wtorek, 2 czerwca 2020

"Spotkanie z meduzą" — zbiór opowiadań

Tytuł:           Spotkanie z meduzą   
Tytuł oryginału: A Meeting with Medusa
Autor:           Arthur Clarke        
Wydawnictwo:     Wydawnictwa Alfa     
Rok 1. wydania:  1988                 

Zbiór szesnastu opowiadań SF. Ułożone chronologicznie, pierwsze powstało w 1942, ostatnie (tytułowe, jedno z dłuższych) — w 1971. Raczej nie powiązane ze sobą, chociaż mogą rozgrywać się we wspólnym uniwersum. Zdarza się, że miasto, które w jednym opowiadaniu jest całkiem nowe i żywe, w innym staje się obiektem badań archeologów. W dużym skrócie — przyszłość rodzaju ludzkiego. Raz bliższa, raz dalsza. Z ciekawostek: jeden z kosmonautów nazywa się Armstrong. Tekst napisany w 1950. Jednak prorok...

No dobrze, bez przesady z tym wizjonerstwem. Niektóre rzeczy wydawały mi się naciągane i nieprawdopodobne. Gdzie się człowiek nie ruszy — napotyka życie. Na Księżycu, na Jowiszu... Wszędzie, na najbardziej skalistym i nieprzychylnym globie. A jeśli nawet życie nie wykiełkuje samo z siebie, to wspaniały biolog w kilka tygodni na Księżycu wyhoduje rośliny, które mogą przetrwać na zewnątrz. Autor nie wyjaśnia, czym one tam się żywią, skąd biorą wodę i dwutlenek węgla. IMO, życie to nie żaden imperatyw i obowiązek planety, tylko splot mnóstwa wydarzeń i warunków. Szansa jedna na cholernie wiele.

Momentami uderzała mnie naiwność założeń. Pierwsza wyprawa ludzkości na Księżyc (opowiadanie z 1956) i od razu na bogato — w trzy statki, żeby każde z zaangażowanych państw mogło mieć własny, na kilka miesięcy, a zaopatrzenie dowozi się z Ziemi bodajże co kilka dni. Taaa, bo rakiety rosną w lesie jak grzyby, a paliwo spada z nieba prosto do baku. A jak jeden statek się zepsuł i nie mógł startować z powrotem, to załogi pozostałych nieco się ściupiły i zabrały pechowych rozbitków. Ogólnie Clarke chyba był na bakier z ekonomią.

Zaskoczyła mnie wizja wspaniałego miasta przyszłości. Ot, budynki mieszkalne genialni urbaniści umieścili pod ziemią. W końcu tam się tylko je i śpi, a do tego nie potrzeba naturalnego światła, czyż nie? Co sobie będą zaśmiecać krajobraz blokami... No, nie sądzę. Acz zasadniczo mam wrażenie, że z czasem Autor wyzbywa się młodzieńczego romantyzmu i teksty robią się coraz rozsądniejsze.

Nasz Lem takich głupot nie pisał, chociaż raptem o cztery lata młodszy, studiował medycynę, a nie matematykę i fizykę (hmmm, może właśnie dlatego), a do tego kilka lat spędził w kraju ogarniętym wojną, a kilkadziesiąt — pod rządami komunistów, którzy niespecjalnie dbali o popularyzowanie nauki, przepływ najnowszej wiedzy i takie tam.

Widać, że te teksty mają już swoje lata. Kosmonauci nagminnie palą papierosy (obecnie raczej nie do pomyślenia). Świat bardzo męski. Jeśli pojawiają się kobiety, to w roli obiektów westchnień względnie żon uprzykrzających mężom życie. Od dokonywania odkryć i podróży międzyplanetarnych wyraźnie jest ta brzydsza połowa ludzkości.

Stosunkowo dużo literówek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz