poniedziałek, 26 lutego 2018

"Miecz i kwiaty" — wyprawy krzyżowe w wersji fantasy

Tytuł:          Miecz i kwiaty
Autor:          Marcin Mortka 
Wydawnictwo:    Uroboros      
Rok 1. wydania: 2010          

Trylogia wydana jako jeden tom. Siłą rzeczy, rozmiarami i wagą zbliżony do cegły — ponad 900 stron w formacie B5. Akcja rozgrywa się w Ziemi Świętej, pod koniec XII wieku. Chrześcijanie marzą o odbiciu Jerozolimy, po okolicy kręci się mnóstwo wojowników w zbrojach lub turbanach. Nie brakuje również sił nadprzyrodzonych rozmaitych proweniencji — chrześcijańskich diabłów, arabskich dżinów i jeszcze starszych bytów. Co i rusz ingerują w zdarzenia, mącą albo czynią jakieś cuda.

Irytował i męczył mnie fakt, że bardzo długo nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Znaczy, cele protagonisty wydawały się w miarę jasne (przede wszystkim przeżyć, a potem szukać brata), ale do czego dążyli pozostali... Nieco wyjaśnia się dopiero w połowie drugiego tomu. Nie na długo jednak — trzeci zaczyna się w momencie, gdy główny bohater budzi się z potężną dziurą w pamięci. Rozumiem, że on był zbyt zaangażowany w historię, aby rzucić ją do wszystkich diabłów, ale mnie korciło. Gdybym czytała trzytomowe wydanie, zapewne poprzestałabym na pierwszym. A niepotrzebnie, bo drugą połowę trylogii czytało się o wiele lepiej niż pierwszą.

Postaci mnóstwo, te najważniejsze dobrze zbudowane — z historiami, charakterami, wadami i zaletami, marzeniami, niekiedy nawet głębszymi przemianami... Drugoplanowe też całkiem przyzwoicie zarysowane. Tylko straszliwie mylili mi się Adalbert z Adelardem. Szczególnie gdy podróżowali razem, musiałam się zastanawiać, który właśnie się odezwał albo podszedł. Sądzę, że dałoby im się dobrać mniej podobne imiona.

Fabuła, kiedy już przestaje być szalenie tajemnicza, robi się ciekawa. Już wiadomo, za kogo wypada trzymać kciuki, człowiek zdążył się przywiązać do tych dobrych bohaterów. Pobocznych wątków nie brakuje — ładnie urozmaicają historię. Egzotyczny (tak pod względem miejsca jak i czasu) sos dodaje smaku.

Powieść raczej dla mężczyzn — sporo tu walk, potyczek, zmagań. Za to znaczących postaci kobiecych — raptem trzy, a pozytywnych jeszcze mniej. Zasadniczo panowie służą do wywijania mieczem, a panie do intrygowania, zakochiwania się i komunikowania z siłami nadprzyrodzonymi.

W posłowiu Autor wyjaśnia, gdzie musiał minąć się z prawdą historyczną, żeby opowieść wyglądała ciekawiej. Uważam, że to miły gest.

Zdarzają się błędy. Na stronie 245 pewien rycerz na podstawie trupów trzech Saracenów i dwóch koni dochodzi do wniosku, że arabskich wojowników było pięciu. Wniosek słuszny, acz wydaje mi się nieuprawniony. Nieco dalej znajduje się porównanie "na chwilę krótką jak sura Koranu". Sury bywają różnej długości, taka "Krowa" do krótkich wcale nie należy.

Językowo również nie jest dobrze. Dużo powtórzeń i literówek, sporadycznie inne usterki: zgubione podmioty i zaimki odsyłające do niewłaściwego słowa, "ci" w dialogu napisane dużą literą, "tę" pomylone z "tą"... Rozbawiła mnie wizja kobiety "z włosami ściągniętymi mocno na plecach".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz