Tytuł: Zmory Alaizabel
Tytuł oryginału: The Haunting of Alaizabel Cray
Autor: Chris Wooding
Autor: Chris Wooding
Wydawnictwo: Amber
Rok 1. wydania: 2001
Przeciętne fantasy — ani porywające, ani szczególnie słabe. Nie znałam wcześniej Autora, więc nie miałam wywindowanych oczekiwań. Ot, kolejna grupa dzielnych ludzi ratuje świat. Że też ciągle znajdują się głupcy, którzy próbują go zniszczyć. To prawdziwy fenomen standardowych światów fantasy — powtarzalność i krótkowzroczność działań antagonistów...
Tytuł został bardzo dziwnie przetłumaczony, oryginalny lepiej oddaje treść, chociaż jest przydługi. W przekładzie można się doszukiwać dwuznaczności, ale nie wszystkie interpretacje wydają mi się uzasadnione, więc rezultat może być mylący. A w angielskim wszystko jasne — ktoś poluje na dziewczynę.
Fabuła w takich historiach jest przewidywalna — wiadomo, jak to się musi wszystko skończyć. Zwłaszcza, jeśli mamy do czynienia z częścią dłuższego cyklu, co bardzo często zdarza się w fantasy. Pozostaje tylko bez szczególnego drżenia serca patrzeć, jak bohaterowie radzą sobie z licznymi przeszkodami. Powieści tego typu różnią się scenografiami — w tym przypadku mamy Londyn. Nie potrafiłam ustalić, który wiek. Niby już jest metro (a właściwie już go nie ma) i bomby, ale ludzie jeszcze powszechnie używają lamp naftowych. Walczą na rewolwery, ale i szermierki nie zaniedbują.
Bohaterowie też raczej tuzinkowi; on młody, zdolny, zaradny i opiekuńczy, ona w opałach... Po prostu musi pomóc biednej dziewczynie. Sprzymierzeńców znajdują w różnych miejscach, niekiedy nawet nieoczekiwanych. Z wrogami jakby prościej. Postacie na ogół czarno-białe, po lekturze przychodzi mi do głowy tylko jeden bardziej interesujący przypadek, który ma dobre i złe strony.
Los bardzo mocno sprzyja tym dobrym. Niby Wooding próbuje to wyjaśniać, otwarcie wciągając do gry wyższą siłę, ale i tak to zagranie wydaje mi się pójściem na łatwiznę. Coś jakby brak interesujących pomysłów na wyprowadzenie bohaterów z impasu, więc po prostu załóżmy, że wszystko będzie szło jak z płatka, a my możemy spokojnie usiąść i poczekać.
Z poziomem językowym mocno tak sobie. Powtórzenia, jakiś zabłąkany kiks w zapisie dialogów — pal to diabli. Ale pomylenie "stróżki" i "strużki"? Coś takiego może bawić u ucznia (byle jeszcze przed maturą), potem już wygląda żenująco.
Nie czytałem, ale dość miło wspominam inną książkę tego autora - "Przebudzeni" (przygodówka w zgrabnie wymyślonym świecie). Dobre opinie ma też jego "Trucizna".
OdpowiedzUsuńCo do poziomu językowego - to Amber, nie można za wiele wymagać :D
No, nie twierdzę, że jest źle - w końcu nie ma wyraźnie słabych stron. Oprócz języka. Tak, wiem, że to Amber. Nie oczekiwałam cudów. Ale przecież nie będę udawać, że wszystko jest doskonale, a korekta stanęła na wysokości zadania.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń