niedziela, 26 maja 2019

"Morderca bez twarzy" — początki Wallandera

Tytuł:           Morderca bez twarzy 
Tytuł oryginału: Mördare utan ansikte
Tom              1                   
Autor:           Henning Mankell     
Wydawnictwo:     Wydawnictwo W.A.B.  
Rok 1. wydania:  1991                

Pierwsza powieść, w której wystąpił Kurt Wallander. Już jest kimś na posterunku — podczas urlopu komendanta to Kurt jest szefem. On prowadzi trudne śledztwo, on decyduje o nadgodzinach... Już ma kłopoty z życiem prywatnym — żona dopiero co go rzuciła. Już szuka rozwiązania problemów w szklance whisky.

Akcja rozgrywa mniej więcej w czasie opublikowania książki — niedługo po upadku Muru Berlińskiego, ale w Rumunii jeszcze wszystko po staremu. Tu chyba nie wszystko się zgadza, bo Ceausescu zginął w grudniu, a książkowe morderstwo popełniono w styczniu. Ale może coś źle interpretuję. Europa Wschodnia podnosi z nadzieją głowę, niektórzy zachłystują się wolnością... Czyta się tym ciekawiej, że pamiętam te czasy i mogę konfrontować skandynawski punkt widzenia z własnym, słowiańskim.

I właśnie do wydarzeń w Europie nawiązuje przewodni motyw: do Szwecji dociera fala imigrantów. Legalnych i nielegalnych, psychopatycznych i ofiar przestępstw, starających się o azyl, mieszkających w specjalnych ośrodkach... Nie wszystkim Szwedom podoba się ten zalew, niektórzy bardzo gwałtownie wyrażają swój sprzeciw. Inna sprawa, że to imigranci są podejrzani o brutalne morderstwo. Zastanawiałabym się, czy to nie nutka populizmu, gdyby nie fakt, że i gospodarze nie są święci.

Fabuła interesująca, chociaż irytowało mnie, że Wallanderowi czasami sprzyjają zbiegi okoliczności. Gdyby nie one, chyba nie rozwiązałby zagadki brutalnego podwójnego morderstwa. Czytelnik nie ma szans na odgadnięcie tożsamości sprawcy, dopóki nie przeczyta tych samych podpowiedzi, które otrzymał protagonista.

Pod względem językowym nie jest źle, ale czasem podmioty gdzieś uciekają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz