Tytuł: Conan z Cymerii
Tytuł oryginału: Conan of Cimmeria
Autor: Robert Howard, L. Sprague de Camp, Lin Carter
Autor: Robert Howard, L. Sprague de Camp, Lin Carter
Wydawnictwo: Dom Księgarsko-Wydawniczy ART
Rok 1. wydania: 1969
Jubileuszowy, dwusetny post. :-)
Hmmm, chciałam przeczytać klasykę fantasy, zajrzeć do Conana Barbarzyńcy. W miarę możliwości, zaczynając od jak najwcześniejszej części. Wydawało mi się, że dwójka powinna spełniać wymagania — jedynki pod ręką nie było. A tu kiszka — okazało się, że ten tom(ik) to historyjki spisane głównie przez Campa i Cartera, na podstawie notatek pozostawionych przez twórcę postaci. Tak wyszło z chronologii przygód. Na osiem opowiadań tylko przy trzech jako jedyny autor widnieje Howard. Przy trzech nie pojawia się w ogóle.
Fakt, że te trzy oryginalne wydają się najciekawsze — oprócz czystej rąbanki zawierają jeszcze jakieś przemyślenia protagonisty, jego szczątkową filozofię, opisy religii... Najpoważniejszą wpadkę merytoryczną (księżyc w kształcie sierpa wschodzący na początku nocy) znalazłam w którymś fanfiku. Inna rzecz, że Howard wykazuje najwięcej odwagi w scenach damsko-męskich (co niekoniecznie uznaję za zaletę).
Świat Autor Conana wybrał interesujący — niby swojska Ziemia, ale gdzieś w połowie między zatonięciem Atlantydy, a początkami "naszej" starożytności. Czasami coś tam sprawiało wrażenie anachronizmu, ale właściwie każdą bzdurę można wybronić przy takich widełkach. To musiały być okropne czasy — kobiety naprawdę nie miały co na siebie włożyć, dla większości przepaska biodrowa stanowiła chyba szczyt możliwości. Jedna galopuje na koniu całkiem nago. Aua, to musiało boleć.
Chyba pozostawałam nieco pod wpływem poprzedniej lektury, bo główny bohater kojarzył mi się z Gilgameszem. Niespożyta siła i legendarne zdolności wojenne. W razie grubszych nieprzyjemności siły nadnaturalne pomogą i ześlą proroczy sen albo coś podobnego. Ale właściwie Herkules nadawałby się na wzór równie dobrze. Pewnie co druga kultura stworzyła analogiczną postać. W odróżnieniu od herosa, niezależnie jak wielka jest kupa wrogów, Conan nigdy nie okazuje się dupą. Ta niewzruszona pewność zwycięstwa odziera opowiadania z emocji.
Pod względem językowym szału nie ma. Zaimkoza, ze szczególnym uwzględnieniem "swojego". Słownictwo dość ubogie. Niekiedy mylone są takie zwroty jak "nie swój" i "nieswój", "smażyć" i "piec"...
Świat Autor Conana wybrał interesujący — niby swojska Ziemia, ale gdzieś w połowie między zatonięciem Atlantydy, a początkami "naszej" starożytności. Czasami coś tam sprawiało wrażenie anachronizmu, ale właściwie każdą bzdurę można wybronić przy takich widełkach. To musiały być okropne czasy — kobiety naprawdę nie miały co na siebie włożyć, dla większości przepaska biodrowa stanowiła chyba szczyt możliwości. Jedna galopuje na koniu całkiem nago. Aua, to musiało boleć.
Chyba pozostawałam nieco pod wpływem poprzedniej lektury, bo główny bohater kojarzył mi się z Gilgameszem. Niespożyta siła i legendarne zdolności wojenne. W razie grubszych nieprzyjemności siły nadnaturalne pomogą i ześlą proroczy sen albo coś podobnego. Ale właściwie Herkules nadawałby się na wzór równie dobrze. Pewnie co druga kultura stworzyła analogiczną postać. W odróżnieniu od herosa, niezależnie jak wielka jest kupa wrogów, Conan nigdy nie okazuje się dupą. Ta niewzruszona pewność zwycięstwa odziera opowiadania z emocji.
Pod względem językowym szału nie ma. Zaimkoza, ze szczególnym uwzględnieniem "swojego". Słownictwo dość ubogie. Niekiedy mylone są takie zwroty jak "nie swój" i "nieswój", "smażyć" i "piec"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz