Akcja rozgrywa się (głównie) w Poznaniu, w ciągu kilku dni, poczynając od ósmego marca 1986 roku. W pociągu przyjeżdżającym z Niemiec (i NRD, i RFN, czyli krainy niesamowitych luksusów i zgniłego kapitalizmu) sprzątaczki znajdują trupa kolejarza z obciętą ręką. No i zaczyna się śledztwo. Z początku niemrawo, bo to święto i jeszcze wolna sobota, trudno dorwać trzeźwego milicjanta. Ale z czasem się rozkręca.
Choć o trzeźwych milicjantów bywa równie trudno jak o szynkę. W ogóle ta grupa wypadła dość karykaturalnie, zwłaszcza jeden z najbardziej zaangażowanych w akcję — Olkiewicz. Facet głupi jak gliniarz z ówczesnych dowcipów, z wygłaszanym na serio toastem "zdrowie pięknych pań i tu obecnych" włącznie. Aż nieprzyjemnie się czytało o tym idiocie.
Bohaterów mnóstwo, niekiedy trochę mi się mylili, ale z reguły szybko się wyjaśniało, o kogo chodzi. Bo do śledztwa w sprawie nieboszczyka z pociągu szybko dołącza sprawa z rannymi milicjantami, wynikami tak ważnych i nietypowych rzeczy interesuje się "góra", podejrzani mnożą się jak króliki na wiosnę, do ich łapania, wożenia i pilnowania potrzeba kolejnych gliniarzy wspieranych niekiedy przez ZOMO... Nawet świadkowie zgłaszają się z własnej woli.
Nieco irytowały mnie wstawki typu "co będzie za ileś tam lat". Nietrudno wygłaszać proroctwa z perspektywy dwudziestu lat, więc w moich oczach wyglądały sztucznie. Czy to bohater marzył o pięknych samochodach i kolorowych telewizorach, czy to nie mógł w nie uwierzyć.
Niemniej jednak fabuła wciągnęła i czytało się całkiem przyjemnie. Nawet z rosnącym zainteresowaniem, bo końcówka okazała się emocjonująca.
Nie zauważyłam wpadek językowych, za to ciekawa zabawa z gwarami. Nie znam poznańskiej, ale śląska pokazana ciekawie. Tam, gdzie nie znałam jakiegoś słowa, na ogół dało się odgadnąć znaczenie z kontekstu (chociaż niekoniecznie precyzyjnie — na przykład mogłam się domyślać, że to jakiś gatunek przestępców, ale nie wiedzieć, o kogo chodzi).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz