Tytuł: Legion
Autor: Elżbieta Cherezińska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok 1. wydania: 2013
Spodobała mi się "Korona śniegu i krwi", udany mariaż historii (rozbicia dzielnicowego) i fantastyki. Miałam nadzieję na powtórkę z rozrywki, więc wzięłam się za "Legion", chociaż dotyczy okresu, którego nie cierpię — drugiej wojny światowej. A tu rozczarowanie, bo w tej książce fantastyki w ogóle nie ma, została tylko jatka.
Gruba księga, z wieloma postaciami (zazwyczaj kiedyś naprawdę żyjącymi) i wątkami. Jej napisanie musiało wymagać potwornej ilości badań. Doceniam wysiłek, chociaż te ziarna padły na wyjątkowo niesprzyjający grunt.
Fabuła dotyczy wyjątkowej jednostki wojskowej. Nie wciągnęła, ale i nie miała na to szansy — z grubsza wiedziałam, jak się muszą skończyć wątki bazujące na historycznym tle, polityczne przepychanki mierziły, a te drobne, ludzkie, obyczajowe nigdy mnie nie ciekawiły. Tylko żal było patrzeć, jak wartościowi ludzie tracą życia, a kanalie kwitną, dopóki nie trafią na silniejszego.
Bohaterów mnóstwo, ale właściwie nie ma żadnego głównego, tylko niektórzy pojawiają się na kartach częściej. Słabo orientuję się w strukturach armijnych, więc wojskowych było najtrudniej zapamiętać. Szczególnie mylili mi się Ząb i Żbik.
W pewnym momencie zaczęła mnie bardzo razić czarno-białość organizacji. Tylko jedna grupa jest szlachetna, inteligentna i bez skazy (o, oni długo przed wybuchem wiedzieli, że Powstanie Warszawskie nie ma sensu). Ich sprzymierzeńców jeszcze można polubić, ale wrogowie to niemal nieodmiennie albo idioci, albo bandyci, a często jedno i drugie. Kiedy czytam opowieść, w której po jednej stronie stoją sami dobrzy ludzie, a po drugiej sami źli, zaczynam podejrzewać, że to bajka dla dzieci lub propaganda. Nie pomagało, że wybrańcy są tak skrajnie prawicowi, że AK przy nich wychodzi na zbieraninę podejrzanych ludzi zawzięcie kolaborujących z komunistami.
Za to na plus zróżnicowana narracja — od czasu do czasu dostajemy króciutką biograficzną notkę pojawiającej się postaci albo wycinek z prasy czy raportu, podany zmienioną czcionką. Takie wstawki urozmaicały lekturę.
Język pozostawia wiele do życzenia. Nie tylko zagubione podmioty, liczby zapisywane cyframi w dialogach, ale również "ubieranie munduru" (s. 646), a nawet błąd ortograficzny (s. 618). Otóż "marz" wiąże się z marzeniami, a "maż" z mazaniem. Wypadałoby ich nie mylić. Przeszkadzały mi również anachroniczne nawiązania do współczesnych filmów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz