sobota, 4 sierpnia 2018

"Tajemnica Mandylionu" — niewprawnie

Tytuł:          Tajemnica Mandylionu           
Autor:          Artur Żamojda                  
Wydawnictwo:    Wydawnictwo Księży Marianów MIC
Rok 1. wydania: 2016                           

Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że Autor jest jeszcze bardzo niedoświadczony w pisaniu. OK, od czegoś trzeba zacząć, ale redaktor też nowicjusz? O braku wprawy świadczy kilka rzeczy.

Po pierwsze, Żamojda stara się grać na czas, żeby nie odkryć wszystkich kart przedwcześnie. W rezultacie dopiero w okolicy połowy książki dowiadujemy się, o co chodzi, a po drodze napotykamy sporo nieciekawych zapychaczy. Protagonista w dramatycznych okolicznościach zdobył bardzo ważny i tajemniczy pamiętnik, więc czyta go w oszałamiającym tempie kilku stron na dobę. Mimo że — jako nauczyciel — w wakacje nie ma wiele do roboty. A w pamiętniku między innymi nijak nie związany z fabułą opis szarży na Somosierrę. Nie, twórca pamiętnika tam nie był, ale spotkał żołnierza, który mu wszystko opowiedział.

Po drugie, Autor słabo kontroluje szczegóły, na przykład czas. Bohater wsiada do autobusu o dziewiątej rano, jedzie na uczelnię, zamienia kilka zdań ze znajomym, idą do knajpy i już jest popołudnie. Albo budzi się o świcie, wychodzi na podwórko, żeby się umyć, przekomarza się ze znajomymi i już słońce przypieka. Znajomy narzeka, że nie może rozmawiać, bo spieszno mu do zasłużonego urlopu, a za kilka dni panowie znowu się spotykają i gadają.

Po trzecie, sam protagonista częściej zachowuje się jak miotany hormonami nastolatek niż jak dorosły facet. Co zobaczy spódniczkę, to głupieje, pozwala sobą manipulować, że aż przykro czytać... A w ramach zalotów próbuje poznaną babę wrzucić pod zimny prysznic. Myślałam, że z tego się wyrasta długo przed maturą.

Po czwarte — nieporadność językowa. Zgubione podmioty, powtórzenia, liczby zapisane cyframi (nawet w dialogach), błędne konstrukcje... Rozbawił mnie fragment ze stron 47-48: "oddziały zaborcy, które w dworkach takich jak mój chędożyły konie i stacje czyniły". Niby poprawnie, ale taka interpretacja się narzuca, że... To jeszcze nie jest warsztat starego pisarza.

Ogólnie, powieść rozkręca się mniej więcej w połowie. Coś się zaczyna dziać, znikają zapychacze, akcja nabiera rumieńców, nawet błędy językowe rzedną. Niestety, aż do końca niektóre wydarzenia wyglądają nienaturalnie, jakby Autor potrzebował określonej sytuacji, ale nie miał dobrego pomysłu, jak do niej doprowadzić. Protagonista często gęsto robi coś wiedziony intuicją albo nogi same go niosą w interesujące miejsce.

Bohaterowie mnie nie przekonali. Postacie prosto skonstruowane, od razu wiadomo, kto zły, a kto dobry. Protagonista miota się, łasi do szwarccharakterów, powarkuje bez sensu i powodu na tych, którzy mają mu pomóc... Zostaje świadkiem morderstwa, a po kilku dniach już miewa wątpliwości, czy to aby nie on zabił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz