środa, 21 marca 2018

"Ostatni pan i władca" — nierówny zbiór

Tytuł:           Ostatni pan i władca
Tytuł oryginału: The Golden Man      
Autor:           Philip K. Dick      
Wydawnictwo:     Amber               
Rok 1. wydania:  1953-1974           

Zbiorek piętnastu opowiadań SF. Kolekcja nierówna, trafiają się teksty zarówno bardzo słabe (infantylne pod względem naukowym, o przewidywalnej fabule), jak i interesujące — poruszające ciekawe problemy społeczne, z zaskakującymi zakończeniami... Trudno się dziwić — powstawały w ciągu ponad dwóch dekad, przez tyle czasu każdy warsztat się zmienia.

Opowiadania zestarzały się również nierówno. Przede wszystkim śmieszą dziwaczne koncepcje naukowe i techniczne — pozaziemska rasa kompatybilna genetycznie z Homo sapiens (jak elfy i krasnoludy rodem z fantasy), stosunkowo znośne warunki na Marsie, wyjście awaryjne ze statku kosmicznego, które można otworzyć tak po prostu, jak drzwi do drogi ewakuacyjnej z kina (całe szczęście, że stewardessa zdążyła zamknąć ;-) ) czy odległość mierzona układami gwiezdnymi (toż to jeszcze głupsze niż w podróży morskiej liczyć mijane wyspy). To ostatecznie można wyjaśnić innym stanem wiedzy, ale zdanie "W nocy wszystkie pszczoły i motyle znikają"? Czyżby Dick nie słyszał o ćmach? Inne teksty, te bardziej koncentrujące się na zagadnieniach socjologicznych, zachowały aktualność do dziś. Na przykład opowiadanko o wkurzających reklamach.

Ciekawe jest również ogólne społeczne tło wynurzające się spod dekoracji. Naiwna wiara, że agenci rządowi rozwiążą prawie każdy problem, agresywność z stosunkach z obcymi rasami... Kosmici (jeśli w tekście występują) prawie zawsze na nas napadają, my na nich chyba nie. Czyżby echa drugiej wojny światowej?

Najbardziej spodobało mi się "Na obraz i podobieństwo Yanceya" — o łagodnym totalitaryzmie. Nie ma opresji, więzień, policji politycznej, tylko wszyscy stopniowo upodabniają się do tytułowego Yanceya (tudzież jego żony lub wnucząt). Bo trudno się z nim nie zgodzić — takie rozsądne poglądy prezentuje, tak przekonująco odgrywa swoją rolę. Jak się popatrzy na niektóre subkultury...

Najmniej przypadli mi do gustu "Przedludzie" — odebrałam tekst jako prymitywną agitkę.

Chyba dwa razy pojawiają się polskie akcenty. Niestety, za pierwszym odniosłam wrażenie, iż Autor jest przekonany, że Warszawa leży w tym samym kraju co Moskwa i Leningrad.

Pod względem językowym słabo. Dość dużo powtórzeń, literówek, zgubionych podmiotów. W tłumaczeniu angielskie "billion" nagminnie zastępowano "bilionem", a to jednak spora różnica. Zdarzają się też inne koszmarki. Zastanawiałam się, o co chodziło z "zasilaniem około siedemdziesięciu razy większym od tego, jakie mają przenośne odbiorniki tv" (s. 138-9). Wtyczka tyleż razy większa? Napięcie? Moc? Na stronie 155 pojawiła się "stróżka krwi". To już żenada.

2 komentarze:

  1. "Przedludzie" to nie prymitywna agitka.
    To juz sie dzieje, warto sie zapoznac z prawem w NY.
    Ralph Northam chce isc jeszcze dalej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm. Dawno czytałam, już nie pamiętam, o czym byli "Przedludzie", więc trudno mi dyskutować.

      Usuń