Tytuł: Dzienniki gwiazdowe
Autor: Stanisław Lem
Wydawnictwo: Gebethner i S-ka
Autor: Stanisław Lem
Wydawnictwo: Gebethner i S-ka
Rok 1. wydania: 1957
Zbiór opowiadań będących opisami podróży bohatera — Ijona Tichego. Dwanaście podróży (chociaż ponumerowane z lukami; od siódmej do dwudziestej ósmej), każda inna, większość dokądś w Kosmos. Nie brak zabawnych perypetii Ijona, zderzeń ziemskich terminów z astronautyką — urzekły mnie wskazówki, jak trafić na upatrzoną planetę: "za słońcem błękitnym skręcicie w lewo" itd. Ale zakurzony stos atomowy też zacny.
Jednak, jeśli rozpiąć płaszczyk humoru, wyłaniają się sprawy całkiem poważne. W książce pełno rozważań o wierze, materializmie (co, gdyby istniała maszyna zdolna do kopiowania człowieka atom w atom?), czasie, możliwości powstania życia na Ziemi (na wielu planetach uważają, że to absolutnie niemożliwe ;-) ), posthumanizmie... Ja odniosłam wrażenie, że Autor skłania się ku materializmowi. Lecz gdyby odpowiednio dobrać cytaty, tezę przeciwną też da się udowodnić.
Czytałam tę książkę już wcześniej, w liceum, ale wtedy wielu rzeczy nie zauważyłam. Skoncentrowałam się na tej powierzchownej, śmiesznej warstwie. Szanuję pisarzy, którzy potrafią stworzyć dzieła rosnące razem ze mną. Można ich i je polecać każdemu.
Dużo zabawy z formą. Dość rzec, że mamy dwa wstępy, oba napisał profesor Taratonga. Niesamowite gierki językowe; neologizmy, skrótowce (Dobrowolny Upowszechniacz Porządku Absolutnego to tylko jeden z banalniejszych przykładów)... Aż kusi, żeby zajrzeć do jakiegoś przekładu Lema i sprawdzić, jak tłumacze dali radę. Podobno zwykły "Awruk" pokonał większość.
Na końcu książki znajduje się dodatek — wspomnienia Ijona: opowieść o profesorze Corcoranie (pierwowzór Matriksa, IMO) i historyjka o rywalizacji pralek. Coś mi się ona bardzo kojarzy z telefonami. Jeśli komórki zaczną wyglądać jak seksbomby, to będzie początek końca. I odezwa bohatera, którą można interpretować jako narzekania na całkiem realnych durnowatych turystów. W ogóle w książce można się doszukiwać licznych metafor i analogii.
Do tego rysunki Autora — każdy może się przekonać, jak wyobrażał sobie kobietę-taboretę albo mieszańca kurdla i wędłowca.
Pod względem redaktorskim mogło być lepiej — trafiają się literówki, gdzieś tam brakuje całego słowa... Ale sam język piękny, słownictwo bogate.
Genialne!
OdpowiedzUsuńJak i Pirx, jak i Kongres, jak i Solaris, jak i...
Starocie, a wstyd nie znać ;P.
Nie przeczę --- Lem był geniuszem.
UsuńAno :D. Choć jego książki "filozoficzne" - "Dialogi", "Fantastyka i futurologia", "Mój pogląd na literaturę", "Summa technologiae" czyta się miejscami niezwykle ciężko. Boję się wziąć za "Filozofię przypadku" ;).
OdpowiedzUsuńI z tym się zgodzę. Lepiej mi wchodzi poważna filozofia przemycana w zabawnych tekstach.
OdpowiedzUsuń