niedziela, 31 marca 2019

"Dzienniki gwiazdowe" — śmieszno-poważnie

Tytuł:          Dzienniki gwiazdowe
Autor:          Stanisław Lem      
Wydawnictwo:    Gebethner i S-ka   
Rok 1. wydania: 1957               

Zbiór opowiadań będących opisami podróży bohatera — Ijona Tichego. Dwanaście podróży (chociaż ponumerowane z lukami; od siódmej do dwudziestej ósmej), każda inna, większość dokądś w Kosmos. Nie brak zabawnych perypetii Ijona, zderzeń ziemskich terminów z astronautyką — urzekły mnie wskazówki, jak trafić na upatrzoną planetę: "za słońcem błękitnym skręcicie w lewo" itd. Ale zakurzony stos atomowy też zacny.

Jednak, jeśli rozpiąć płaszczyk humoru, wyłaniają się sprawy całkiem poważne. W książce pełno rozważań o wierze, materializmie (co, gdyby istniała maszyna zdolna do kopiowania człowieka atom w atom?), czasie, możliwości powstania życia na Ziemi (na wielu planetach uważają, że to absolutnie niemożliwe ;-) ), posthumanizmie... Ja odniosłam wrażenie, że Autor skłania się ku materializmowi. Lecz gdyby odpowiednio dobrać cytaty, tezę przeciwną też da się udowodnić.

Czytałam tę książkę już wcześniej, w liceum, ale wtedy wielu rzeczy nie zauważyłam. Skoncentrowałam się na tej powierzchownej, śmiesznej warstwie. Szanuję pisarzy, którzy potrafią stworzyć dzieła rosnące razem ze mną. Można ich i je polecać każdemu.

Dużo zabawy z formą. Dość rzec, że mamy dwa wstępy, oba napisał profesor Taratonga. Niesamowite gierki językowe; neologizmy, skrótowce (Dobrowolny Upowszechniacz Porządku Absolutnego to tylko jeden z banalniejszych przykładów)... Aż kusi, żeby zajrzeć do jakiegoś przekładu Lema i sprawdzić, jak tłumacze dali radę. Podobno zwykły "Awruk" pokonał większość.

Na końcu książki znajduje się dodatek — wspomnienia Ijona: opowieść o profesorze Corcoranie (pierwowzór Matriksa, IMO) i historyjka o rywalizacji pralek. Coś mi się ona bardzo kojarzy z telefonami. Jeśli komórki zaczną wyglądać jak seksbomby, to będzie początek końca. I odezwa bohatera, którą można interpretować jako narzekania na całkiem realnych durnowatych turystów. W ogóle w książce można się doszukiwać licznych metafor i analogii.

Do tego rysunki Autora — każdy może się przekonać, jak wyobrażał sobie kobietę-taboretę albo mieszańca kurdla i wędłowca.

Pod względem redaktorskim mogło być lepiej — trafiają się literówki, gdzieś tam brakuje całego słowa... Ale sam język piękny, słownictwo bogate.

4 komentarze:

  1. Genialne!
    Jak i Pirx, jak i Kongres, jak i Solaris, jak i...
    Starocie, a wstyd nie znać ;P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano :D. Choć jego książki "filozoficzne" - "Dialogi", "Fantastyka i futurologia", "Mój pogląd na literaturę", "Summa technologiae" czyta się miejscami niezwykle ciężko. Boję się wziąć za "Filozofię przypadku" ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. I z tym się zgodzę. Lepiej mi wchodzi poważna filozofia przemycana w zabawnych tekstach.

    OdpowiedzUsuń