środa, 27 marca 2019

"Karaluchy" — dużo o seksie

Tytuł:           Karaluchy               
Tytuł oryginału: Kakerlakkene            
Autor:           Jo Nesbø                
Wydawnictwo:     Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok 1. wydania:  1998                    

Drugi tom cyklu o Harrym Hole. Wiadomo, że protagonista musi przeżyć, żeby pojawić się jeszcze w wielu książkach i to nieco psuje suspens licznych niebezpiecznych sytuacji. Za to inni bohaterowie już takiej gwarancji nie mają, więc ryzyko jest, a trup ściele się gęsto.

Akcja rozgrywa się w Bangkoku. W bardzo szemranym hotelu znaleziono zwłoki ambasadora Norwegii. Ministerstwu Spraw Zagranicznych bardziej zależy na uniknięciu skandalu niż na wykryciu przestępcy. Do Tajlandii wysłany zostaje zapijaczony bohater z Australii (pierwszy tom).

Intryga skonstruowana ciekawie, zbrodnia niebanalna (acz motyw stary jak świat), jej wykrycie jest dość skomplikowane. Zwody, fałszywe alibi, przecieki, wieczne zagrożenie życia tych dobrych i bezkarność tych złych... Czyta się z zainteresowaniem.

Do tego spodobał mi się sposób na skłonienie odbiorcy do kibicowania Harry'emu — szef obiecuje mu, że jeśli ta sprawa zakończy się sukcesem, będzie mógł zająć się gwałtem na jego siostrze. Umorzonym, bo dziewczyna jest upośledzona i może to wszystko sobie zmyśliła. Mocny bodziec.

W ogóle w książce nie brakuje wątków seksualnych — wiadomo, jaką reputację ma Tajlandia. Ale tego, że Europejczycy popełniający tam przestępstwa na ogół wracają do własnych krajów, gdzie nikt ich nie straszy więzieniem, to już nie wiedziałam. Do tego w samochodzie martwego ambasadora znajduje się walizka ze zdjęciami pedofilskimi, a ten motyw przewija się jeszcze później.

Zasadniczo podobał mi się sposób podsuwania czytelnikowi kluczowych informacji — ładnie wplecione w treść, rozrzucone po całej książce. Ale nie chce mi się wierzyć, że dla Tajów wszyscy Europejczycy wyglądają tak samo. Przecież mamy blondynów, brunetów i rudych, błękitno- i piwnookich, wąsatych i brodatych, krępych i wysokich... To Azjaci w danym kraju mają jednostajne karnacje, sylwetki a nawet fryzury.

Dziwi mnie również, że technicy tak niewiele znaleźli na garniturze pierwszej ofiary.

Nie bardzo widzę związek między treścią a tytułem. OK, Harry kilkakrotnie widzi karaluchy, można chcieć wytępić pedofilów i innych zboczeńców, ale to trochę za mało, IMO, żeby po latach przypomnieć sobie, o co chodziło w tej akurat powieści.

Pod względem językowym nie mam większych zarzutów — jedna literówka i to by było na tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz