Tytuł: Cień Endera
Tytuł oryginału: Ender's Shadow
Autor: Orson Scott Card
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: Ender's Shadow
Autor: Orson Scott Card
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok 1. wydania: 1999
Trudno tę książkę nazwać sequelem do "Gry Endera", bo rozgrywa się dokładnie w tym samym czasie. Pokazuje identyczne wydarzenia (na ogół), tylko z innej perspektywy — Groszka, genialnego chłopca odnalezionego przypadkiem na ulicach Rotterdamu, gdzie przymierał głodem oraz ryzykował śmierć z rąk urażonego psychopaty.
Jak często, Card opiera akcję na dziecięcym bohaterze. Tym razem ma to jakieś uzasadnienie — dzieciaki mają pewne przewagi nad dorosłymi; lepszy refleks, mniej wahań... Swoją drogą, ciekawe, ile przepisów trzeba złamać, żeby z sześciolatków zrobić żołnierzy. Pełną gębą — skoszarowanych, w mundurach, daleko od domu, z cenzorowaniem korespondencji, odpowiadających na rozkazy starszych chłopców: "Tak jest, sir!"...
Książka składa się z sześciu części, w każdej cztery rozdziały. Spodobał mi się zabieg zastosowany przez Autora — na początkach rozdziałów zamieszczono fragmenty dialogów dorosłych (gołych, nawet bez didaskaliów). I graficznie to nieźle wygląda, i pozwala na przemycenie do odbiorcy informacji, o których dzieci wiedzieć nie mogły.
Card emocjami operuje z wprawą. Czasami temu się poddaję, czasami odczuwam przesyt. No, w ilu książkach, w ilu różnych światach dorośli mogą zrzucać na dzieci rozwiązywanie swoich problemów? Ale stawka jest olbrzymia, więc czyta się szybko i przyjemnie.
Tym razem sprawa jest o tyle trudna, że do wojska dostają się dzieci naprawdę starannie odsiane. Sama śmietanka. A potem niektóre zachowują się idiotycznie. To mi momentami zgrzytało. Ale tak to bywa, kiedy opisuje się geniuszy. Zwłaszcza w dużym stężeniu.
Autor nie ustrzegł się kilku wpadek. Najpierw rozwodzi się nad tym, że Ender podzielił swoją armię na pięć plutonów, a nie na zwyczajowe cztery, a potem plutonowych i zastępców (razem z dodatkowym Groszkiem) jest tylko dziewięciu. Najpierw Groszek zostaje "zamrożony" w swojej pierwszej bitwie, a potem po ostatniej mówi, że podczas niej zdarzyło się to po raz pierwszy... Dziwne, że redakcja nie wyłapała takich kiksów.
Pod względem językowym przyzwoicie, chociaż bez fajerwerków — słownictwo raczej proste. Jedne "predylekcje" nie czynią żadnej pory roku. Mignęła mi gdzieś literówka, ale to wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz