Autor: Aleksander Dumas
Tom: 2
Drugi tom. Edmund Dantes, używając nazwiska i tytułu "hrabia Monte Christo", przyjeżdża oficjalnie do Paryża i tam olśniewa swoje ofiary. Wkrada się w łaski, staje się celebrytą, szasta pieniędzmi, ratuje życia, którym najpierw sam zagroził... Wszystko po to, aby tym pewniej później wbić sztylet tam, gdzie będzie najbardziej bolało. Jeszcze tego nie robi, ale grunt już został przygotowany, rekwizyty rozłożone.
Ciekawe jest, jak dokładnie bohater dostosował karę do charakteru winnego. Hrabia bezwzględnie niszczy to, co dla danego człowieka jest najcenniejsze, wykazując się przy tym doskonałą znajomością psychologii swoich wrogów. Trzeba jednak przyznać, że ma powody do zemsty i bardzo wiele mu zabrano w młodości.
Buchaltera, który niegdyś napisał na Edmunda donos, by przejąć jego stanowisko, Monte Christo bardzo okrężną drogą doprowadza do straty pieniężnej. Na razie jeszcze stosunkowo niewielkiej, ale nie omieszkuje uświadomić ofierze, jak zagrożona jest jej ukochana fortuna. Żonie prokuratora, który go niesłusznie uwięził, podszeptuje, jak można otruć domownika, nie wzbudzając poważnych podejrzeń. Samemu prokuratorowi daje do zrozumienia, że wie o jego dawnym romansie i próbie zamordowania nieślubnego dziecka.
Ofiary należycie przygotowane, duszą się we własnym sobie obficie przyprawionym niepewnością. Tylko jedna Mercedes — niegdysiejsza narzeczona Edmunda — zaczyna coś podejrzewać. Chociaż jej akurat nic chyba nie grozi. W końcu tylko zgodziła się poślubić innego, wierząc, że pierwotny wybranek nie żyje.
Hrabia wydaje mi się nieco przesadzony. Łączy w sobie wszelkie zalety i talenty. Od dzieł sztuki i odróżniania kopii obrazów od oryginałów, do chemii i umiejętności sporządzenia cudownego lekarstwa. A do tego nie są mu obce narkotyki. No, kiedy on to wszystko zdążył opanować? Rozpoznawania malarzy i wywoływania pożądanych reakcji chemicznych nie da się nauczyć w celi.
Czyta się z zainteresowaniem. Niby zemsta, rzecz podła z definicji, ale podawana w tak niskiej temperaturze, że odbiorca życzy hrabiemu powodzenia. A może dlatego, że wrogowie (w większości niemal karykaturalnie źli) naprawdę zasłużyli.
Pod względem językowym bardzo przyzwoicie, tylko gdzieś znalazłam pytanie zakończone kropką.
Niestety, o ile pierwszy tom "Hrabiego Monte Christo" czytałem z zapartym tchem, ten tutaj ledwie zmęczyłem. Przede wszystkim, przez tę wspomnianą przesadę, cechującą Edmunda Dantesa w tym wcieleniu. Na czym to on się nie zna... A i denerwowało mnie takie onstentacyjne szastanie pieniędzmi. Nie dość, że drażniące samo w sobie, to jeszcze jakoś mi do bohatera nie pasowało.
OdpowiedzUsuńO przekokszeniu wspominałam, więc widzę problem. Co do szastania... Wydaje mi się, że dla hrabiego to był cel. Podarował najdroższe konie w Paryżu kobiecie, która wspomniała, że bardzo ich jej brakuje, a na następny dzień wszyscy plotkowali o Monte Christo. I o to chodziło. Jeśli facetowi na czymś zależało, to kupował, nie patrząc na cenę. To jeszcze jestem w stanie zrozumieć.
UsuńAcz zgadzam się, że pierwszy tom bardziej trzymał w napięciu. Ciekawszy jest bohater walczący o przetrwanie niż mściciel.