poniedziałek, 7 stycznia 2019

"Schron" — stare SF

Tytuł:          Schron            
Autor:          Mirosław Jabłoński
Wydawnictwo:    Glob              
Rok 1. wydania: 1987              

Postapo — po wojnie nuklearnej (to musiał być bardzo modny temat w momencie wydawania książki) ludzkość podzieliła się na dwa odłamy: uprzywilejowani znaleźli się w podziemnym schronie. Reszta żyje na powierzchni, zmutowana nie do poznania. Wśród nich przychodzi na świat protagonista — istota uznawana za potwora, bo ma cztery kończyny, jasne włosy, gładką skórę...

Uważam, że powieść nie zestarzała się zbyt ładnie. Widmo wojny jądrowej jakby przyblakło, obecnie straszą nas inne zjawy. Tylko ta technologia ciągle nie nadąża... O ile mi wiadomo, nadal nie potrafilibyśmy zbudować takiego schronu, jaki opisał Autor. Ale nie o spełnianie futurystycznych proroctw chodzi.

Powieść wydaje mi się dość przeciętna — motywy raczej znane, nic nie zapada mocno w pamięć; katastrofa, mutacje, podział ludzi na uprzywilejowanych i bardziej pechowych, zaawansowana technika rozwiązująca wszystkie problemy... Bohaterowie schematyczni, trudno znaleźć kogoś z rzadko spotykanymi cechami. Najbardziej interesujące są paralele między władzami plemienia mutantów a schronu.

Sam schron zwany jest RAJEM. Konotacje religijne są oczywiste, ale aż się prosi o wymyślenie jakiegoś skrótu ładnie pasującego do nazwy. A tu nic. Zabrakło mi zadbania o szczegóły. Ale przynajmniej motywy religii rozwijających się w obu społecznościach zostały dobrze rozegrane. Spodobały mi się te wątki.

Fabuła poprowadzona poprawnie — protagonista przechodzi swoje przemiany. Niektóre sprawiają wrażenie pójścia na łatwiznę (jak na przykład przyspieszona nauka), ale ogólnie to mocna strona książki. Bohaterowi bez przerwy coś grozi, więc mu kibicujemy.

Najsłabiej wypada naukowa strona powieści. Pomysły na genetyczne zmiany są tak absurdalne, że nie potrafiłam podtrzymać zawieszenia niewiary. I nie przyjmuję tłumaczeń, że od tego czasu wiele się zmieniło. "Ślepy zegarmistrz" ukazał się rok wcześniej, a nie była to pierwsza książka popularnonaukowa Dawkinsa. Można było poznać co najmniej podstawy genetyki. Zawarte w powieści wyjaśnienia naukowe są nawet nie na poziomie obecnej podstawówki, ale kreskówki "Było sobie życie". Ekosystem też nie do uwierzenia. Tym bardziej, że nie ma światła słonecznego, więc trudno o fotosyntezę. Zbilansowana dieta w tych warunkach musi być nieosiągalna.

Za to wykonanie przyzwoite, miejscami rzucają się w oczy powtórzenia, ale poza tym w porządku. Jabłoński używa dość bogatego słownictwa. Pod względem czytało się dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz