sobota, 26 stycznia 2019

"Tropiciel" — dużo obyczajówki

Tytuł:           Tropiciel      
Tytuł oryginału: The Follower   
Autor:           Patrick Quentin
Wydawnictwo:     C&T            
Rok 1. wydania:  1950           

Patrick Quentin (oraz warianty) to pseudonim używany przez czworo pisarzy. Ta akurat historia została stworzona przez dwóch panów: Hugha Wheelera i Richarda Webba. Nie widać, żeby była bardzo "męska".

Książka stała na półce z kryminałami, ale więcej tu obyczajówki niż szukania mordercy. Owszem, na samym początku bohater znajduje ciało, ale potem już wiele o nim nie myśli — koncentruje się na dotarciu do żony, która zniknęła. I chronieniu jej, bo sam nie wie, czy to ona zabiła. W końcu trup leży w ich mieszkaniu.

Protagonista niemal ciągle się cieszy, że już za chwilę zobaczy ślubną. W końcu zaczęła mnie irytować ta jego powtarzalna naiwność, że tym razem będzie inaczej i wreszcie ją dorwie. W ogóle jakoś trudno mi było kibicować bohaterowi — ożenił się ze śliczną i bogatą kobietą, prawie jej nie znając, niedługo po jej spotkaniu. Nie przeszkadzało mu, że była wtedy pijana i w towarzystwie faceta z półświatka. Obecne popełniane przez małżonkę idiotyzmy też go rozczulają. No to chyba sam się prosił o kłopoty?

Zwłoki błyskawicznie przestają mieć znaczenie w fabule, książka zmienia się w tropienie żony. Najpierw w Stanach, później w Meksyku. Co chwilę następuje rozmowa z kimś i co chwilę nadzieja, że teraz to już muszą się spotkać.

Postacie raczej raczej stereotypowe. Każdy Meksykanin jest tak skorumpowany, że sprzedałby własną matkę. Najchętniej na aukcji, a jeszcze lepiej — na kilku, żeby od wielu nabywców dostać kasę. Poszukiwana żona jest tak pusta, że życie wewnętrzne ma zdecydowanie uboższe niż wydmuszka. Nie mam pojęcia, po co się nią w ogóle przejmować.

Pod względem językowym szału nie ma. Literówki, zagubione podmioty... Nie bardzo rozumiem, dlaczego w recepcji każdego meksykańskiego hotelu pracuje urzędnik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz