Tytuł: Rubinowy rycerz
Tytuł oryginału: The Ruby Knight
Autor: David Eddings
Autor: David Eddings
Wydawnictwo: Książnica
Rok 1. wydania: 1990
Klasyczne fantasy, sztampowe i napompowane patosem aż do granic pęknięcia. Grupa przedzielnych i przeszlachetnych rycerzy wyrusza z najważniejszą na świecie misją. Oczywiście — walczą ze straszliwym ZUEM. Na szczęście mają potężnych sprzymierzeńców. W każdym świecie przyzwoite zło potrzebuje dobra, żeby móc w pełni pokazać swoje możliwości.
Dużo mapek — dla każdej części jedna plus zbiorcza dla całej książki. Nie przydały mi się jakoś zbytnio (nie czułam potrzeby śledzenia trasy bohaterów), ale świadczą o pewnym wysiłku Autora włożonym w światotwórstwo. Widać również próbę zróżnicowania narodów. Mają własne religie, zwyczaje, podejście do życia, języki...
Bohaterowie wydali mi się kupą tryskających testosteronem mięśniaków. W grupie podróżników z tła wybija się ich dowódca (głównie stopniem wypasienia i ogólną zarąbistością), czarodziejka, młody chłopak będący złodziejaszkiem (on przynajmniej wnosi odrobinę humoru do historii) i grająca na flecie dziewczynka. No, jeszcze odrobinę giermek przywódcy. Pozostali straszliwie mi się mylili i niekiedy odnosiłam wrażenie, że różnią się wyłącznie imionami.
Irytowały mnie sztywne dialogi. Rycerze wygłaszają do siebie nawzajem przemówienia, rozprawiają o rzeczach, które dla obu stron powinny być od dawna oczywiste. Infodumpy da się lepiej zamaskować. Oprócz tego zachowywali się naiwnie — każdemu napotkanemu człowiekowi ochoczo opowiadali, dokąd i po co zmierzają. Jak Czerwony Kapturek wilkowi. Wystarczy, że obcy nie lubił głównego ludzkiego szwarccharakteru, aby mu zaufać i potraktować jak swojego.
Dziwiło, że bohaterom wyruszającym z tak ważną dla ich królestwa misją każdy duchowny może wydawać rozkazy i zmusić do chwilowego zaniechania wysiłków. Wydaje mi się, że to nielogiczny element w konstrukcji świata. No, ale bez niego książka byłaby o wiele krótsza.
Pod względem językowym — żadnej rewelacji. Literówki, powtórzenia... Denerwowało mnie odmienianie przezwiska dziewczynki — Flecik — jakby chodziło o chłopca. Jechać z Flecikiem, mówić o Fleciku... Może i jest w tym jakaś głębsza logika, ale drażniło mnie to. Tym bardziej, że przez jakiś czas sądziłam, iż dziecko jest chłopcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz