wtorek, 19 lutego 2019

"Motylek" — telenowelowo

Tytuł:          Motylek           
Autor:          Katarzyna Puzyńska
Wydawnictwo:    Prószyński i S-ka 
Rok 1. wydania: 2014              

Akcja rozgrywa się we wsi Lipowo. Ani spokojnej, ani wesołej, ani otoczonej złotymi łanami zbóż — bo to zima. Dostajemy bardzo wielu bohaterów i liczne wątki. Nie każdy mieszkaniec załapał się na rolę, ale i tak postaci pojawiło się bardzo wiele: główna bohaterka, rodzina jej sąsiadów, wszyscy policjanci z posterunku i ich rodziny, młodzież, księża...

Niektóre wątki sprawiały wrażenie żywcem zaczerpniętych z południowoamerykańskich telenoweli. To, że wszyscy ze sobą romansują, to jeszcze nic nadzwyczajnego. Piętnastolatka zachodząca w ciążę z dorosłym facetem — pewnie znak naszych czasów. Ale człowiek dowiadujący się od osoby trzeciej, że został adoptowany, a jego prawdziwa matka mieszka w tej samej wiosce? Liczne nieślubne potomstwo? Tylko czekałam, aż jakiś Jose Antonio usłyszy, że Maria Luiza, z którą sypia, jest jego przyrodnią siostrą...

Mam wrażenie, że Lipowo dostaje więcej niż swoją działkę nieszczęść. Nie mam nic przeciwko trupom — to ważny element prawie każdego kryminału. Ale nastoletnie gówniary rywalizujące, która zdobędzie starszego kochanka, gang rozprowadzający narkotyki (jaki rynek oni mają w jednej wiosce, że jedna osoba nie wystarczy?), bajecznie bogata i chyba jeszcze bardziej patologiczna rodzina, najazd turystów w sezonie, dwóch gwałcicieli, psychopata... Ile można? Morderstwo odrobinę ginie w tym bagnie. Do tego w miejscowości więcej osób pracuje na komisariacie niż w sklepie.

Bohaterowie są wprowadzani dość szybko, narracja przeskakuje od jednej osoby do drugiej. Czasami się w nich gubiłam, zwłaszcza na początku. Często czytałam, że jakaś ona zrobiła coś tam — bez podania imienia. Ale postacie są wyraziste, w końcu się przyzwyczaiłam. Dużo antypatycznych bohaterów.

Protagonistka właściwie nie odgrywa ważnej roli. Ot, znajduje ciało, jako nowa we wsi poznaje jej mieszkańców, a my wraz z nią... Oczywiście, że musi zacząć prowadzić własne śledztwo. Wiadomo, jak to się kończy...

Spodobało mi się wykorzystanie bloga w fabule. To chyba stosunkowo nowy motyw w kryminałach.

Mimo pewnego natłoku czytało się nieźle. Sos wyszedł gęsty, lecz smaczny. Chociaż momentami coś mi się nie podobało. Policjant kupuje od gangstera tajemnicze tabletki, które mają mu ułatwić odstawienie wódki. No, nawet ja się domyśliłam, że to amfetamina (chociaż nigdy na oczy nie widziałam), a nikt inny się nie kapnął? Ani pozostali gliniarze, ani jego dorastający syn?

Nie mam większych zarzutów do języka. Tylko gdzieś tam przecinków brakło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz