozostałych opowiadań. Skoro już nastawiłam się na szukanie wpadek naukowych, to i bez problemu je znalazłam.

Na przykład przeszkadzało mi założenie, że jeśli na innych planetach istnieją humanoidalne rasy rozumne, to człowiek bez problemu może się z nimi rozmnażać (płodząc potomstwo zdolne do rozrodu). Mnie w takim wypadku wyłącza się zawieszenie niewiary, a włącza przewracanie oczyma. Nawet jeśli ta inna rasa też ma geny zapisane w DNA. Przecież ze skrzyżowania krowy z kozłem nie powstanie płodne kozielątko. Mimo że oba stworzenia żyją na jednej planecie, są ssakami i mają rogi oraz po cztery nogi. Takie numery mogą przejść w fantasy, gdzie ludzie swobodnie chędożą się z elfami czy krasnoludami.

Natomiast bardzo dobrze wypada humanistyczna strona tekstów. Podobało mi się dopracowanie pod względem historycznym oraz świetnie dobrane obrazy niekiedy występujące w opowiadaniach. Niektóre utwory wymagały ogromnej pracy i wiedzy. Doceniam ten wysiłek.

Na ogół teksty czytało się przyjemnie (z utworami publicystycznymi nieco gorzej, ale możliwe, że to po prostu nie jest ulubiona lektura tygrysków). Męczyło mnie tylko jedno, "Profesora Meadowsa teoria koła — długaśny monolog, nawet niepodzielony na akapity. Jeszcze fabuła całkiem przyzwoita, ale ta forma... 

Moje wydanie ozdobiono kilkunastoma stronami czarno-białych ilustracji. Pojawiają się w dwóch grupkach, niestety w innej kolejności niż teksty, do których się odnoszą. Za każdym razem trzeba szukać właściwych obrazków.

Pomysły na intrygę zasadniczo mi się podobały. Do tego są raczej zróżnicowane, chociaż niektóre motywy się powtarzają.

Język bogaty (znowu widać przewagę humanisty nad przeciętnym zjadaczem chleba), ale przeszkadzało mi  zapisywanie liczb cyframi w dialogach.

2 komentarze:

  1. O "rasach" - na końcu:

    http://seczytam.blogspot.com/2017/07/o-takim-fakcie-ze-pomieszczenie-typu.html

    OdpowiedzUsuń